— Postanowiłem zaprosić pana na kolację dla uczczenia pańskiego przybycia — odezwał się do Malka. — W którym hotelu się pan zatrzymał?
— W hotelu „Marmara”.
— Wpadnę po pana o dziewiątej. Będę miał okazję przedstawić panu jedną z moich najlepszych współpracownic — wy nazywacie to „stringer”, nieprawdaż? Pomoże panu. Jestem bardzo zajęty i nie zdołam kontaktować się z panem tak często, jak bym sobie życzył. Teraz, jeżeli panowie chcą, by wiadomość podano w dzienniku, muszę się zająć tym. — Wskazał kasetę. Mężczyźni ponownie znaleźli się na dziedzińcu, nie wyjaśniwszy niczego. Gdy wsiedli do samochodu, Malko zapytał Callaghana:
— Na ile można mu zaufać?
— Prawie całkowicie — odrzekł Amerykanin. — Jest lojalny i potrzebuje nas. Bez naszych pieniędzy ich ekipa rządowa upadłaby. W dodatku Turcy nienawidzą Irakijczyków, choć niekiedy działają wspólnie przeciwko Kurdom. Łączy ich jeden cel — wyniszczenie Kurdów. Przenieśli konsulat iracki poza miasto, by łatwiej go obserwować. Stosunki dyplomatyczne pomiędzy obydwoma krajami praktycznie nie istnieją.
— A Izraelici? — zapytał Malko.
— Turcja to jedyne państwo muzułmańskie, które utrzymuje z nimi stosunki. Na poziomie „drugich sekretarzy”. Turcy zresztą nienawidzą Arabów i zwracają się ku Europie. Ford zatrzymał się przed hotelem „Marmara”, dwudziestopiętrowym wieżowcem z tarasem na parterze. — Nie będę towarzyszył panu dziś wieczorem — oznajmił Malcolm Callaghan. — Jestem zajęty. Po powrocie do biura wyślę raport. Poproszę o instrukcje dla pana. Życzę miłego wieczoru.
Koło śmietników przed hotelem buszował tuzin kotów. Stambuł pozostawał wciąż ich miastem.
— Śmierdzi zasadzką.
Opinia Elka Krisantema była jednoznaczna. A znał ten kraj. Był przecież u siebie. Malko patrzył, jak ogromny tankowiec płynie przez Bosfor zbliżając się do wiszącego mostu, wznoszącego się sześćdziesiąt metrów nad wodą i łączącego Azję z Europą. Parę kilometrów dalej oba brzegi spinał drugi most. Zbudowane w 1973 roku, praktycznie załamały funkcjonowanie promów kolejowych.
— Dlaczego pan tak uważa? — zapytał.
Turek potarł pokrytą zarostem brodę. W typowo wschodnim geście wzniósł dłonie.
— Jeżeli ten statek nie zawrócił, to musi gdzieś tu być. Nie powinniśmy uważać Irakijczyków za durniów. Przewidywali, że będziemy ich ścigać. Rząd turecki współpracuje z nami, ale co dzieje się na niższym szczeblu? Przy niskim kursie tureckiego funta nietrudno jest przekupić ludzi. Policjanci, marynarze i celnicy też biorą msvet.
— Co jeszcze? — wypytywał Malko.
— Muszę odszukać przyjaciół — zdecydował Elko. — Proszę dać mi kilka godzin. Dawno mnie tu nie było.
— OK — skinął głową Malko. Proszę informować mnie na bieżąco.
Wrócił do pokoju. Ledwie wszedł, zadzwonił telefon.
Kobiecy głos zapytał:
— Pan Linge?
— Tak.
— Nazywam się Nesrin Zilli — podjęła. — Pan Askin prosił, bym służyła panu w razie potrzeby za przewodniczkę. — Skąd pani dzwoni?
— Z dołu.
— Już schodzę. Jak panią rozpoznam?
W odpowiedzi usłyszał czarujący śmiech.
— Jestem ubrana na czerwono.
Wsiadł do windy i już po chwili znalazł się w salonie na wprost recepcji. Zauważył ją od razu. Oszałamiająco piękna kobieta! Wysoka, młoda, miała czarne jak węgle oczy, pełne usta, starannie umalowane paznokcie. Ubrana była w podkreślający kształtność krągłych bioder i bujnych piersi kostiumik. Jej spojrzenie spoczęło na Malku i wyciągnęła do niego długą, szczupłą dłoń. — Dobry wieczór. Nesrin Zilli. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Z taką urodą trudno było komukolwiek przeszkadzać! Usiedli przy barze. Kobieta zamówiła cointreau. — Czym się pani zajmuje? — zapytał Malko.
— Och, jestem czymś w rodzaju Urzędu Stosunków Publicznych pana Askina, który ma taki nawał zajęć. Pracuję także jako dziennikarka w „Cumhuriyet”. Nie spuszczała go z oka i doszedł do wniosku, że poszłaby z nim do łóżka, gdyby tylko chciał. Przyszła tu, by wywrzeć na niego wpływ. Turcy nie byli szczerzy, jak utrzymywał Callaghan. W przeciwnym razie bóstwo w czerwieni nie siedziałoby obok niego. Albo kryli coś przed wspólnikami, albo mieli nadzieję wycisnąć z niego jakieś informacje i przejąć prowadzenie śledztwa we własnym kraju.
— W Stambule panuje spokój — zagaił Malko. — Nie ma już terrorystów.
Nesrin Zilli uśmiechnęła się ironicznie.
— Przed trzema tygodniami trzej zamaskowani ludzie zabili redaktora naczelnego „Cumhuriyet”.
— Dlaczego?
— W gruncie rzeczy nie wiadomo. Zrobili to Syryjczycy albo Irakijczycy, prawdopodobnie z powodu rozdziału wód Eufratu.
Nagle przy windzie zatrzymał się Elko Krisantem i Malko wstał, by do niego podejść. Lepiej, żeby dziewczyna nie wiedziała, że jest Turkiem.
— Przepraszam na chwilę — rzucił.
— Jeżeli niczego pan nie potrzebuje, pójdę się przebrać. Zdaje się, że zjemy wspólnie kolację. Jeśli życzy pan sobie zwiedzić jutro muzeum Topkapi, jestem do pańskiej dyspozycji.
— Dziękuję — powiedział. — Z przyjemnością.
Krisantem uśmiechnął się do niego promiennie. — Zabrałem się do roboty — oznajmił. — Idzie pan ze mną?
— Dokąd?
— To niespodzianka.
Przed Kongresem parkował sznur starych wehikułów, nasuwających myśl o muzeum samochodowym. W samochodach siedzieli ludzie, kierowcy zaś pertraktowali ze stojącymi w kolejce. Były to „dolmusze”, cieszące się dużym wzięciem u mieszkańców Stambułu. Te zbiorowe taksówki obsługują wszystkie kierunki, trzeba jednak mieć dużo czasu, aby nimi jeździć. Ruszały dopiero wtedy, gdy zebrał się komplet pasażerów, z grubsza licząc — piętnastu. Elko nie bez wzruszenia stanął przy starym czarnym buicku z 1958 roku, pokrytym kilkoma warstwami lakieru. Szyby boczne były popękane, przednia połatana, koce ukrywały opłakany stan siedzeń. Nad tablicą rozdzielczą wisiał niebieski ceramiczny krążek — typowy turecki talizman przedstawiający oko.
Wąsaty taksówkarz wysiadł z wozu i objął Elka. Ucałowali się, poklepując się po plecach na oczach zrezygnowanych pasażerów siedzących wewnątrz. Potem podekscytowany Elko zwrócił się do Malka.
— Dobrze się trzyma, staruszek. Ledwie go znalazłem. Mówił o wozie, którym woził turystów, gdy przed laty poznał Malka.
Wdał się w długą rozmowę z kierowcą, pasażerowie zaś zaczęli się kłócić między sobą. Jakiś starzec chciał koniecznie zmienić miejsce, by nie siedzieć obok kobiety — wracał właśnie z Mekki. Pozostali drwili z niego. Po dziesięciu minutach taksówkarz wsiadł do wozu, a Elko wrócił do Malka.
— I…? Dowiedział się pan czegoś? — zapytał Malko. — Tak — odpowiedział Elko. — Wiem, gdzie znajdę mego starego przyjaciela, Hakana Sungura. Jest dla mnie jak brat. Wie o wszystkim, co dzieje się w Stambule. Jeżeli ktoś szykuje zasadzkę, on będzie wiedział, jaką.
— Gdzie go znajdziemy?
— Prosiłem, aby umówiono mnie z nim na dzisiejszy wieczór. Jest teraz właścicielem nocnego lokalu. — Czy ja też mam iść?
— Naturalnie — odrzekł Elko. — Często o panu pisałem w listach. Będzie zachwycony, mogąc pana poznać. — Co robił przedtem?
— To, co ja — cicho odrzekł Elko.