– Nie jeżdżę do sanatorium, Ryan.
– Chcesz wiedzieć jak?
Nie odpowiedziałam.
– Mechanizm włączył grzejnik. To wywołało ogień, który zapalił zbiornik z propanem. Większość mechanizmów została zniszczona, ale kilka udało się uratować. Wygląda na to, że zostały nastawione na włączanie z przerwami, ale kiedy ogień się rozprzestrzenił, zajęło się wszystko.
– Ile podłączył tych zbiorników?
– Czternaście. Znaleźliśmy jeden cały mechanizm na podwórku. Pewnie był niesprawny. Można taki kupić w każdym sklepie żelaznym. Spróbujemy z odciskami palców, chociaż trudno polegać na tej metodzie.
– Co przyspieszyło rozprzestrzenienie się ognia?
– Benzyna, tak jak podejrzewałem.
– Po co dwie substancje łatwopalne?
– Bo jakiś czubek chciał, aby dom uległ zniszczeniu, i nie chciał spieprzyć roboty. Prawdopodobnie doszedł do wniosku, że nie będzie miał drugiej okazji.
– Skąd o tym wiesz?
– LaManche zdołał wydobyć z ciał znalezionych w sypialni próbki płynów. Toksykolog znalazł straszne ilości Rohypnolu.
– Rohypnolu?
– On ci o tym opowie. Mówią na to narkotyk gwałtu na randce czy jakoś tak, bo nie jest wyczuwalny przez ofiarę i rozkłada na kilka godzin.
– Ja wiem, co to jest Rohypnol, Ryan. Jestem tylko zdziwiona. Nie tak łatwo go dostać.
– Zgadza się. To może być ślad. Jest zakazany w Stanach i w Kanadzie. Pomyślałam, że kokaina też.
– Jest jeszcze coś dziwnego. Ci w tej sypialni to wcale nie byli Ward i June Cleaver. LaManche mówi, że on miał dwadzieścia kilka lat, a ona dobiegała pięćdziesiątki.
Wiedziałam o tym. LaManche poprosił mnie o opinię podczas autopsji.
– I co teraz?
– Pojedziemy tam, aby przeszukać pozostałe dwa budynki. Nadal czekamy na informację od właściciela. To jakiś pustelnik, który zaszył się gdzieś na belgijskim zadupiu.
– Powodzenia.
Rohypnol. Gdzieś już się z tym spotkałam, ale kiedy próbowałam sobie przypomnieć, nic nie przychodziło mi do głowy.
Sprawdziłam, czy gotowe były slajdy zagłodzonego niemowlaka Pelletiera. Technik histologii powiedział, że będą gotowe jutro.
Godzinę spędziłam badając prochy. Umieszczone były w słoju, na którym umieszczono kartkę z wypisanymi ręcznie nazwiskiem nieboszczyka, nazwą krematorium i datą kremacji. Niezbyt to typowe dla Ameryki Północnej, ale nie znałam się na tego typu praktykach obowiązujących na Karaibach.
Największy kawałek nie miał nawet centymetra. Typowe. Prawie żadna kość nie oparła się proszkowaniu stosowanemu w nowoczesnych krematoriach. Za pomocą silnego mikroskopu zidentyfikowałam kilka rzeczy, między innymi całą kosteczkę słuchową. Znalazłam też małe kawałki poskręcanego metalu, które mogły być kawałkami protezy dentystycznej. Zatrzymałam je dla dentysty.
Ciało dorosłego mężczyzny po spaleniu i sproszkowaniu zostaje zredukowane przeciętnie do 3,500 centymetrów sześciennych prochu. W tym słoju było mniej więcej 360. Sporządziłam krótki raport stwierdzający, że były to prochy dorosłego człowieka i że nie były kompletne. Identyfikację osoby mógł przeprowadzić Bergeron.
O szóstej trzydzieści spakowałam się i pojechałam do domu.
6
Szkielet Elisabeth nie dawał mi spokoju. To, co widziałam, było nieprawdopodobne, ale nawet LaManche to zauważył. Bardzo chciałam rozwiązać tę zagadkę, ale następnego dnia rano moją uwagę pochłonęły drobne kości leżące przy zlewie w laboratorium histologii. Były też gotowe slajdy, więc kilka godzin spędziłam nad sprawą noworodka Pelletiera.
Kiedy już zakończyłam wszelkie konsultacje, o dziesiątej trzydzieści zadzwoniłam do siostry Julienne, aby uzyskać wszystko co się da na temat Elisabeth Nicolet. Zadałam jej te same pytania, które usłyszał ojciec Menard, i usłyszałam podobne odpowiedzi. Elisabeth była “pure laine”. Czystej krwi Kanadyjka. Ale nie było żadnych dokumentów dokładnie precyzujących urodzenie i rodziców.
– A może poza klasztorem, siostro? Czy sprawdziła siostra inne archiwa?
– Och, oui. Przeszukałam wszystkie archiwa w archidiecezji. Nasze biblioteki rozsiane są po całej prowincji. Zdobyłam materiały z wielu klasztorów.
Widziałam niektóre z tych materiałów. Większość w formie listów i osobistych dzienników zawierających odniesienia do rodziny. Kilka osób próbowało swych sił w kronikarstwie, ale mój dziekan nie nazwałby ich “źródłami naukowymi”. Wiele z nich było czysto anegdotycznymi sprawozdaniami, złożonymi w większości z pogłosek.
Spróbowałam z innej strony.
– Do niedawna kościół odpowiedzialny był za wszystkie metryki urodzin, prawda?
Wyjaśnił mi to ojciec Menard.
– Tak. Aż do niedawna.
– Ale nie znaleziono metryki Elisabeth?
– Nie. – Ucichła na moment. – To przez pożary. Siostry z Notre Dame zbudowały piękny dom na stoku Mount Royal. W tysiąc osiemset osiemdziesiątym. Niestety, spalił się trzynaście lat później. Nasz został zniszczony w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym. W czasie tych pożarów spłonęło mnóstwo bezcennych dokumentów.
Przez chwilę obie milczałyśmy.
– Siostro, czy jest jeszcze jakieś miejsce, gdzie mogłabym uzyskać informację o urodzeniu Elisabeth? Albo o jej rodzicach?
– Ja… cóż, chyba mogłaby pani spróbować w świeckich bibliotekach. Albo w towarzystwie historycznym. Albo na jednym z uniwersytetów. We francuskiej historii Kanady wiele było ważnych osobistości o nazwiskach Nicolet i Belanger. Na pewno są opisani w dokumentach historycznych.
– Dziękuję, siostro. Tak zrobię.
– Na uniwersytecie McGill jest pani profesor, która zajmowała się naukowo naszym archiwum. Moja siostrzenica ją zna. Ona studiuje ruchy religijne, ale też interesuje się historią Quebecu. Nie pamiętam, czy jest antropologiem, czy historykiem. Ona mogłaby pani pomóc. – Zawahała się. – Jej źródła będą oczywiście inne niż nasze.
Tego byłam pewna, ale nic nie powiedziałam.
– Czy pamięta siostra jej nazwisko?
Nastała dłuższa przerwa. Po drugiej stronie linii telefonicznej słyszałam głosy, z daleka, jakby dochodzące z drugiego brzegu jeziora. Ktoś się zaśmiał.
– Tyle czasu minęło. Przykro mi. Jeżeli pani chce, mogłabym zapytać siostrzenicę.
– Dziękuję, siostro. Pójdę tym śladem.
– Pani doktor, jak pani myśli, kiedy pani skończy z tymi kośćmi?
– Wkrótce. Skończę raport w piątek, pod warunkiem, że nie zdarzy się nic nieoczekiwanego. Spiszę informacje dotyczące wieku, płci i rasy, inne obserwacje, jakich dokonałam, i skomentuję, jak moje obserwacje mają się do faktów dotyczących Elisabeth. Siostry same uznają, co z tego podać do wniosku, jaki złożony zostanie w Watykanie.
– Sama pani zadzwoni?
– Oczywiście. Jak tylko skończę.
Tak naprawdę to już skończyłam i nie miałam wątpliwości, co będzie w moim raporcie. Dlaczego im nie powiedziałam tego teraz?
Wymieniłyśmy pożegnania, rozłączyłam się, poczekałam na sygnał i wykręciłam numer. Po drugiej stronie miasta zadzwonił telefon.
– Mitch Denton.
– Cześć, Mitch. Tempe Brennan. Nadal jesteś tam u siebie szefem? Mitch był szefem wydziału antropologii, który zatrudnił mnie na pół etatu, kiedy pierwszy raz przyjechałam do Montrealu. Od tamtej pory byliśmy przyjaciółmi. Specjalizował się w paleolicie.
– Nadal tu siedzę. Może poprowadziłabyś u nas letni kurs w tym roku?
– Nie, dzięki. Mam do ciebie pytanie.
– Strzelaj.
– Pamiętasz tę historyczną sprawę, o której ci opowiadałam? Tę nad którą pracuję dla archidiecezji?
– Ta przyszła święta?