Obrałam dwa ziemniaki i włożyłam je do piekarnika, potem umyłam sałatę, pomidory i ogórki. Harry wciąż nie było.
Choć czytając nie myślałam ani o Mathiasie i Malachy’m, ani o Carole Comptois, nadal byłam spięta i bolała mnie głowa. Zrobiłam więc sobie pachnącą kąpiel z solami mineralnymi z oceanu. Do tego włączyłam Leonarda Cohena na kompakcie i wsunęłam się do wanny na dłuższe leżenie.
Za pomocą Elisabeth starałam się nie myśleć o ostatnich morderstwach. Podróż przez wieki była fascynująca, ale nie dowiedziałam się tego, co chciałam. Dowiedziałam się o pracy Elisabeth w czasie epidemii z materiałów, jakie przysłała mi siostra Julienne przed ekshumacją.
Elisabeth była odludkiem, ale kiedy epidemia wymknęła się spod kontroli, zaangażowała się w sprawę warunków medycznych. Pisała listy do, Rady Zdrowia Prowincji, do Komitetu Zdrowia Rady Miejskiej i do Honoró Beaugranda, burmistrza Montrealu, błagając o zmianę warunków sanitarnych. Zwracała się do francuskich i angielskich gazet, żądając otwarcia miejskiego szpitala zakaźnego i powszechnego szczepienia.
Napisała do swojego biskupa, wskazując, że choroba rozwijała się w miejscach, gdzie gromadzili się ludzie, i błagając go, by tymczasowo zamknął kościoły. Biskup Fabre odmówił stwierdzając, że zamknąć kościoły to tak, jakby wyśmiewać się z Boga. Biskup wzywał wiernych do kościoła i mówił im, że wspólna modlitwa ma więcej mocy niż modlitwa w samotności.
Nieźle, szacowny biskupie. To dlatego francuscy katolicy umierali, a angielscy protestanci nie. Poganie się szczepili i siedzieli w domu.
Dolałam gorącej wody, wyobrażając sobie frustrację Elisabeth i zastanawiając się, ile taktu wykazałabym na jej miejscu.
Dobrze. Znałam jej pracę i wiedziałam, jak umarła. Postarały się o to siostrzyczki. Czytałam stosy dokumentów opisujących jej chorobę i publiczny pogrzeb.
Ale chciałam wiedzieć coś o jej narodzinach.
Wzięłam mydło i zaczęłam się namydlać.
Musiałam przeczytać dzienniki.
Namydliłam ramiona.
Ale miałam kopie, więc mogłam to zrobić po powrocie do Charlotte. Umyłam stopy.
Gazety. To zasugerowała mi Jeannotte. Tak. Wykorzystam trochę czasu w poniedziałek na przejrzenie gazet. I tak muszę jechać do McGill, by zwrócić dzienniki.
Zanurzyłam się w gorącej wodzie i pomyślałam o mojej siostrze. Zaniedbałam ją wczoraj. Byłam zmęczona, ale czy o to chodziło? A może o Ryana? Miała pełne prawo iść z nim do łóżka, jeżeli miała na to ochotę. Więc dlaczego byłam taka chłodna? Postanowiłam, że dziś wieczorem będę bardziej miła.
Właśnie się wycierałam, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Wyciągnęłam flanelową koszulę nocną z motywem Disneya, którą dostałam od Harry na Gwiazdkę, i ją założyłam.
Zastałam ją w salonie, nadal miała na sobie kurtkę, rękawiczki i czapkę, a myślami była gdzieś bardzo daleko.
– To był długi dzień.
– Tak. – Wróciła i uśmiechnęła się półgębkiem.
– Jesteś głodna?
– Chyba tak. Daj mi kilka minut. – Rzuciła torbę na kanapę i usiadła obok.
– Jasne. Zdejmij kurtkę i odsapnij.
– Masz rację. Cholera, tu jest naprawdę zimno. Przeszłam tylko od stacji metra, a czuję się jak lód na patyku.
Kilka minut później usłyszałam ją w pokoju gościnnym, potem przyszła do kuchni. Opiekłam łososia i wymieszałam sałatkę, Harry nakryła do stołu.
Kiedy zasiadłyśmy do jedzenia, zapytałam, jak minął jej dzień.
– W porządku. – Pokroiła swój ziemniak, rozgniotła go i polała kwaśną śmietaną.
– W porządku? – zachęciłam.
– Tak. Dużo zrobiliśmy.
– Wyglądasz, jakbyś przeszła sześćdziesiąt kilometrów.
– Tak, jestem padnięta. – Nawet się nie uśmiechnęła.
– Co robiliście?
– Mnóstwo wykładów i ćwiczeń. – Polała rybę sosem. – Co to jest te małe zielone kuleczki?
– Koperek. Jakie ćwiczenia?
– Medytacje. Gry.
– Gry?
– Opowiadania. Rytmika. Wszystko, co kazali nam robić.
– I robisz to, bo ci każą?
– Robię to, bo tak wybrałam – warknęła. Zaskoczyła mnie. Rzadko kiedy taka była.
– Przepraszam. Jestem zmęczona.
Przez chwilę jadłyśmy bez słowa. Tak naprawdę to nie chciałam słuchać o tej jej terapii, ale po kilku minutach zagaiłam znowu.
– Ile tam jest osób?
– Sporo.
– Jacyś ciekawi?
– Ja nie robię tego dla poznania nowych ludzi, Tempe. Uczę się tego, by być zrozumiałą dla innych. Żeby być odpowiedzialną. Moje życie jest do niczego i staram się coś z nim zrobić.
Nabrała sałatki. Nie pamiętałam jej takiej przybitej.
– A te ćwiczenia pomagają?
– Tempe, musisz sama spróbować. Nie potrafię ci opisać dokładnie, co robimy albo jak to działa.
Odgarnęła sos i zabrała się za łososia. Nic nie odpowiedziałam.
– I tak byś nie zrozumiała. Jesteś zbyt zimna.
Wzięła talerz i zaniosła go do kuchni. Wystarczy tego bycia miłą.
Przyłączyłam się do niej przy zlewie,
– Chyba się położę – powiedziała, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Porozmawiamy jutro.
– Jutro po południu wyjeżdżam.
– Oj. Zadzwonię do ciebie.
Leżąc w łóżku odtworzyłam naszą rozmowę. Nigdy nie była ani taka apatyczna, ani drażliwa, kiedy próbowałam się do niej zbliżyć. Na pewno była i wykończona. A może chodziło o Ryana. Albo jej rozstanie ze Strikerem.
Dużo później zastanawiałam się, dlaczego nie dostrzegłam sygnałów. Mogłoby to bardzo dużo zmienić.
13
W poniedziałek wstałam o świcie, planując przygotowanie śniadania dla siebie i dla Harry. Odmówiła mówiąc, że nie ma czasu. Wyszła przed siódmą, ubrana w dres i bez makijażu, czego się nigdy po niej nie spodziewałam.
Odnotowuje się takie rzeczy jak miejsca na ziemi, gdzie jest najzimniej, najbardziej sucho, albo leżące najniżej poziomu morza. Najbardziej ponure miejsce na świecie to bez wątpienia dział czasopism i mikrofilmów biblioteki imienia McLennana uniwersytetu McGill. To wąskie, długie pomieszczenie na drugim piętrze, z fluorescencyjnym oświetleniem podkreślającym głęboką czerwień podłogi.
Kierując się wskazówkami bibliotekarki, minęłam regały z czasopismami i gazetami i trafiłam na rzędy metalowych półek z kartonowymi pudłami i i metalowymi puszkami. Znalazłam te, których szukałam, i poszłam z nimi do czytelni. Zdecydowałam, że zacznę od angielskich gazet, wyjęłam więc i rolkę mikrofilmu i założyłam ją na czytnik.
W tysiąc osiemset czterdziestym szóstym roku Montreal Gazette ukazywała się co trzy tygodnie, a formatem odpowiadała dzisiejszemu New York Times'owi. Wąskie kolumny, niewiele zdjęć, mnóstwo ogłoszeń. Czytnik nie był najlepszy, film również. Jakbym próbowała czytać pod wodą. Druk czasami był nieostry, a po ekranie nieustannie wędrowały włosy i drobinki brudu.
Reklamy zachwalały futrzane czapki, brytyjskie wyroby papiernicze, nie-garbowane skóry owcze. Doktor Taylor zachęcał do kupowania jego balsamu z wątrobianego ziela, doktor Berlin polecał swoje tabletki na uspokojenie. John Bower Lewis zachwalał własną osobę jako wartościowego obrońcę i pełnomocnika. Pierre Gregoire z przyjemnością układał włosy. Przeczytałam jego ogłoszenie:
Zakład nasz zaprasza szanowne panie i panów. Włosy uczyni miękkimi i lśniącymi, bez względu na rodzaj. Używa rewelacyjnych preparatów do układania pięknych loków. Rozsądne ceny. Tylko dla wybranej klienteli.