Malko patrzył, jak zamykają się drzwi karawanu.
Trumna ginęła w powodzi kwiatów. Było mu smutno.
Miał kiedyś przelotną, ale miłą przygodę z Heidi. — Spotkamy się za pół godziny w moim biurze — szept Jacka Fergusona wyrwał go z zadumy.
Ludzie rozchodzili się powoli. Tylko rodzina szła na cmentarz. Elko Krisantem, oczekujący za kierownicą silver spirita, zapytał:
— Dokąd jedziemy, Wasza Wysokość?
— Najpierw odwieziemy hrabinę Aleksandrę do „Sachera”. Potem do ambasady amerykańskiej.
— Miałeś iść ze mną na zakupy — nadąsała się Aleksandra.
— Przykro mi. Jack mnie wezwał.
— Jack! Jack! Tak jakby to on się podkładał, kiedy ci się zachce amorów.
Wyglądała wspaniale w zielonej skórzanej garsonce, na którą składały się króciutka spódniczka i żakiecik. Jego dekolt rozchylał się chwilami, co przyprawiało Elka niemal o atak serca.
— Jeżeli teraz ty masz ochotę — szepnął Malko wsuwając rękę pod skórzaną mini — to zostało mi jeszcze parę minut. Przesunął palce w górę i oczy Aleksandry zasnuły się mgłą. Uwielbiała kochać się w niezwykłych warunkach. Samochód zatrzymał się przed hotelem. Aleksandra wysiadła i nachyliła się jeszcze do Malka.
— Potem pójdziesz ze mną zwiedzić cesarską kryptę u świętego Stefana.
— To ja przekazałem Heidi, że ma spotkać się z Johnem w Berchtesgaden, w hotelu „Geiger”. Nic więcej nie wiedziałem. Znali się. Pracowali już razem. — Spotkali się tam. John przyjechał z Monachium. Śledził niejakiego Farida Badra. To Libańczyk posługujący się jordańskim paszportem. Przyjechał z Nowego Jorku. Przenocował w hotelu, wynajął samochód i wyjechał. Byli sami w biurze, którego okna wychodziły na Prater i Dunaj. Zgiełk miasta nie docierał do klimatyzowanego pokoju. Amerykanin zdjął marynarkę. Pod nią miał czerwone szelki i „dobraną” koszulę w paski. Był bardzo brytyjski. Dosłownie co trzy minuty dolewał sobie kawy. Sekretarka raz po raz wchodziła z pilnymi wiadomościami z Langley. Wiedeń to w końcu jedna z najważniejszych stacji Firmy.
— Kim jest ten Badr? — zapytał Malko.
— Libańskim człowiekiem interesu. Mieszka w Nowym Jorku. Bardzo bogaty. Jego rodzina posiada nieruchomości w Bejrucie. On sam ma duże przedsiębiorstwo importowo-eksportowe. Współpracuje z całym światem. Zwłaszcza w dziedzinie elektroniki. Dał o sobie znać w czasie afery Irangate. Usiłował zdobyć elektroniczne karty programowe dla irańskich phantomów zamontowanych nieruchomo na ziemi.
— Nie miał nieprzyjemności?
— Wycofał się w porę.
— Dlaczego pan się nim interesuje?
— FBI zasygnalizowała nam pewną podejrzaną sprawę. Badr znalazł dojścia do jedynej w Stanach fabryki produkującej krytron i złożył zamówienie jako zwykły przemysłowiec.
— Co to jest krytron?
Amerykanin machnął ręką.
— Taka elektroniczna duperela wysokiej klasy. Rodzaj przerywacza stosowany w rozmaitych technologiach precyzyjnych, na przykład laserowych. Ale i rodzaj atomowej zapałki! Jest niezbędny do wywołania wybuchu ładunku jądrowego. Potrafią produkować go nieliczne państwa, a eksport jest niedozwolony. FBI, która dokładnie kontroluje zamówienia zainteresowała się sprawą, gdy pojawiło się nazwisko Badra. W porozumieniu z Białym Domem i nami dopuszczono do sprzedaży, aby trafić do odbiorcy. Oczywiście pod ścisłym nadzorem. Badr wywiózł jeden krytron. Czterdzieści innych ma odebrać za kilka dni w Paryżu. Dostawę eskortują Chris Jones i Milton Brabeck. I paru facetów z FBI. — Ten Badr robi bombę atomową?
— Jest tylko pośrednikiem — wyjaśnił Amerykanin. — Dysponuje ogromnymi funduszami. Nie zdołaliśmy jeszcze rozszyfrować systemu przepływu pieniędzy odbywającego się za pośrednictwem spółek „off-shore” i banku w Atlancie. Od początku operacji otrzymał już trzy miliony dolarów.
— Dla kogo pracuje?
— To właśnie jest pytanie! Dawniej pracował dla Irańczyków.
— Oni nie konstruują broni jądrowej.
— Nie. Szach interesował się tym. Współpracował z Afryką Południową, ale od tego czasu moiłahowie mieli inne problemy na głowie. Jednak wiele państw Trzeciego Świata gorączkowo szuka możliwości uzbrojenia się w bombę jądrową. Libia, Indie, Afryka Południowa, Argentyna, Irak, Pakistan, nie mówiąc o Izraelu, który już ją ma, choć się do tego nie przyznaje. Zasada produkcji jest znana, wymaga jednak technologii, jaką posiada niewiele krajów. Ich eksport jest zakazany, pozostaje więc uciekać się do nielegalnych dróg. Podejrzewam Iran. Jest silnie związany z Pakistanem, w obu państwach rządzą integryści. Może Irańczycy chcą im pomóc. A konstrukcja bomby typu A w Pakistanie osiągnęła stadium końcowe. Marzy im się, żeby posłać ją na Indie…
Malko przełknął łyk letniej i lurowatej kawy. Amerykanie nigdy chyba nie nauczą się jej parzyć. To, o czym mu opowiedziano, było szpiegostwem przemysłowym. Ale zginęło dwoje ludzi. Nie należało to do rutyny.
— Co wydarzyło się w Berchtesgaden? — zapytał. — Nie mamy pojęcia. — Ferguson bezradnie rozłożył ręce. — Mackenzie nie kontaktował się z nami od wyjazdu do Monachium. Przy zwłokach nic nie znaleziono. Tak samo jak przy ciele Heidi Ried. Policja niemiecka przekazała nam szczegółowy raport. Poderżnięto mu gardło bardzo ostrym narzędziem, potem pchnięto w przepaść. Heidi miała krtań roztrzaskaną przez fachowca. Zgwałciło ją trzech mężczyzn. Raport BKA jest precyzyjny.
— Czy Mackenzie był uzbrojony?
— Nie. Przecież tylko śledził tamtego.
— Prawdopodobnie widzieli coś albo kogoś, kto nie chciał być widziany. Może mocodawcę Badra. W Berchtesgaden nikt nie zauważył nic szczególnego?
— Przewija się tam dziennie koło dwóch tysięcy turystów. Personel widział wielu mężczyzn o orientalnym wyglądzie, ale nic konkretnego. Dopiero helikopter odnalazł ciała. — Bawarska policja nie wpadła na ich trop?
— Nie. Mamy tylko pewien drobiazg.
— Jaki?
Jack bez słowa podał zdjęcie.
— Co pan na to?
Malko przyjrzał się fotografii. Przy barze siedziała fantastyczna dziewczyna. Długie, sięgające prawie pośladków włosy, duże czarne oczy i pełne zmysłowe usta działały podniecająco na każdego normalnego mężczyznę. Miała na sobie króciutką spódniczkę, na którą śmiało mogła sobie pozwolić przy tak długich, zgrabnych nogach. Jej pożądliwy i tajemniczy uśmiech nie był skierowany do obejmującego ją mężczyzny. — To niejaka Pamela Balzer w barze hotelu „Bristol” w Wiedniu.
— Zna ją pan?
— Cały Wiedeń ją zna. — Malko uśmiechnął się znacząco. — Przed dwoma laty przyjechała z Londynu, otoczona swoistą sławą. Nazywała się jeszcze Pamela Singli. Niezwykle piękna Hinduska. Ciało ma jak bogini. Utrzymywano, że codzień naciera się olejkiem zawierającym afrodyzjaki, ale jest jej to naprawdę zupełnie niepotrzebne. Poślubiła Kurta Balzera, z którym rozeszła się w pół roku później. Zachowała jego nazwisko. Mieszka przy Schubertring. Można ją spotkać na wszystkich przyjęciach z różnymi mężczyznami. Tańczyłem z nią dwa czy trzy razy. — Ale nie miał pan z nią… — spojrzał na niego podejrzliwie Amerykanin.