Malko odwrócił się, podziwiając pałac Topkapi i Hagia Sophię, za którą wznosiło się sześć minaretów Błękitnego Meczetu.
— Piękne, prawda? — zauważyła Nesrin Zilli.
— Wspaniałe — przyznał Malko. — Jak pani.
Malko skupił uwagę na brzegu, do którego zbliżał się prom. Dziesiątki transportowców kotwiczyły w zatoce na wprost Haydarpasa. Niektóre tak daleko, że ich nadbudówki ledwie było widać w lekkiej mgle. Inne rozładowywane były na nabrzeżach.
Prom przybił do brzegu. Wysiedli na wprost obskurnego centrum handlowego pokrytego dachami z falowanej blachy. Idąc za wskazówkami swej przewodniczki, Malko skręcił w prawo i ruszył wzdłuż doków, aż do szerokiej bramy z napisem: TODD HAYDARPASA LIMAN ISLETMESI.
— To tu — oznajmiła Nesrin Zilli.
Ciężarówki wjeżdżały i wyjeżdżały bez przerwy. Kobieta zwróciła się do umundurowanego celnika, który poprowadził ich do małego przeszklonego biura. Panował tam piekielny upał. Za biurkiem siedział niechlujny, cuchnący czosnkiem wąsacz z czerwoną gębą, wyraźnie niezadowolony. Był to szef biura odpraw celnych, Turan Ukaner. Nesrin Zilli pokazała pełnomocnictwo i wyjaśniła sprawę „Gur Marinera”.
— Pytano mnie już o to przez telefon — odpowiedział celnik. — Nie ma tu takiego statku. A każdy musi złożyć u mnie deklarację.
— Już dużo statków zawinęło w ciągu ostatnich czterech dni? — zapytał Malko.
— Mnóstwo — westchnął Turan Ukner. — Proszę tylko spojrzeć! Nie ma temu końca.
— Czy ma pan ich listę? — nie ustępował Malko.
Na twarzy celnika dojrzał wyraz niemej wściekłości.
— Nie sądzę! — padła odpowiedź.
— Proszę poszukać! — nalegał książę.
W rozmowę wtrąciła się po turecku Nesrin Zilli i czoło celnika zrosił pot. Szperał przez chwilę w stercie papierów, wyciągając w końcu zatłuszczoną, pomazaną ‘ kartkę, którą podsunął Malkowi.
— Oto ruch dzienny. Proszę sprawdzić.
— Potrzebny mi wykaz tygodniowy — nalegał Malko. Po paru minutach poszukiwań celnik wyciągnął czarny rejestr, w którym dzień po dniu odręcznie odnotowywano ruch odbywający się w porcie.
— Czy ma pan tu fotokopiarkę? — zapytał Malko.
— Nie.
Odpowiedź była zdecydowana i jednoznaczna.
— W takim razie zabieramy rejestr — oświadczyła Nesrin Zilli.
Malko myślał, że celnik pobije dziewczynę, ale lęk przed MIT wziął w górę. Turan Ukaner wezwał podwładnego i podał mu rejestr. Pozostali w biurze we troje. Ciszę mąciło jedynie brzęczenie much. Turek czuł się nieswojo, pocił się i unikał spojrzenia Malka, który zapytał nagle bardziej przychylnym tonem:
— Ile pan zarabia?
Dopiero po trzykrotnym powtórzeniu pytania Turek wydusił, że wraz z premiami otrzymuje około miliona funtów tureckich miesięcznie. Mieszka w małym mieszkaniu w Haremie, niedaleko stąd. Z żoną i trojgiem dzieci. Zachęcany przez Malka stał się rozmowniejszy i przyznał, że ze zmęczenia zrobił się trochę nerwowy. Zbyt mało sypia. Na wprost był meczet i o świcie budził go głos muezzina, a nad głową dyskutowano do drugiej nad ranem. Urzędnik wrócił z fotokopiami rejestru i Malko gorąco podziękował Ukanerowi.
— Ten człowiek kłamie — powiedział Malko, gdy wsiedli już do samochodu.
— W jakiej sprawie?
— Nie wiem. Był bardzo nieswój. Jest pani przekonana, że wszystkie statki znajdują się w rejestrze? — Całkowicie.
— Ten dokument pomoże nam więc wykryć prawdę.
Upłynęło pół godziny, nim udało się nawiązać potrójne połączenie między biurami CIA w Stambule i Londynie oraz londyńską siedzibą Lioydsa. Połączenie było regularnie przerywane i po pięciu minutach przekleństw ponownie nawiązywane. Dwaj urzędnicy CIA odczytywali zdobytą przez Malka listę i porównywali z rejestrami Lioydsa obejmującymi wszystko, co pływało. Malko dotarł do osiemnastej pozycji spisu z Haydar-pasa.
— „Sunset King”, dziesięć tysięcy ton, rudowiec, bandera panamska. Armator — Shipping Worid Corp., Panama.
W Londynie dzwoniono do Lioydsa, aby otrzymać dane armatora, potem do armatora, by dowiedzieć się, gdzie znajduje się statek. Odpowiedź dotarła po dziesięciu minutach.
— W porządku. Rozładował towar przywieziony z Polski.
Już od trzech godzin oddawali się tej pracy Penelopy.
Szef Stacji pociągnął Malka za rękaw.
— Chodźmy na obiad, jest po drugiej.
Wraz z Chrisem Jonesem i Miltonem Brabeckiem poszli na piechotę małymi uliczkami Galaty. Dotarli na ulicę Istiklak, a z niej do pełnego małych restauracyjek pasażu Gicek, hałaśliwego, ożywionego i sympatycznego. Obaj goryle byli zdruzgotani. Jedzenie trzeba było w nich wmuszać. Obierali obrane już ogórki i obwąchiwali nieufnie spalone na węgiel kebaby.
— Uparciuch z pana — odezwał się Malcolm Callaghan. — Przypuszczam, że Żydzi dali się wywieść w pole. „Gur Mariner” jest prawdopodobnie w Aleksandrii. Tam dokona się przeładunku towaru na inny statek, a potem ani widu, ani słychu.
— Możliwe — przyznał Malko. — Ale ten turecki celnik nie jest czysty.
— Żaden Turek nie jest czysty! Przy głodowych pensjach i takiej inflacji zmuszeni są kraść, żeby żyć. Turcja to dwa kraje w jednym — Dania dla wybranych i Pakistan dla reszty.
— Muszę zadzwonić do hotelu — zmienił temat Malko. Elko Krisantem kontynuował poszukiwania. W pobliżu restauracji, na wprost starego liceum francuskiego, znajdował się szereg kabin telefonicznych. Skulony na stołku starzec sprzedawał żetony po sto funtów. Malko zadzwonił do „Marmary” i usłyszał od Elka:
— Spotykamy się o czwartej.
Wrócili do konsulatu amerykańskiego, gdzie powitał ich Malcolm Callaghan, oznajmiając od progu:
— Mamy coś. Zgodnie z tureckim rejestrem trzy dni temu do Stambułu zawinął jedenastotysięcznotonowy transportowiec „Seawolf”, pływający pod banderą liberyjską. Skontaktowaliśmy się z armatorem, podając się za potencjalnych klientów. Poinformowano nas, że „Seawolf znajduje się w Bangladeszu, gdzie ma być złomowany! — Himmel Henr Gott! — mruknął oszalały ze szczęścia Malko.
— Bingo! — wtórował mu Malcolm.
— Czy możliwe, żeby celnicy tureccy dali się nabrać?
— zastanawiał się Malko.
— Niewykluczone — odrzekł młody agent CIA. — Jeżeli papiery były dobrze podrobione, nie ma możliwości weryfikacji.
— Wracamy do Haydarpasa — zdecydował Malko.
— Z Elkiem Krisantemem.
Na widok potężnej postury dwóch goryli celnik pełniący wartę okazał nadspodziewaną uprzejmość. Turan Ukaner zareagował na ich widok jak ktoś, komu oznajmiają właśnie, że jest chory na AIDS.
— Dzień dobry — powiedział Malko. — Wróciłem, by poprosić pana o dodatkowe informacje.
Celnik wydukał coś. Nagle zapomniał angielskiego. Po chwili natrafił na spojrzenie Chrisa i wydusił z siebie please, prawie zrozumiale.
— Otóż — zaczął Malko — chcę wiedzieć wszystko o statku „Seawolf, który przypłynął przed trzema dniami. Co przywiózł i gdzie się teraz znajduje.
Celnik sprawiał wrażenie, jakby miał paść trupem. Albo skoczyć Malkowi do gardła.
— To długo potrwa! — burknął. — Odesłałem papiery. Elko zdecydował, że to dobry moment, by szepnąć mu czule do ucha:
— Pośpiesz się, orospu gocugu…
Turek aż podskoczył słysząc tę obelgę. Mruknął coś po turecku, powtarzając parę razy aynasiz.