Выбрать главу

Był to pękaty człowieczek z siwym wąsem, większym niż on sam, nosem a la Cyrano i spojrzeniem cwaniaka. Wesoły błysk rozjaśnił jego oczy na dźwięk nazwiska Faruka Yacisi. Wyglądało na to, że handlarz kradzionymi samochodami podsyła mu zawsze dobrych klientów. Elko wyjaśnił, czego potrzebują. Malko, nie zostawiając Ormianinowi chwili na zastanowienie, rzucił na ladę pięćset dolarów.

Lalim Kalafat, jak przystało na Ormianina, położył na nich natychmiast rękę. A na jego twarzy, przed sekundą jeszcze dość odstręczającej, pojawił się wyraz życzliwości. — Znam Ukanera. To spec od srebra, zresztą jak wszyscy celnicy. Ale bez niego nie odbywa się w Haydarpasa nic ważnego. Idzie wkrótce na emeryturę, uwija się więc podwójnie. Wszyscy przymykają na to oczy, bo bardzo marnie zarabia, a wszystko jest potwornie drogie. — Sądzi pan, że mógł kryć potajemny rozładunek transportowca? — zapytał Malko.

Lalim Kalafat uśmiechnął się rozbawiony.

— Oczywiście. Wystarczy, że nie umieścił go w rejestrze i odpalił coś dokerom. Ale za to musieli mu dużo zapłacić. Niełatwo będzie zmusić go do mówienia. — Co może pan zrobić?

Palce Ormianina gładziły banknoty czule jak ciało ukochanej kobiety.

— Ponieważ jest pan przyjacielem Faruka Yacisi, spróbuję pójść tam i dowiedzieć się, co się stało. O siódmej, po zamknięciu sklepu.

— Czy może pan zajrzeć potem do hotelu „Marmara”?

Ormianin ze smutkiem pokręcił głową.

— To niemożliwe. Muszę tu wrócić. Mam robotników, którzy do późna pracują w atelier na górze. Kończą pilne zamówienie. Może pan wpaść po jedenastej.

— Do zobaczenia więc — powiedział Malko.

Wokół hotelu panował tłok i musieli zjechać na podziemny parking. Znaleźli miejsce na drugim poziomie. Malko wrzucał właśnie wsteczny bieg, gdy z zaparkowanego parę metrów dalej wozu wyskoczyło trzech ludzi w kominiarkach, ciemnych ubraniach i adidasach. Wszyscy trzej uzbrojeni byli w pistolety maszynowe. Szli, biorąc samochód pod obstrzał.

Chris Jones zareagował tak szybko, że Malko ledwie zdołał dostrzec, jak pchnięciem ramienia otwiera drzwiczki i z imponującą zwinnością pada na cementową posadzkę.

Mordercy zawahali się na moment. Pozostali pasażerowie zorientowali się szybko, że nie mają dość czasu, by wyjść z samochodu i umknąć przed gradem kul. Skryli się więc przed wzrokiem napastników. Jedynie Malko, którego drzwi zablokowane były stertą cementu, nie miał możliwości manewru.

Pierwsza seria roztrzaskała przednią szybę fiata. Jeden z morderców, uzbrojony w ingrama, zrobił krok do przodu i wycelował w drzwi samochodu. Nie zdążył’ nacisnąć na spust. Chris Jones w półobrocie sięgnął po berettę 92 z celownikiem laserowym. Błysnęła czerwona kreska, która zatrzymała się na torsie człowieka z ingramem. W ułamku sekundy potem jego serce rozerwał dziewięciomilimetrowy pocisk. Zachwiał się, bijąc rękami powietrze. Ingram z metalicznym dźwiękiem upadł na ziemię.

Czerwona kreska przesunęła się na prawo, dosięgając twarzy drugiego mordercy. Chris wystrzelił dwa razy i dwie kule przebiły kominiarkę. Mężczyzna obrócił się wokół własnej osi i runął w tył na jedną z pryzm cementu. Trzeci wycofał się przestraszony, strzelając w stronę Chrisa. Jones, który właśnie się podnosił, upadł krzywiąc się z bólu, raniony dwiema kulami. Wyciągnąwszy ramię zdołał jeszcze strzelić. Pocisk trafił przeciwnika w szyję i ostatecznie utkwił w mózgu.

Wielka plama krwi pojawiła się na koszuli Chrisa na wysokości brzucha. Bardzo blady, przesunął się do tyłu, udowadniając zdobyte w ciągu dwudziestoletniego treningu umiejętności.

Silnik samochodu zabójców zawarczał. Kierowca próbował uciec. Z fiata wyskoczył Elko Krisantem z astra w dłoni i rzucił się przed manewrujący wóz. Kierowca ledwie zdążył wrzucić pierwszy bieg, gdy kula rozerwała jego mózg. Dla pewności Elko wystrzelił jeszcze dwukrotnie. Chlusnęła krew. Samochód z hukiem roztrzaskał się o ścianę. Malko i Milton wypadli z samochodu. Milton podbiegł do leżącego na plecach i przerażająco bladego Chrisa.

— Cholera! — zawołał. — Cholera! Dostał kulę w brzuch.

Malko podszedł i pod lewym ramieniem goryla dostrzegł drugą plamę krwi.

— Tu też jest ranny — powiedział.

Usłyszeli szybkie kroki, nawoływania i pojawili się uzbrojeni policjanci. Widok zwłok ludzi w kominiarkach i wyjaśnienia Elka nieco ich uspokoiły. Jeden z policjantów ruszył biegiem, by przywołać karetkę. Malko wyjął wizytówkę Okmana Askina z telefonem do MIT, która rozwiała resztę wątpliwości.

Klęcząc przy Chrisie Milton ze wszystkich sił przyciskał chusteczkę do rany na brzuchu, na próżno starając się zatamować krwotok. Chris nie dawał znaku życia. — Do pioruna! Wykrwawi się — warknął. — Gdzie oni się podziewają?!

Ambulans przybył po dwunastu minutach. Kiedy położono Chrisa na noszach, na cemencie pozostała ogromna plama krwi. Milton był prawie tak blady jak on. — Wykończy się — powtarzał bezwiednie — wykończy się.

— Niech pan z nim jedzie — poradził Malko. — Elko, do którego szpitala go zabierają?

— Do Pasteura — odpowiedział zapytawszy sanitariuszy. — Blisko stąd, tuż za hotelem „Divan”. Trzeba go natychmiast operować.

Ambulans ruszył z ogłuszającym wyciem syreny zdzierając opony. Zaczęły się wyjaśnienia, w których Elko pełnił rolę tłumacza. Ściągnięto kominiarki z twarzy zabitych. Wszyscy byli bardzo młodzi. Przeszukano ich, ale nie mieli żadnych dokumentów. Policjanci zebrali porzuconą broń. Niedługo potem z najeżonego antenami czarnego auta wysiadła jak zwykle pociągająca Nesrin Zilli, tym razem w sukni z szarego płótna. Po krótkiej dyskusji z dowódcą patrolu zwrócono broń Elkowi. MIT był naprawdę wszechwładny. Przybyła ekipa policyjnych fotografów, a Malko z Krisantemem i Nesrin mogli wreszcie opuścić parking. Turek poszedł wynająć samochód, Malko z dziewczyną usiedli przy stoliku w hotelowej herbaciarni, tuż przy recepcji. Współpracownica Okmana Askina wydawała się mocno podenerwowana.

— Co się stało?

— Widziała pani. Zostaliśmy zaatakowani przez świetnie uzbrojone komando.

— Wie pan, dlaczego?

— Jeszcze nie — ostrożnie odpowiedział Malko. — Przeprowadziliśmy śledztwo, które dowiodło, że „Gur Mariner” dokonał rozładunku w Turcji. Brak nam jednak jeszcze wielu danych.

Kobieta machinalnie kręciła kieliszkiem.

— Może pan powiedzieć mi coś więcej na ten temat? — Na razie nie. Muszę jeszcze sprawdzić pewne szczegóły. Przedtem jednak chciałbym dowiedzieć się o Chrisa.

— Chodźmy do pańskiego pokoju. Stamtąd łatwiej zadzwonić.

Malko słuchał w napięciu długiej, prowadzonej po turecku rozmowy. Uzyskawszy z trudem połączenie z kompetentną osobą w szpitalu Pasteura, Nesrin chciała dowiedzieć się jak najwięcej.

Wreszcie odłożyła słuchawkę i powiedziała:

— Przed chwilą go operowano. Miał szczęście, że szpital był blisko. Stracił trzy litry krwi. Jeszcze kwadrans i nie byłoby ratunku.

— Ale już wszystko w porządku? — zapytał z obawą Malko.

— Na tyle, na ile to możliwe z kulą w brzuchu i pod łopatką. Jego przyjaciel nie chce go spuścić z oka. Pytał, czy w Turcji są antybiotyki…

To musiało sprawić Turkom przyjemność…

— Prosił, aby przekazać panu, że będzie tu około wpół do jedenastej — dodała.

Czuł się dziwnie. Nesrin Zilli zachowywała się wobec niego niejednoznacznie; bardzo kobieco, ale widać było, że chce wydusić z niego wszystko, co wiedział. Ich spojrzenia spotkały się. Uśmiechnęła się. Bardzo zmysłowo, ustami i oczyma. Jednocześnie rozplotła nogi, ukazując część uda. Malko natychmiast poczuł, jak ogień ogarnia jego trzewia. Zawsze, gdy otarł się o śmierć, doznawał tego uczucia — nieposkromionej żądzy miłości. Czuł, że Turczynka spodziewa się, iż rzuci się na nią. Ograniczył się jednak do propozycji: