Miał zwyczaj powtarzać słowa i całe frazy.
– Elizabeth zmarła w tysiąc osiemset osiemdziesiątym ósmym?
– C'est ca, tysiąc osiemset osiemdziesiąty ósmy. Mere Aurelie sześć lat później.
To nie miało sensu. Te groby powinny tam być. Zwłaszcza że pozostały ślady po pogrzebach z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Testy wykonane w tym miejscu ujawniły obecność fragmentów wełny i kawałków metalowych części trumny. W chronionym otoczeniu kościoła, w takiej ziemi, wydawałoby się, że szkielety powinny być w niezłym stanie. Więc gdzie były Elisabeth i Aurelie?
Weszła stara zakonnica niosąc tacę z kawą i kanapkami. Para z kubków pokryła jej okulary, dlatego szła stawiając małe kroki, prawie nie odrywając stóp od podłogi.
Ojciec Menard uniósł się, by odebrać tacę.
– Merci, siostro Bernardo. To bardzo miło ze strony siostry. Bardzo miło.
Zakonnica skinęła głową i wyszła, nawet nie otarła okularów. Patrzyłam na nią biorąc swoją kawę. Jej ramiona wydawały się niezwykle wąskie.
– Ile lat ma siostra Bernarda? – zapytałam sięgając po rogalika. Sałatka z łososia i zwiędła sałata.
– Dokładnie nie wiadomo. Była już w zakonie, kiedy zacząłem tu przychodzić jako dziecko, przed wojną. Drugą wojną. Potem wyjechała na misje.
Długo przebywała w Japonii, następnie w Kamerunie. Chyba ma dziewięćdziesiąt kilka lat.
Pociągnął łyk kawy. Siorbacz.
– Urodziła się w małej wiosce w Saguenay, twierdzi, ze wstąpiła do zakonu, kiedy miała lat dwanaście.
Siorbnięcie.
– Dwanaście. Wtedy nie prowadzono zbyt dokładnych zapisków w rolniczym Quebecu. Dokładnych nie.
Odgryzłam kawałek kanapki i zmarznięte palce owinęłam wokół ciepłego kubka. Cudowne takie ciepło.
– Ojcze, może są jeszcze jakieś inne zapiski? Stare listy, dokumenty, cokolwiek, czego jeszcze nie sprawdziliśmy?
Poruszałam palcami. Żadnego czucia.
Wykonał ruch ręką w kierunku papierów, które pokrywały biurko, i wzruszył ramionami.
– To jest wszystko, co dała mi siostra Julienne. Ona zajmuje się archiwum klasztoru.
– Tak, wiem.
Korespondowałyśmy ze sobą i rozmawiały od dawna. To właśnie ona opowiedziała mi o projekcie. Od samego początku mnie zaintrygował. Tym razem nie chodziło o zwykłą pracę dla koronera, to nie miał być ktoś, kto zmarł niedawno.
Archidiecezja prosiła, bym przeprowadziła ekshumację i analizę szczątków świętej. No, może nie była naprawdę święta. Ale o to właśnie chodziło. Elisabeth Nicolet miała być beatyfikowana. Poproszono, bym znalazła jej grób i sprawdziła, czy znajdujące się w nim kości należały właśnie do niej. Miały zostać wysłane do Watykanu.
Siostra Julienne zapewniła mnie, że zapiski były pewne. Wszystkie groby w kościele były skatalogowane i zaznaczone na planie. Ostatni pogrzeb miał miejsce w tysiąc dziewięćset jedenastym. Po pożarze trzy lata później kościół został zamknięty. Wybudowano drugi, większy, który miał go zastąpić, i stary już nigdy nie był używany. Opuszczone miejsce. Dobra dokumentacja. Małe piwo.
No to gdzie była Elisabeth Nicolet?
– Moglibyśmy jeszcze zapytać. Może siostra Julienne nie powiedziała ojcu o wszystkim, bo uznała, że nie jest to ważne.
Zaczął coś mówić, ale zmienił zdanie.
– Jestem pewien, że powiedziała mi o wszystkim, ale mogę iść zapytać. Spędziła nad tym mnóstwo czasu. Mnóstwo.
Odprowadziłam go wzrokiem do drzwi, skończyłam swoją kanapkę i wzięłam następną. Usiadłam po turecku, wsuwając stopy pod siebie i potarłam palce u nóg. Nieźle. Wracało czucie. Popijając kawę wzięłam do ręki list, który leżał na biurku.
Już go czytałam. Czwarty sierpnia, tysiąc osiemset osiemdziesiąty piąty. Epidemia ospy w Montrealu. Elisabeth Nicolet napisała do biskupa Eduarda Fabre błagając, by nakazał szczepić parafian, których nie dotknęła jeszcze choroba, i umieścić chorych w szpitalach miejskich. Charakter pisma precyzyjny, francuski staromodny, ale oryginalny.
Klasztor Nieskalanego Poczęcia Notre-Dame nie odpowiedział. Zamyśliłam się. Przyszły mi na myśl inne ekshumacje. Policjant w St-Gabriel. Na tamtejszym cmentarzu trumny zakopywane były po trzy, jedna nad drugą. W końcu znaleźliśmy monsieura Beaupre cztery groby dalej, niż to było zapisane w dokumentach, trumna zwrócona była dnem do góry. I był ten człowiek w Winston-Salem, który nie leżał w swojej trumnie. Znaleźliśmy w niej kobietę w długiej sukni w kwiatki. Problem był podwójny: Gdzie był ten mężczyzna i kim była kobieta w jego trumnie? Rodzina nie mogła przenieść szczątków dziadka do Polski i tam ich pochować, a prawnicy skakali sobie do gardeł, kiedy wyjechałam.
Gdzieś daleko usłyszałam bicie dzwonu, zaraz potem szuranie w korytarzu. Stara zakonnica szła w moim kierunku.
– Serviettes - zaskrzeczała.
Podskoczyłam i wylałam sobie na rękaw kawę. Jak tak mała osoba mogła wydawać tak głośne dźwięki?
– Merci.
Wyciągnęłam rękę, by wziąć od niej serwetki.
Zignorowała mnie, podeszła bliżej i zaczęła pocierać plamę. Z prawego ucha wystawał maleńki aparat słuchowy. Czułam jej oddech i widziałam białe włoski na jej brodzie. Pachniała wełną i wodą różaną.
– Eh, voila. Trzeba to wyprać, kiedy wróci pani do domu. W zimnej wodzie.
– Tak, siostro. – Odruch.
Spojrzała na list w mojej ręce. Na szczęście nie wylała się na niego kawa. Pochyliła się nad nim.
– Elisabeth Nicolet to była wspaniała kobieta. Oddana Bogu. Taka czysta. Taka skromna.
Gdyby litery listu Elisabeth mogły przemówić, to powtórzyłyby to za nią.
– Tak, siostro. – Znowu miałam dziewięć lat.
– Ona zostanie świętą.
– Tak, siostro. Dlatego właśnie próbujemy odnaleźć jej kości. Żeby można je było odpowiednio potraktować. – Nie byłam pewna, jak się traktuje kości świętego, ale zabrzmiało dobrze.
Pokazałam jej diagram.
– To jest stary kościół. – Przesunęłam palcem wzdłuż ściany północnej i wskazałam prostokąt. – A to jej grób.
Zakonnica dłuższą chwilę wpatrywała się w diagram, nieomalże wodząc po nim nosem.
– Jej tam nie ma – zagrzmiała.
– Słucham?
– Nie ma jej tam. – Sękatym palcem postukała w prostokąt. – To nie jest to miejsce.
Wtedy wrócił ojciec Menard. Wraz z nim przyszła wysoka zakonnica z czarnymi brwiami, które łączyły się nad nosem. Ksiądz przedstawił siostrę Julienne, a ona uniosła złożone dłonie i uśmiechnęła się.
Nie musiałam powtarzać tego, co powiedziała siostra Bernarda. Słyszeli ją, kiedy szli korytarzem. Słychać ją chyba było w Ottawie.
– To nie jest to miejsce. Szukacie w złym miejscu – powtórzyła.
– Co siostra ma na myśli? – zapytała siostra Julienne.
– Szukają w złym miejscu. Tam jej nie ma.
Ojciec Menard i ja spojrzeliśmy na siebie.
– To gdzie ona jest, siostro? – zapytałam.
Znowu się pochyliła nad diagramem i palcem popukała w południowo-wschodni róg kościoła.
– Ona leży tutaj. Razem z mere Aurelie.
– Ale sio…
– Zostały przeniesione. Dano im nowe trumny i położono pod specjalnym ołtarzem. Tam.
Znowu wskazała południowo-wschodni róg.
– Kiedy? – zapytaliśmy jednocześnie.
Siostra Bernarda zamknęła oczy. Pomarszczone, stare wargi poruszały się w niemej kalkulacji.
– W tysiąc dziewięćset jedenastym. Wtedy przyszłam tutaj jako nowicjuszka. Pamiętam to, bo kilka lat później kościół spłonął i okna zostały zabite deskami. Moim obowiązkiem było chodzenie tam i stawianie kwiatów na ołtarzu. Nie lubiłam tego. Bałam się chodzić tam sama. Ale obiecałam Bogu.