Ja miałam się zająć kośćmi z piwnicy.
Po spotkaniu poszłam do swojego biura i otworzyłam dossier przenosząc informacje z porannego wykazu na formularz sprawy antropologicznej. Imię: inconnu. Nieznane. Data urodzenia: pusto. Numer sprawy Laboratorium Medycyny Sądowej, czyli LMS: 31013. Numer w kostnicy: 375. Policyjny numer sprawy: 89041. Patolog: Pierre LaManche. Koroner: Jean-Claude Hubert. Oficerowie śledczy: Andrew Ryan i Jean Bertrand, Escouade de Crimes Con-tre la Personne, Wydział Policji w Quebecu.
Dopisałam datę i wsunęłam formularz do teczki. Każdy z nas używa innego koloru. Różowy to odontolog Marc Bergeron. Zielony to Martin Levesque, radiolog. LaManche używa czerwonego. Teczka jasnozielona to antropologia.
Wpisałam się do komputera i windą zjechałam do piwnicy. Tam poprosiłam technika, by LMS 31013 przeniósł do pokoju numer trzy i poszłam przebrać się w strój chirurga.
Cztery gabinety Laboratorium Medycyny Sądowej, w których wykonuje się autopsje, znajdują się tuż przy kostnicy. LMS kontroluje gabinety, Biuro Koronera kostnicę. Gabinet numer dwa jest duży i stoją tam trzy stoły. W pozostałych jest po jednym. W numerze czwartym zainstalowano specjalną wentylację. Często tam pracuję, bo wiele z przypadków, którymi się zajmuję, nie należy do najświeższych. Dzisiaj w gabinecie numer dwa Pelletier pracuje nad noworodkiem. Zwęglone ciała nie posiadają wstrętnego zapachu.
W trójce już czekały na mnie czarna torba i cztery plastykowe pojemniki leżące na noszach na kółkach. Zdjęłam pokrywkę z pojemnika, wyjęłam kawałek bawełnianej wyściółki i sprawdziłam stan fragmentów czaszki. Zniosły podróż bez uszczerbku.
Wypełniłam kartę identyfikacyjną sprawy, otworzyłam torbę i wyciągnęłam materiał, w który owinięte były kości i gruz. Zrobiłam kilka zdjęć polaroidem i wszystko poszło do pracowni rentgena. Chciałam na samym początku zidentyfikować zęby i kawałki metalu, jeżeli jakiekolwiek były.
Czekając myślałam o Elisabeth Nicolet. Jej trumna zamknięta była w lodówce trzy metry ode mnie. Korciło mnie, by zajrzeć do środka. Tego ranka wśród wiadomości była jedna od siostry Julienne. Zakonnice też czekały niecierpliwie.
Po półgodzinie Lisa przyprowadziła nosze na kółkach z rentgena i wręczyła mi kopertę z kliszami. Założyłam kilka na ekran, najpierw zdjęcia szczątków, które leżały na skraju.
– Dobre są? – zapytała Lisa. – Nie byłam pewna, jak je ustawić, więc zrobiłam kilka ujęć.
– Są dobre.
Patrzyłyśmy na bezkształtną masę otoczoną dwoma cienkimi białymi liniami: zawartość torby i metalowy zamek. Zawartość mieszała się z gruzem, tu i tam, na neutralnym tle jaśniały kawałki kości.
– Co to jest? – Lisa wskazała biały przedmiot.
– Wygląda jak gwóźdź.
Założyłam następną partię zdjęć. Ziemia, kamyki, kawałki drewna, paznokcie. Widać było kości nogi i biodra ze zwęglonym ciałem. Miednica wyglądała na nietkniętą.
– To wygląda na kawałki metalu w kości udowej – wskazałam kilka białych plamek. – Musimy być ostrożne. Później zrobimy jeszcze kilka zdjęć.
Na następnych kliszach widać było kości żebrowe w kawałkach, tak, jak je pamiętałam. Kości ramieniowe były w lepszym stanie, chociaż popękane i wymieszane. Kilka kręgów dałoby się uratować. Na prawo od klatki piersiowej widać było kolejny kawałek metalu. To nie wyglądało na gwóźdź.
– Na to też trzeba będzie uważać.
Lisa kiwnęła głową.
Następnie zajęłyśmy się plastykowymi pojemnikami. Nic niezwykłego. Dolna szczęka była w całości, wąskie korzenie zębów solidnie trzymały się kości. Nawet korony były w całości. W dwóch zębach trzonowych jaśniały plamki. Bergeron będzie ucieszony. Gdyby były testy dentystyczne, plomby przydadzą się w ustalaniu tożsamości.
Wtedy zauważyłam kość czołową. Pokrywały ją drobne białe plamki, jakby ktoś posypał ją solą.
– Tej części też zrób mi jeszcze jedno zdjęcie – rzekłam cicho, przypatrując się nieprzezroczystym fragmentom tuż przy lewym oczodole.
Lisa spojrzała na mnie dziwnie.
– Dobrze. Wyjmijmy go – zdecydowałam.
– Albo ją.
– Albo ją.
Moja asystentka rozłożyła prześcieradło na stole i na zlewie umieściła siatkę. Z jednej z szuflad w kontuarze ze stali nierdzewnej wyjęłam papierowy fartuch, założyłam go przez głowę i zawiązałam wokół pasa. Na twarz założyłam maskę, na ręce naciągnęłam chirurgiczne rękawiczki i odsunęłam zamek torby.
Zaczynając od stóp, wyjęłam największe i najłatwiejsze do zidentyfikowania przedmioty i kawałki kości. Potem wróciłam do tego samego miejsca i zaczęłam przesiewać resztę, by zlokalizować mniejsze rzeczy czy fragmenty kości, które mogłam wcześniej pominąć. Każdą garść Lisa umieszczała pod bieżącą wodą i wymyte przedmioty kładła na kontuarze, ja natomiast układałam fragmenty szkieletu na materiale.
W południe Lisa wyszła na lunch. Ja pracowałam bez przerwy do drugiej trzydzieści, kiedy wreszcie skończyłam. Na kontuarze leżała kolekcja gwoździ, metalowych nakrętek, jedna wystrzelona kula i mała plastykowa buteleczka, w której umieściłam coś, co jak podejrzewałam, było kawałkiem materiału. Przed sobą miałam zwęglony rozczłonkowany szkielet z półkoliście rozłożonymi kośćmi czaszki.
Spis, czyli identyfikacja każdej kości i orzeczenie, czy pochodziła z lewej czy też z prawej strony, zajął godzinę. Następnie zastanowiłam się nad tym, o co zapytałby Ryan. Wiek. Płeć. Rasa. Kto to jest?
Wzięłam do ręki miednicę i fragmenty kości udowych. Ogień zmienił miękką tkankę w czarną warstwę o twardości wyprawionej skóry. To i dobrze i źle. Ochroniło to kości, ale wydostanie ich spod spodu mogło okazać się dość trudne.
Obróciłam miednicę. Ciało po lewej stronie strawił ogień i rozszczepił kość udową. Widać było idealny przekrój stawu panewkowego biodra. Zmierzyłam średnicę główki kości udowej. Była drobna, zwężająca się z jednej strony.
Przyjrzałam się wewnętrznej budowie czaszki tuż pod powierzchnią stawową. Na fragmentach kości występował typowy dla dorosłych wzór plastra miodu, bez grubej linii, która wskazywałaby na niedawno zakończony proces wzrostu. To by się zgadzało z rozwiniętymi korzeniami zębów trzonowych, które zauważyłam już wcześniej. To nie było dziecko.
Przyjrzałam się obu zewnętrznym krawędziom wklęsłości stawu biodrowego i dolnej części nasady kości udowej. Kształt obu kości przypominał ten, jaki tworzy świeca, po której skąpał wosk. Artretyzm. To nie była młoda osoba.
Zaczęłam podejrzewać, że ofiara była kobietą. Pozostałości kości długich miały małą średnicę, tu i ówdzie widać było resztki mięśni gładkich. Skupiłam swoją uwagę na fragmentach czaszki.
Małe kości skroniowe i łuki brwiowe. Ostre krawędzie oczodołów. Kość z tyłu czaszki była gładka, a czaszka mężczyzny byłaby szorstka i o nierównej powierzchni.
Zbadałam kość czołową. Górne końce dwóch kości nosa były na swoim miejscu. Schodziły się pod szerokim kątem wzdłuż linii środkowej, jak wysoka wieża kościoła. Dostrzegłam dwa kawałki górnej kości szczękowej. Dolna krawędź otworu nosowego kończyła się ostro kawałkiem kości wystającym na środku. Nos był wąski i wydatny, twarz symetryczna. Zlokalizowałam kość skroniową i poświeciłam latarką w otwór ucha. Dostrzegłam mały okrągły otwór, przejście do ucha wewnętrznego. Cechy typowe dla rasy białej.
Kobieta. Biała. Dorosła. Starsza.
Powróciłam do miednicy mając nadzieję, że potwierdzą się moje przypuszczenia co do płci i będę mogła precyzyjniej określić wiek. Interesowało mnie zwłaszcza miejsce z przodu, w którym spotykały się obie połówki.