– Jak?
– Patrzysz na imiona. Które ciekawsze.
Zignorowała to.
– Dzwoniła ciocia Harry.
– O?
Kiedy ktoś wspominał imię mojej siostry, zawsze robiłam się trochę niespokojna.
– Chyba sprzedaje swój balonowy interes. Dzwoniła, bo chciała ciebie znaleźć. Wydawała się czymś zaniepokojona.
– Zaniepokojona? – To był stan typowy dla niej.
– Powiedziałam, że jesteś w Quebecu. Pewnie jutro zadzwoni.
– Okej. – Tylko tego było mi trzeba.
– Aha, tata kupił mazdę RX-7. Piękna! Ale i tak nie pozwoli mi poprowadzić.
– Tak, wiem. – Mój mąż, w którym byłam w separacji, przechodził właśnie kryzys wieku średniego.
Wyczułam lekkie wahanie.
– Właśnie wychodziliśmy na pizzę.
– A co z twoim pryszczem?
– Dorysuję do niego uszy i ogon i powiem wszystkim, że to tatuaż.
– Niezły pomysł. W razie czego używaj innego imienia.
– Kocham cię, mamo.
– Ja ciebie też kocham. Odezwę się jeszcze.
Skończyłam czekoladki i umyłam zęby. Dwa razy. Potem padłam na łóżko i spalam jedenaście godzin.
Resztę weekendu spędziłam rozpakowując się, sprzątając, robiąc zakupy i oceniając egzamin. Moja siostra zadzwoniła w niedzielę wieczorem, żeby mi powiedzieć, że sprzedała swój balon. Poczułam ulgę. Przez ostatnie trzy lata robiłam co mogłam, by Katy do niego nie wsiadła, bojąc się, że któregoś dnia moja córka poszybuje w powietrze. Teraz mogłam tę twórczą energię spożytkować na coś innego.
– Jesteś w domu? – zapytałam.
– Aha.
– Ciepło jest? – Na parapecie było coraz więcej śniegu.
– W Houston jest zawsze ciepło.
Niech ją szlag.
– A więc dlaczego sprzedajesz swój interes?
Harry zawsze była poszukiwaczem. Przez ostatnie trzy lata miała fioła na punkcie lotów balonem. Jeżeli nie brała udziału w latającym safari nad Teksasem, to razem ze swoją załogą pakowali się do furgonetki i przemierzali cały kraj, by wziąć udział w zawodach balonowych.
– Rozchodzę się ze Strikerem.
– O.
Miała też fioła na punkcie Strikera. Poznali się na zawodach w Albuquerque i pięć dni później wzięli ślub. To było dwa lata temu.
Przez chwilę żadna z nas nic nie mówiła. Ja przerwałam ciszę.
– I co teraz?
– Chyba poszukam jakichś konsultacji.
Tym mnie zaskoczyła. Moja siostra rzadko zajmowała się rzeczami oczywistymi.
– To by ci mogło pomóc przejść to wszystko.
– Nie. Nie. Już dawno nie układało nam się ze Strikerem. Ja za nim nie płaczę. Bez przesady. – Zapaliła papierosa, zaciągnęła się głęboko, wypuściła powietrze. – Słyszałam o takim kursie. Można po ukończeniu doradzać ludziom w sprawach zdrowia, uwalniania się od stresu i tego typu rzeczy. Ma być o ziołach, medytacji i metafizyce, podoba mi się. Chyba byłabym w tym dobra.
– Harry, to jest trochę szalony pomysł. – Ile razy już to mówiłam?
– Jasne, że to najpierw sprawdzę. Nie jestem idiotką.
Nie, nie była idiotką. Ale kiedy Harry czegoś chce, to chce tego bardzo. I nie można jej przekonać, by czegoś nie zrobiła.
Odłożyłam słuchawkę trochę poruszona. Myśl, że Harry miałaby pomagać ludziom, rozwiązywać ich problemy, nieco mnie wytrąciła z równowagi.
Koło szóstej zrobiłam sobie obiad – podsmażona pierś kurczaka, czerwone ziemniaki z masłem i szczypiorkiem i gotowane na parze szparagi. Do tego pasowałby kieliszek Chardonnay. Ale nie dla mnie. Nie piłam już od siedmiu lat. Ja też nie jestem idiotką. Na pewno nie wtedy, gdy jestem trzeźwa. Ale nawet bez wina mój obiad bił na głowę krakersy, które jadłam poprzedniego wieczora,
Jadłam i myślałam o mojej małej siostrze. Harry i formalna edukacja nigdy do siebie nie pasowały. Wyszła za mąż za swojego ukochanego ze szkoły średniej jeden dzień przed ukończeniem szkoły, potem było jeszcze trzech innych. Hodowała psy rasy Bernardyn, kierowała Pizza Hut, sprzedawała markowe okulary słoneczne, oprowadzała wycieczki po Jukatanie, zajmowała się public relations dla Houston Astros, założyła i szybko zamknęła firmę zajmującą się czyszczeniem dywanów, sprzedawała nieruchomości i w końcu latała balonami.
Kiedy ja miałam trzy lata, a ona rok, złamałam jej nogę przejeżdżając po niej moim trzykołowym rowerkiem. To jej nie zatrzymało na miejscu. Nauczyła się chodzić ciągnąc po ziemi gips. Wkurzająca i ujmująca, Harry braki w wykształceniu i zdolności koncentracji nadrabia niespożytymi zasobami energii. Nic jej nie wyczerpie.
O dziewiątej trzydzieści włączyłam telewizor i obejrzałam mecz hokeja. Był koniec drugiej części i Habs przegrywali cztery do zera z St. Louis. Don Cherry grzmiał na temat braku kompetencji kanadyjskiego związku hokejowego, a jego okrągła twarz czerwieniała nad wysokim kołnierzykiem koszuli. Wyglądał bardziej jak tenor niż jak komentator sportowy. Patrzyłam i myślałam, że miliony słuchają go co tydzień. Kwadrans po dziesiątej wyłączyłam telewizor i poszłam spać.
Wstałam wcześnie i pojechałam do laboratorium. Dla większości badaczy medycznych poniedziałek jest pełen pracy. Przypadkowe akty okrucieństwa, bezsensowna brawura, poczucie odrazy względem siebie typowe dla samotnych i niepohamowany czas wolny sprawiają, że w weekendy wzrasta ilość przypadków śmiertelnych. Przywożone zwłoki czekają w kostnicy do poniedziałkowych autopsji.
Ten poniedziałek nie należał do wyjątkowych. Wzięłam kawę i poszłam na spotkanie w biurze LaManche'a. Natalie Ayers przebywała w Val-d'Or w związku z procesem w sprawie morderstwa, ale reszta patologów przybyła na spotkanie. Jean Pelletier właśnie zakończył zeznania w Kuujjuaq, w północnej części Quebecu. Pokazywał Emiły Santangelo i Michaelowi Morinowi zdjęcia. Pochyliłam się nad nimi.
Kuujjuaq wyglądało, jakby je wybudowano poprzedniej nocy.
– Co to jest? – zapytałam wskazując budynek z prefabrykatów na zewnątrz wyłożony plastykiem.
– Centrum sportów wodnych. – Pelletier wskazał czerwony sześciokątny znak, nad nim nieznane postacie, pod nim białe litery układające się w wyraz Arret. – Wszystkie napisy są w języku francuskim i Inuktitut. – Jego akcent był tak silny, że z trudem rozpoznawałam francuski. Nawet nasza długoletnia znajomość mi tego nie ułatwiła. Wskazał kolejny budynek. – To jest sąd.
Wyglądał jak tamten basen, ale bez zewnętrznego plastyku. Poza miastem rozciągała się szara i ponura tundra, jak równina Serengeti w Tanzanii, skały i mech. Przy drodze leżał bielejący szkielet karibu.
– Czy to się często zdarza? – zapytała Emily patrząc na karibu.
– Tylko wtedy, kiedy tam padną.
– Dziś mamy osiem sekcji – oznajmił LaManche, rozdając harmonogram.
Omówił wszystkie przypadki. Dziewiętnastolatek został potrącony przez pociąg, jego tułów został przepołowiony. Stało się to na zagrodzonym torowisku, które często odwiedzali nastolatkowie.
Pług śnieżny znalazł dwa ciała na Lac Megantic. Podejrzenie upojenia alkoholowego.
Ciało noworodka w stanie rozkładu zostało znalezione w łóżeczku. Matka, która spokojnie oglądała teleturniej w telewizji, kiedy przyjechały władze, twierdziła, że dziesięć dni wcześniej Bóg kazał jej przestać karmić dziecko.
W campusie McGill, za pojemnikiem na śmieci znaleziono ciało niezidentyfikowanego białego mężczyzny.
Trzy ciała znaleziono w spalonym domu w St-Jovite.
Pelletier dostał noworodka. Od razu zaznaczył, że może poprosić o poradę antropologiczną. Tożsamość dziecka była znana, ale ustalenie powodu i czasu zgonu mogło okazać się trudne.
Santangelo miała się zająć ciałami z Lać Megantic, Morin sprawami ofiary pociągu i ciała z campusu. Ofiary z sypialni w St-Jovite mogły zostać poddane normalnej autopsji. Miał je wykonać LaManche.