– Tak jak o starszej pani.
Spojrzeliśmy na nią z podziwem. Racja, Harry. Brzęknął telefon, oznaczało to, że linie zostały przełączone na nocną zmianę. Ryan spojrzał na zegarek.
– Mam nadzieję, że zobaczę was dziś wieczorem – Czarowanie zaczęło się od nowa.
– Chyba nie. Muszę skończyć raport o Nicolet.
Harry otworzyła usta, ale zamknęła je widząc mój wyraz twarzy.
– W każdym razie dzięki, Ryan.
– Enchante – zwrócił się do Harry, a potem odwrócił i wyszedł.
– A to ci dopiero przystojny kowboj.
– Odpuść go sobie, Harry. W jego czarnym notesie jest więcej numerów telefonów niż na białych stronach książki telefonicznej stanu Omaha.
– Ja tylko patrzę, kochanie. Za to się jeszcze nie płaci.
Chociaż była dopiero piąta, na dworze było zupełnie ciemno. W padającym śniegu błyszczały reflektory samochodów i lampy uliczne. Ruszyłyśmy do mojego wozu, włączyłam silnik i kilka następnych minut spędziłam odśnieżając szyby, a Harry w tym czasie przesłuchiwała stacje radiowe. Kiedy wsiadłam, moja stacja radia publicznego Yermont była zamieniona na lokalną stację rockową.
– Ale odjazd. – Harry spodobała się Mitsou.
– Ona jest z Quebecu – powiedziałam, wyprowadzając mazdę z koleiny śniegowej. – Od lat jest popularna.
– Rock and roll po francusku. Odjazd.
– Pewnie tak. – Przednie koła sięgnęły chodnika i włączyłyśmy się do ruchu.
Jechałyśmy na zachód w kierunku Censer-Ville, a Harry przysłuchiwała się słowom piosenki.
– Czy ona śpiewa o kowboju? Mon kowboj?
– Tak – odparłam, skręcając na Viger. – I chyba go nawet lubi.
Mitsou przestała śpiewać, kiedy wjechałyśmy do tunelu Ville-Marie.
Dziesięć minut później weszłyśmy do mojego mieszkania. Pokazałam Harry drugą sypialnię i poszłam do kuchni sprawdzić, co mam do jedzenia. Nie było tego dużo, bo miałam w planach zakupy w Atwater Market w weekend. Kiedy Harry weszła do kuchni, grzebałam w szafie, którą nazywałam szumnie spiżarnią.
– Zabieram cię na obiad, Tempe.
– Naprawdę?
– Właściwie to Usprawnienie Życia Wewnętrznego zabiera cię na obiad. Mówiłam ci. Oni za wszystko płacą. W każdym razie do dwudziestu dolarów za obiad dziś wieczorem. Karta Howiego pokryje resztę.
Howie był jej drugim mężem i prawdopodobnie cichym sponsorem całych tych zakupów u Niemana Marcusa.
– A dlaczego Życie Wewnętrzne płaci za tę podróż?
– Bo mi tak dobrze poszło. To jest specjalna umowa. – Mrugnęła okiem, otwierając usta i wykrzywiając prawą stronę twarzy. – Zwykle tego nie robią, ale chcieli, żebym kontynuowała.
– Cóż, jeżeli jesteś pewna. Na co masz ochotę?
– Na wypad stąd!
– Miałam na myśli jedzenie.
– Wszystko z wyjątkiem barbecue.
Namyślałam się przez chwilę.
– Może coś indiańskiego?
– Plemię Shawnee czy Paiute?
Parsknęła śmiechem. Zawsze uwielbiała swoje żarty,
– Etoile de Indes jest kilka ulic stąd. Robią świetną khormę.
– Może być. Czegoś takiego chyba jeszcze nie próbowałam. A na pewno nie w wersji francuskiej po indiańsku! Mogłam tylko pokręcić głową.
– Ale chyba wyglądam koszmarnie – dodała rozdzielając kilka pasemek włosów i przyglądając im się. – Muszę to i owo poprawić.
Poszłam do swojej sypialni, przebrałam się w dżinsy i z papierem i ołówkiem rzuciłam się na stertę poduszek na moim łóżku. Otworzyłam pierwszy dziennik i zanotowałam sobie datę pierwszego zapisu: pierwszy stycznia tysiąc osiemset czterdziesty czwarty. W jednej z książek z biblioteki znalazłam fragment o Elisabeth Nicolet i sprawdziłam datę jej narodzin. Osiemnasty stycznia tysiąc osiemset czterdziesty szósty. Jej wuj zaczął pisać dwa lata i przed jej narodzinami.
Chociaż Louis-Philippe Belanger miał dosyć ciężką rękę, z czasem pismo wyblakło. Atrament był ciemnobrązowy, a miejscami słowa były zbyt zamazane, by można było je odczytać. Poza tym francuski był raczej przestarzały i pełen niezrozumiałych terminów. Po półgodzinie rozbolała mnie głowa, a prawie nic nie zapisałam.
Oparłam się o poduszki i zamknęłam oczy. Woda w łazience wciąż leciała. Byłam zmęczona, zniechęcona i przybita. W życiu nie przeczytam tego w dwa dni. Lepiej byłoby spędzić kilka godzin robiąc kopie ksero i wtedy zabrać się za nie w czasie wolnym. Jeannotte nie mówiła, że nie wolno mi ich kserować. A tak byłoby zapewne bezpieczniej.
Nie musiałam przecież od razu szukać rozwiązania. W końcu mój raport nie wymagał wyjaśnienia. Widziałam to, co widziałam w kościach, mogłam i napisać o swoich odkryciach i pozwolić siostrzyczkom stworzyć własne teorie. Albo pytania.
Pewnie by nie zrozumiały. Pewnie by mi nie uwierzyły. Pewnie nie byłyby zadowolone. A może właśnie odwrotnie? Czy to by wpłynęło na wniosek do Watykanu? Nie mogłam nic zrobić. Na pewno miałam co do Elisabeth rację. Sama dokładnie nie wiedziałam, co myśleć.
11
Dwie godziny później obudziła mnie Harry. Skończyła się kąpać, suszyć włosy, cokolwiek robiła. Przyszykowałyśmy się i wyszłyśmy, zmierzając w kierunku rue Ste-Catherine. Śnieg już nie padał, ale wszędzie leżała jego gruba warstwa, tłumiąc nieco zgiełk miasta. Znaki, drzewa, skrzynki na listy i zaparkowane samochody przykryte były czapami bieli.
W restauracji nie było tłumu i od razu dostałyśmy stolik. Złożyłyśmy zamówienie i zapytałam o jej warsztaty.
– To niesamowite. Nauczyłam się myśleć i być inaczej. To nie jest żaden gówniany wschodni mistycyzm. I nie mówimy tu o eliksirach czy kryształach, albo astralnym przewidywaniu przyszłości. Ja się uczę kontrolować swoje życie.
– Jak?
– Jak?
– No jak.
– Uczę się własnej tożsamości, staję się lepsza przez spirytystyczne przebudzenie. Zyskuję wewnętrzny spokój przez holistyczne zdrowie i uzdrawianie.
– Spirytystyczne przebudzenie?
– Nie zrozum mnie źle, Tempe. To nie jest jakieś tam odrodzenie, jakie głoszą ewangeliści. Nie ma w tym skruchy, tych wesołych okrzyków dla Boga i przechodzenia przez ogień.
– To czym to się różni?
– Chodzi mi o potępienie, winę i zaakceptowanie siebie jako grzesznika, zwrócenie się do Boga, aby się tobą zajął. Nie kupiłam tego od sióstr, a trzydzieści osiem lat życia nie zmieniło mojego zdania.
Obie w dzieciństwie chodziłyśmy do katolickiej szkoły.
– To ja mam się sama sobą zaopiekować. – Dźgnęła się wymanicurowanym palcem w pierś.
– W jaki sposób?
– Tempe, czy ty chcesz mnie ośmieszyć?
– Nie. Chciałabym wiedzieć, jak to się robi.
– To jest sprawa najpierw interpretacji swojego własnego umysłu i ciała, a potem samooczyszczenia.
– Harry, nie używaj żargonu. Jak to się robi?
– Jesz odpowiednie rzeczy, oddychasz prawidłowo i… zauważyłaś, że przestałam pić piwo? To część mojego oczyszczania.
– Dużo zapłaciłaś za to seminarium?
– Już ci mówiłam. Nie muszę płacić i jeszcze dali mi bilet na samolot.
– A w Houston?
– Tak, jasne, że płaciłam. Muszą brać kasę. To wybitni ludzie.
Nadjechało nasze jedzenie. Zamówiłam baranią khormę. Harry zdecydowała się na wegetariańskie curry z ryżem.
– Widzisz? – Wskazała na swój talerz. – Żadnej padliny nie ruszam. Robię się czysta.
– Gdzie ty znalazłaś ten kurs?
– W North Harris County Community College,
Brzmiało przekonująco,
– Kiedy tu zaczynasz?
– Jutro. Seminarium trwa pięć dni. Opowiem ci o wszystkim, naprawdę. Co wieczór będę przychodzić do domu i opowiadać ci, co robiliśmy; Mogę zatrzymać się u ciebie, prawda?