– To naprawdę nie jest nic dziwnego – ciągnęła. – Zaabsorbowanie demonologią zawsze się zwiększa, kiedy zachodzą jakieś ważne zmiany społeczne. Albo pod koniec tysiąclecia. A tym razem chodzi o szatana.
– Czy w dużej mierze to nie zasługa Hollywood?
– Nie robili tego specjalnie, to oczywiste, ale zapewne się przyczynili. Ludzie w Hollywood chcą po prostu robić kasowe filmy. Ale istnieje odwieczne pytanie: czy sztuka kształtuje swoje czasy, czy je tylko odzwierciedla? Dziecko Rosemary, Omen, Egzorcysta. Co robią te filmy? Za pomocą demonicznych obrazów tłumaczą niepokoje społeczne. A ludzie oglądają i słuchają…
– Ale czy nie jest to częścią zwiększającego się zainteresowania mistycyzmem, obserwowanego w kulturze amerykańskiej w ciągu ostatniego trzydziestolecia?
– Jasne, że tak. A jaki jest drugi trend typowy dla ostatniego pokolenia? Czułam się, jakbym brała udział w jakimś quizie. Co to wszystko miało wspólnego z Anną? Pokręciłam głową.
– Wzrost popularności fundamentalistycznego chrześcijaństwa. Miała na to wpływ ekonomia, oczywiście. Zwolnienia. Zamykanie fabryk. Redukcje miejsc pracy. Ubóstwo i niepewność finansowa są bardzo stresogenne. Ludzie biedni zaniepokojeni są zmieniającymi się normami społecznymi. Zmieniły się relacje między kobietami i mężczyznami, między członkami rodzin i pokoleniami.
Wymieniała to na palcach.
– Stare tłumaczenia już się nie sprawdzają, a nowe się jeszcze nie przyjęły. Kościoły fundamentalistyczne przynoszą pocieszenie poprzez proponowanie prostych odpowiedzi na trudne pytania.
– Jak szatan.
– Jak szatan. Całe zło tego świata przypisuje się szatanowi. Nastolatki wciągane są w sekty. Dzieci są porywane i zabijane podczas demonicznych rytuałów. W całym kraju zabijane są zwierzęta, które składa się w ofierze szatanowi. Logo firmy Proctor and Gamble zawiera ukryty szatański symbol. W tych plotkach zamyka się cała frustracja, która jeszcze to wszystko podsyca.
– A więc uważasz, że kult szatana nie istnieje?
– Tego nie powiedziałam. Jest kilka, powiedzmy, popularnych zorganizowanych grup satanistycznych, jak ta Antona LaVeya.
– Kościół Szatana w San Francisco.
– Zgadza się. Ale to są małe, maleńkie grupy. Większość “satanistów” – w powietrzu wzięła słowo w cudzysłów – to prawdopodobnie tylko białe dzieciaki ze średniej klasy bawiące się w wyznawanie szatana. Od czasu do czasu posuwają się nieco za daleko i demolują kościelne cmentarze i torturują zwierzęta, ale raczej zajmują się rytuałami i wybierają się na wycieczki śladami legend.
– Wycieczki śladami legend?
– Tak to określają socjolodzy. Odwiedzanie strasznych miejsc, jak cmentarze albo domy, w których straszy. Rozpalają ogniska, opowiadają historie o duchach, zaklinają, trochę demolują. To wszystko. Potem, kiedy policja znajduje graffiti, przewrócony nagrobek, wygaszone ognisko, może zdechłego kota, stwierdzają, że lokalna młodzież należy do sekty. Prasa zaczyna o tym pisać, księża podnoszą alarm i nowa legenda zaczyna krążyć.
Jak zawsze była bardzo spokojna, ale teraz jej nozdrza drgały, kiedy mówiła, zdradzając napięcie, jakiego jeszcze u niej nie widziałam. Czekałam, co jeszcze powie.
– Moim zdaniem zagrożenie ze strony satanizmu jest bardzo przesadzone. Kolejny wywrotowy mit, jakby powiedzieli twoi koledzy.
Nagle i bez ostrzeżenia podniosła głos, aż podskoczyłam.
– David! To ty?
Ja nie usłyszałam ani jednego dźwięku.
– Tak, proszę pani. – Głos był stłumiony. W drzwiach pojawiła się wysoka postać, której twarz całkowicie zakrywał kaptur kurtki i ogromny szalik okręcony dokoła szyi.
– Przepraszam na minutę.
Wstała i zniknęła za drzwiami. Nie słyszałam, o czym mówili, ale on był poruszony, a jego głos to wznosił się, to opadał, jak płacz dziecka. Jeannotte często mu przerywała. Wtrącała się na krótko, a jej głos był tak stały, jak jego zmienny. Zrozumiałam tylko jedno słowo. “Nie”. Powtórzyła je kilka razy.
Nagle zapadła cisza. Chwilę później Jeannotte wróciła, ale już nie usiadła.
– Ci studenci – westchnęła, śmiejąc się i potrząsając głową.
– Niech zgadnę. Potrzebuje więcej czasu na dokończenie swojej pracy.
– Nic się nie zmienia. – Spojrzała na zegarek. – Cóż, Tempe, mam nadzieję, że pomogłam ci w twojej pracy. Będziesz uważać na te dzienniki? One są bardzo cenne. – Najwyraźniej się ze mną żegnała.
– Oczywiście. Zwrócę je najpóźniej w poniedziałek. – Wstałam, włożyłam materiały do teczki i sięgnęłam po kurtkę i torebkę. Jej uśmiech odprowadził mnie do drzwi.
Zimą niebo w Montrealu ubiera się w szare barwy, wybierając z palety od gołębiego, koloru żelaza, ołowiu, aż do cyny. Kiedy wyszłam z Birks Hali, na niebie wymieszały się ołów z cyną.
Przewiesiłam sobie teczkę i torebkę przez ramię i skierowałam się w dół pagórka, pokonując ostry, zimny wiatr. Momentalnie zaczęły mi łzawić oczy, zacierając obraz. Kiedy tak szłam, gdzieś w głowie pojawiła się Fripp Island. Palmy karłowate. Trawa morska. Słońce iskrzące na bagnach.
Przestań, Brennan. W wielu miejscach na ziemi marzec jest wietrzny i zimny. Karoliny nie są najlepszym odniesieniem, jeżeli porównuje się klimaty różnych miejsc. Mogłoby być gorzej. Mogłoby padać. Tylko zdążyłam o tym pomyśleć, a już pierwszy wielki płatek usiadł mi na policzku.
Otwierając drzwi samochodu zauważyłam wysokiego, młodego człowieka, który patrzył na mnie z daleka. Poznałam kurtkę i szalik. To był David, nieszczęsny student Jeannotte.
Na chwilę nasze spojrzenia się spotkały, a wściekłość w jego oczach przestraszyła mnie. David bez słowa odwrócił się i ruszył wzdłuż budynku. Wytrącona z równowagi wsiadłam do samochodu i zamknęłam drzwi, z ulgą myśląc, że to problem Jeannotte, nie mój.
Po drodze do laboratorium mój umysł zajął się tym, co miało nadejść, i tym, co wciąż miałam do zrobienia. Gdzie była Anna? Czy należało traktować poważnie słowa Sandy na temat sekty? Czy Jeannotte miała rację? Że sekty to jedynie wygłupy młodzieży? Dlaczego nie zmusiłam Jeannotte do wyjaśnienia jej uwagi, że z Anną wszystko jest w porządku? Nasza rozmowa była tak fascynująca, że nie zdołałam uzyskać więcej wiadomości o dziewczynie. A może o to chodziło? Może Daisy specjalnie coś ukrywa? A jeżeli tak, to co i dlaczego? Czy to tylko dlatego, że chce uchronić swoich studentów przed ludźmi z zewnątrz, którzy wtrącają się w ich sprawy prywatne? Co to była ta “sytuacja w domu”? Dlaczego David zachowywał się w ten sposób?
Jak ja zdążę przejrzeć te dzienniki do poniedziałku? Miałam samolot o piątej po południu. Czy zdołałabym ukończyć raport dotyczący Nicolet dzisiaj, dotyczący dzieci jutro i popracować nad dziennikami w niedzielę? Nic dziwnego, że nie prowadzę życia towarzyskiego.
Kiedy dotarłam do rue Parfhenais, równomiernie padający śnieg pokrył ulicę. Znalazłam miejsce tuż przed drzwiami i w duchu zmówiłam modlitwę prosząc, aby mi go śnieg dokładnie nie zasypał.
Hol był duszny i przesycony zapachem mokrej wełny. Otrzepałam energicznie buty, powiększając kałużę stopniałego śniegu na podłodze, i poszłam do windy. Po drodze na górę starałam się usunąć smugi tuszu do rzęs z dolnych powiek.
Na biurku zastałam dwie różowe karteczki. Dzwoniła siostra Julienne. Na pewno chodziło o raporty w sprawie Anny i Elisabeth. Nie byłam gotowa do rozmowy na żaden z tych tematów. Druga karteczka to był Ryan.
Wykręciłam numer i odebrał.
– Długi lunch.