– Co się stało z ołtarzem?
– Zabrano go jeszcze w latach trzydziestych. Stoi w kaplicy Dzieciątka Jezus w nowym kościele. – Złożyła serwetkę i zaczęła zbierać naczynia. – Była kiedyś tablica przy tych grobach, ale już jej nie ma. Nikt już tam nie chodzi. Tablicy też już nie ma.
Znowu popatrzyliśmy na siebie z księdzem. Lekko wzruszył ramionami.
– Siostro – poprosiłam – czy mogłaby nam siostra pokazać, gdzie leży Elisabeth?
– Bien sur.
– Teraz?
– Czemu nie? – Porcelana zadźwięczała o porcelanę
– Proszę zostawić naczynia – powiedział ojciec Menard. – Niech siostra włoży płaszcz i buty i pójdziemy do kościoła.
Dziesięć minut później znowu byliśmy w starym kościele. Pogoda się nie poprawiła, było nawet zimniej i bardziej mokro niż rano. Wiatr nadal wiał. Gałęzie nadal stukały o deski.
Siostra Bernarda niepewnie szła przez kościół, oboje z księdzem trzymaliśmy ją pod rękę. Przez warstwy ubrania wydawała się krucha i lekka.
Za nami szły zakonnice, siostra Julienne trzymała w ręku blok i długopis do stenografii. Na końcu pochodu szedł Guy.
Zakonnica zatrzymała się przed niszą w południowo-wschodniej części. Na głowie miała ciągle robioną na drutach, wiązaną pod brodą czapkę. Zaczęła się rozglądać, poszukując śladów i starając się ustalić miejsce. Wszystkie oczy skierowane były w jedną stronę w ponurym wnętrzu kościoła.
Gestem przywołałam Guya ze światłem. Siostra nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Po chwili odsunęła się nieco od ściany Głowa w lewo, głowa w prawo, potem znowu w lewo. W górę. W dół. Znowu sprawdziła swoje położenie i obcasem wyznaczyła w piasku linię.
– Ona leży tutaj. – Piskliwy głos odbił się echem od kamiennych ścian.
– Jest siostra pewna?
– To tutaj. – Nie brakowało jej pewności siebie.
Wszyscy popatrzyli na linię.
– Leżą w małych trumnach. Nie takich zwykłych. Zostały tylko kości, więc wszystko zmieściło się do małych trumien. – Wyciągnęła drobne ręce, by pokazać ich długości. Jedna z rąk się trzęsła.
Guy skierował światło na miejsce u jej stóp.
Ojciec Menard podziękował wiekowej zakonnicy i poprosił dwie siostry, by odprowadziły ją do klasztoru. Spojrzałam za nimi. Wyglądała jak dziecko, którego brzeg płaszcza ciągnie się po podłodze.
Poprosiłam Guya, by przyniósł jeszcze jeden reflektor. Przyniosłam moją sondę, koniec przyłożyłam w miejscu, które wskazała siostra Bernarda, i pchnęłam rączkę w kształcie litery T. Ani drgnęła. W tym miejscu ziemia nie była tak rozmrożona. Nie chciałam, by cokolwiek, co mogło znajdować się pod ziemią, zostało uszkodzone, a zaokrąglony czubek nie chciał gładko przejść przez częściowo zmrożoną warstwę ziemi. Spróbowałam znowu, tym razem mocniej.
Spokojnie, Brennan. Oni nie będą zadowoleni, jeżeli uszkodzisz trumnę albo zrobisz dziurę w czaszce siostry.
Zdjęłam rękawiczki, owinęłam palce wokół rączki i znowu pchnęłam. Tym razem ziemia ustąpiła i sonda wsunęła się w podglebie. Choć drżałam z niecierpliwości, sprawdziłam ziemię, z zamkniętymi oczami wyczuwając tę drobną zmianę w jej strukturze. Mniejszy opór mógł oznaczać obszar powietrza tam, gdzie coś uległo rozkładowi. Większy mógł być dowodem na to, że pod powierzchnią znajdowała się kość lub artefakt. Nic. Wyciągnęłam sondę i powtórzyłam czynność.
Przy trzeciej próbie poczułam opór. Spróbowałam piętnaście centymetrów dalej. I znowu coś. Niezbyt głęboko pod powierzchnią znajdował się jakiś przedmiot.
Uniosłam kciuk w kierunku księdza i zakonnic i poprosiłam Guya, by przyniósł siatkę. Odłożyłam sondę, wzięłam do ręki szuflę o płaskich brzegach i zaczęłam nabierać nią niewielkie ilości ziemi. Grudka po grudce rzucałam ją na siatkę, patrząc to na nią, to na wykop. Minęło pół godziny, kiedy wreszcie dostrzegłam to, czego szukałam. Wykopywana ziemia zrobiła się ciemna, nieomal czarna.
Zamieniłam szuflę na kielnię, pochyliłam się nad wykopem i ostrożnie wygładziłam jego dno, usuwając luźne grudki. Niemal natychmiast pojawił się owalny kształt. Zabarwiony kawałek ziemi miał jakieś dziewięćdziesiąt centymetrów długości. Nie byłam pewna szerokości, bo częściowo pokrywała go odkopana ziemia.
– Tu coś jest – oznajmiłam prostując się. Mój oddech zamieniał się w obłok pary unoszący się tuż przed moją twarzą.
Jak jeden mąż wszyscy zbliżyli się i spojrzeli w dziurę w podłożu. Rączką kielni nakreśliłam owalny kształt. W tym samym momencie przyłączyła się do nas eskorta siostry Bernardy.
– To może być trumna, chociaż jest to raczej małe. Kopałam nieco w lewo, więc będę musiała tę część rozebrać. – Wskazałam miejsce, gdzie kucnęłam.- Odkryję go z zewnątrz i odkopię wzdłuż i w głąb. W ten sposób otrzymamy przekrój grobu. Tak będzie łatwiej kopać. Będzie nam też łatwiej wyjąć trumnę z boku.
– Skąd to zabarwienie ziemi? – zapytała młoda zakonnica o twarzy harcerki.
– Kiedy coś organicznego ulega rozkładowi, ziemia robi się o wiele ciemniejsza. To może być spowodowane przez drewno trumny albo zakopane z nią kwiaty. – Nie chciałam opisywać procesu rozkładu. – Takie zabarwienie to pierwszy znak grobu.
Dwie zakonnice przeżegnały się.
– To Elisabeth czy mere Aurelie? – zapytała starsza siostra. Jej dolna powieka drgnęła.
Rozłożyłam ręce w geście “nie mam pojęcia”. Założyłam rękawiczki i zaczęłam usuwać ziemię z prawego kawałka ciemnej plamy, poszerzając wykop, by odkryć owal i półmetrowy pas ziemi po jego prawej stronie.
Nikt nic nie mówił, aż w końcu usłyszałam:
– Tu chyba coś jest – Najwyższa z sióstr wskazała siatkę.
Podniosłam się, by spojrzeć, wdzięczna za stworzenie mi okazji do wyprostowania się.
Siostra wskazywała mały, czerwono-brązowy kawałek.
– Oczywiście, siostro. To chyba drewniany kawałek trumny.
Miałam ze sobą zapas papierowych toreb. Jedną z nich zaopatrzyłam w datę, miejsce i kilka innych informacji, umieściłam ją przy siatce, a inne położyłam na ziemi. W palcach nie miałam już wcale czucia.
– To do pracy. Siostro Julienne, proszę zapisywać wszystko, co znajdziemy. Niech siostra pisze na torbie i do dziennika, tak, jak ustaliłyśmy Jesteśmy na głębokości – spojrzałam w wykop – sześćdziesięciu centymetrów. Siostra Marguerite będzie robić zdjęcia.
Zakonnica skinęła głową i uniosła aparat.
Gotowe były do pracy po tylu godzinach obserwowania. Ja usuwałam ziemię, siostry Powieka i Harcerka przesypywały ją przez siatkę. Pojawiło się więcej kawałków i wkrótce dostrzegliśmy zarys czegoś w ciemnej ziemi. Drewno. W złym stanie. Niedobrze.
Kielnią i gołymi rękami zaczęłam odkrywać coś, co miałam nadzieję było trumną. Chociaż było bardzo zimno i nie miałam czucia ani w palcach rąk, ani nóg, pod kurtką oblewał mnie pot. Proszę, niech to będzie ona. I kto tu się modlił?
Przedmiot stawał się coraz szerszy. Wreszcie było już wyraźnie widać, że ma kształt sześciokąta. Kształt typowy dla trumny. Musiałam się powstrzymać, by nie krzyknąć “Alleluja!”. Słowo pasowałoby do miejsca, ale zachowałabym się bardzo nieprofesjonalnie.
Garść po garści odrzucałam ziemię, w końcu górna część przedmiotu była już wyraźnie widoczna. To była mała trumna i odkrywałam ją w kierunku głowy. Odłożyłam kielnię i wzięłam do ręki pędzel. Napotkałam wzrok jednej z moich pomocnic przy siatce. Uśmiechnęłam się. Ona też. Jej prawa powieka zadrgała.
Jednym pociągnięciem pędzla za drugim usuwałam zeskorupiałą ziemię. Już nikt nie pracował, wszyscy przyglądali się temu, co robię. Wreszcie na wieku pojawił się wypukły kształt. Dokładnie tam, gdzie powinna być tabliczka. Serce mi zatańczyło.