— Ananinami!
Niezły początek dyskusji…
— Oruspu cocugu — odparował Krisantem.
Malko wtrącił się, by przerwać tę wymianę uprzejmości. Wskazując palcem ciało Ormianina powiedział do celnika:
— Zamordował go pan. Bo odkrył prawdę o ładunku statku, który został potajemnie rozładowany. Mówię o „Gur Marinerze”. Wiem, że pan skłamał. Gdzie jest ten statek!
Grubas spojrzał na niego spode łba. Milczał. Nie miał złudzeń co do swego losu. Musiał mieć nie byle jaki powód, by zamordować Ormianina własnymi rękami. Elko przeszukał go. Wyciągnął jakieś nieistotne papiery i pięć banknotów studolarowych, które Malko dał Kalafatowi… Tym razem celnik zaczął przejawiać pewną nerwowość, zwłaszcza gdy Krisantem zaczął grzebać w stercie karteczek. Wyciągnął jedną z nich. Pod szeregiem cyfr widniało na niej wzięte w cudzysłów słowo „Seawolf”. Był to zapewne numer rozładowanego potajemnie kontenera. Podsunął go pod nos celnikowi.
— Bok soyu! Powiesz wreszcie, gdzie jest?
Bez pomocy Ukanera odkrycie prawdy zajęłoby wiele godzin. Kontenery wyjeżdżały jeden za drugim z komory celnej. Więzień uniósł głowę i splunął na rękę Elka. Musiał dostać naprawdę dużo pieniędzy.
Chwilowo znaleźli się w impasie.
Do celnika podszedł z kolei Malko.
— Ukaner — zaczął — jeżeli nam pomożesz, zapomnimy, co się stało. Zapomnimy nawet o tym morderstwie. I dam ci pięć milionów funtów.
Mierziło go, że musi posuwać się do tego rodzaju metod, ale stawka była zbyt wysoka, by pozwolić sobie na moralne rozterki. Trzeba było przeszkodzić ekspansjonistycznym zachciankom Saddama Husseina, który mógłby zagrozić setkom tysięcy ludzkich istnień. Dzięki mariażowi broni atomowej i superdział Beara po Kuwejcie zniknąłby z mapy Izrael.
Padła odpowiedź, którą Elko skwitował kopniakiem wymierzonym w czułe partie ciała więźnia… Ukaner milczał jak głaz. Wiedział, że o świcie, nim pojawią się rzemieślnicy, będą musieli stąd odejść. I tak mieli już na głowie jednego trupa. Mogli go udusić, ale wtedy już na nic się im nie przyda. Utknęli w martwym punkcie. Nagle spojrzenie Elka padło na narzędzia i groźnie zabłysło.
— Się Hoheit — powiedział z szacunkiem — proszę zostawić mnie z nim sam na sam przez parę minut. Mamy wspólny język. Stanie pan na straży, na dole. Ze względu na kradzieże krążą tu nocą patrole policyjne. Jak na potwierdzenie jego słów z galerii dobiegł hałas. Malko poszedł sprawdzić. Człowiek z pledem przechadzał się na pół śpiąc. Zerknął zaciekawiony na Malka i wrócił do swego zakątka.
— No, proszę iść! — szepnął Krisantem. — To nie potrwa długo.
Elko, obawiając się reakcji swego pana, zamknął na klucz drzwi atelier. Celnik wodził za nim pełnym niepokoju wzrokiem. Zrozumiał, że natrafił na twardszego od siebie przeciwnika.
Prawie uprzejmie zapytał:
— Co robisz?
Elko spojrzał na niego z okrutnym uśmiechem.
— Wykończę cię, pezevenk…
— Kim jesteś? Możemy się przecież dogadać — zaryzykował Ukaner. — Gra idzie o duże pieniądze. Rozwiąż mnie. Załatwimy tego zagraniczniaka i zwiewamy…
Potok jego słów przerwała umoczona w wosku szmata, którą Elko wepchnął mu do ust. Charczał, potrząsał głową jak oszalały osioł, a Elko pchał mu do ust wszystkie szmaty, które wpadły mu w ręce. Kiedy skończył, umocował knebel taśmą ze szmerglowanego płótna, służącą do polerowania metalu. Przy okazji zerwał ofierze kawał naskórka, ot tak, żeby sprawdzić, czy może jeszcze krzyczeć. Dobiegł go tylko mysi pisk. Przysunął butlę z butanem zasilającym palnik do modelowania metali. Odkręcił gaz i przytknął zapalniczkę do wylotu palnika. Rozległo się głuche „fuu” i pojawił się migocący błękitny płomień. Elko jak dobry rzemieślnik wyregulował go do długości kilku centymetrów. Potem odstawił palnik i zbliżył się do więźnia. Gdy rozpinał jego koszulę, mężczyzna zaczął się rzucać, jakby oblazły go mrówki.
Był to tylko niewinny początek. Gdy płomień o temperaturze tysiąca pięciuset stopni zakreślił na jego piersi czerwone zawijasy, Ukaner runął wraz z taboretem wydając przerywany charkot. Elko podniósł go spokojnie i dotknął drugiej piersi. Widział mgłę przesłaniającą jego oczy, zdawał sobie sprawę, jaki zadaje ból, ale leżące obok drobne ciało Ormianina nie pozwalało zapomnieć, że Ukaner także się nie patyczkował.
Przerwał, by grzecznie zapytać:
— Będziesz gadał?
Mimo straszliwych oparzeń celnik nie odpowiedział. Mruczał niezrozumiałe słowa. Elko podsunął mu kartkę i ołówek. Znowu nic.
— Dobrze. Idziemy dalej.
Zaczął rozpinać pas jego spodni. Ukaner naprężył się z depresji, ale bezlitosny Elko zsunął mu spodnie i slipy obnażając genitalia. Czuł pewną odrazę, ale miał przed sobą anatolijskiego chłopa, twardego jak granitowa skała, zdolnego przetrzymać każdą torturę. Tylko jedno mogło go załamać… Pochylił się nad nim i szepnął:
— Nigdy już nie będziesz się pieprzył ani z żoną, ani żadną inną babą. No, to za zdrowie przyszłych pokoleń. Sięgnął po palnik i ostrożnie przesunął go do czułej strefy.
Rozszedł się ohydny smród palących się włosów. Ukaner najchętniej schowałby się pod ziemię, zaczynała płonąć na nim skóra. Jego ciało wstrząsały drgawki, jakby siedział na krześle elektrycznym, oczy wychodziły mu z orbit, ślinił się mimo knebla. Elko zobaczył wywrócone białka oczu. Ukaner zemdlał.
Elko zgasił płomień i otarł ofierze czoło. Oby tylko nie zabił! Po chwili celnik otworzył jednak oczy i napotkał okrutne spojrzenie Elka, który oznajmił mu:
— Tym razem nadzieję ci jaja na rożen. Będziesz mógł zabrać je do domu i powiesić nad łóżkiem. Sięgnął po palnik. Ukaner popatrzył na niego i pękł. Miał pecha trafiając na Turka. Żaden obcokrajowiec nie zrobiłby czegoś takiego! Z mimiki jego twarzy Elko zrozumiał, że nastąpił zwrot w dyskusji. Zapytał, czy chce mówić i podsunął mu kartkę. Drżącą ręką Ukaner napisał „tak”.
— Kto się z tobą kontaktował?
— Ktoś, z kim zwykle pracuję.
— Kto?
— Przewoźnik. Rozwozi często towar ciężarówkami.
— Ile ci zaproponował?
— Pięć milionów funtów.
— Za co?
— Za umożliwienie zabrania kontenera ze statku, przechowanie go i wystawienie dokumentów, żeby mógł opuścić bez problemu komorę celną.
Elko oblizał się łakomie. Turan Ukaner był zdruzgotany. Przywołał Malka, przywrócił celnikowi w miarę przyzwoity wygląd, obiecując mu obciąć to i owo, gdyby puścił parę z gęby na temat zabiegów, jakim został poddany. Ukaner wydawał się nieco blady i jakby skulony. Elko uprzejmie przyłożył mu wosk na rany, by ukoić ból. Ściąganie tego wosku to już inna para kaloszy… — Wie pan, co znajdowało się w kontenerach?
— Nie.
I najwyraźniej miał to gdzieś.
— Widział pan Irakijczyków?
Ukaner wytrzeszczył oczy.
— Irakijczyków? Nie? Dlaczego?
— Nieważne.
Turan Ukaner wiele by dał, żeby znaleźć się gdzie indziej. Bezwzględność przesłuchującego budziła w nim lęk o przyszłość… Malko kontynuował:
— Gdzie jest kontener?
— W dokach.
Było to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Pozostawało powiadomić MIT.
— W porządku. Jedziemy.
— Teraz?
— Tak.
Malko zauważył, że więzień porusza się z trudem, ale wolał w to nie wnikać. Stojący na warcie celnik z zaskoczeniem spojrzał na szefa, przejechali jednak bez przeszkód. Jak okiem sięgnąć ciągnęły się tysiące kontenerów. Turan Ukaner poprowadził ich do nabrzeża numer 5. — To tu! — oznajmił.