– Do czego te małpy są używane?
– Populacja na Murtry to kolonia hodowlana. Niektóre roczniaki są zabierane i wysyłane do FDA, ale jeżeli osobnik nie jest schwytany, zanim osiągnie odpowiednią wagę ciała, zostaje tam na całe życie. Małpi raj.
– Co tam jeszcze jest? – Mojej córce jedzenie i mówienie w tym samym momencie nie sprawiało najmniejszej trudności.
– Niewiele. Małpy chodzą sobie, gdzie chcą. Zakładają swoje własne społeczności i mają swoje własne zasady. Są miejsca dokarmiania i zagrody, gdzie małpy są łapane, ale poza obozem wyspa należy do nich.
– Jakim obozem?
– Tak nazywamy teren przy doku. Jest tam stacja terenowa, mała klinika weterynaryjna, przeważnie dla nagłych wypadków, szopa na jedzenie dla małp i przyczepa kempingowa dla studentów i badaczy.
Zanurzył ostrygę w sosie koktajlowym, odchylił głowę do tyłu i włożył sobie smakołyk do ust.
– W dziewiętnastym wieku na wyspie była plantacja. – Do brody przyczepiły mu się małe, czerwone drobinki. – Należała do rodziny Murtry. Stąd wzięła się nazwa wyspy.
– Kto tam może pojechać? – Katy obrała kolejną krewetkę.
– Absolutnie nikt. Małpy są wolne od wszelkich wirusów i warte kupę forsy. Każdy, absolutnie każdy, kto postawi nogę na wyspie, przechodzi przez moje ręce i musi mieć mnóstwo szczepień, między innymi test na gruźlicę wykonany nie dawniej niż sześć miesięcy temu.
Sam spojrzał na mnie pytająco, a ja kiwnęłam głową.
– Nie sądziłam, że gruźlica jest nadal taka groźna.
– Dla człowieka. Ale małpki są bardzo wrażliwe na gruźlicę. Wybuch epidemii w mgnieniu oka zniszczyłby całą kolonię.
Katy zwróciła się do mnie.
– Twoi studenci też musieli się szczepić?
– Za każdym razem.
Na samym początku mojej pracy, nim zainteresowała mnie antropologia i sądowa, w zakres moich badań nad starzeniem się szkieletu wchodziła praca z małpami. Prowadziłam wtedy zajęcia z prymatologii na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Charlotte i szkołę terenową na wyspie Murtry. Przez czternaście lat jeździłam tam ze studentami.
– Hm – Katy połknęła małża. – Ciekawie się zapowiada.
Następnego dnia o wpół do ósmej rano staliśmy w doku na północnym krańcu Lady's Island, nie mogąc się doczekać wyjazdu na Murtry. Jechaliśmy tutaj jak przez terrarium. Wszędzie utrzymywała się gęsta mgła, zacierająca kształty i sprawiając, że świat stał się nieco nieczytelny. Z miejsca, gdzie staliśmy, do Murtry było mniej niż tysiąc pięćset metrów, ale mgła znacznie ograniczała widoczność. Gdzieś obok nas przestraszony ibis wzbił się w powietrze, ciągnąc za sobą długie, chude nogi.
Przybyli ludzie załadowywali dwie otwarte łodzie. Wkrótce skończyli i odbili. Katy i ja popijałyśmy kawę oczekując na sygnał od Sama. Wreszcie zagwizdał i przywołał nas gestem. Zgniecione kubki styropianowe wrzuciłyśmy do beczki po benzynie pełniącej funkcję kubła na śmieci i pośpiesznie zeszłyśmy na niższy pomost.
Sam pomógł nam wejść na pokład, odwiązał linę i wskoczył. Skinął człowiekowi przy kole sterowym i wpłynęliśmy w małą zatoczkę.
– Jak długo będziemy płynąć? – zapytała Sama Katy.
– Jest przypływ, więc przepłyniemy Parrot Creek, potem zatoczką z tyłu i przetniemy bagna. Nie powinno nam to zająć więcej niż czterdzieści minut.
Katy siadła po turecku na pokładzie.
– Lepiej wstań i oprzyj się – zasugerował Sam. – Kiedy Joey zmniejsza obroty silnika, ta łódź skacze. Wtedy nieźle trzęsie.
Moja córka wstała i Sam podał jej linę.
– Trzymaj się tego. Chcesz kamizelkę ratunkową?
Katy potrząsnęła głową. Sam spojrzał na mnie.
– Ona świetnie pływa – zapewniłam go.
Właśnie w tym momencie Joey zapuścił silnik i łódź skoczyła. Pruliśmy przez otwartą wodę, wiatr rozwiewał włosy i ubranie i porywał słowa z ust W pewnej chwili Katy poklepała Sama po ramieniu i wskazała boję.
– Sieć na kraby – krzyknął.
Kawałek dalej pokazał jej gniazdo rybołowa na znaku kanałowym. Katy energicznie skinęła głową.
Wkrótce potem wpłynęliśmy na bagna. Joey, stając na rozstawionych nogach, z oczami utkwionymi przed sobą, kręcił kołem, prowadząc łódź przez wąskie wstążki wody. Nigdzie nie było więcej niż trzy metry wolnej przestrzeni. Czasami pochylaliśmy się w lewo, potem w prawo, manewrując po tafli i zalewając trawy po obu stronach fontannami wody.
Katy i ja trzymałyśmy się łodzi i siebie nawzajem, nasze ciała wstrząsane były siłą odśrodkową przy ostrzejszych zakrętach, a my śmiałyśmy się i podobała nam się i prędkość, i krajobrazy. Zawsze kochałam wyspę Murtry, ale chyba jeszcze bardziej docieranie na miejsce.
Kiedy dotarliśmy do celu, mgła już opadła. Słońce zalewało dok i znak wejścia na wyspę. Wietrzyk poruszał gałęziami drzew, których liście rzucały drgające cienie na napis: WŁASNOŚĆ RZĄDOWA. NIE WCHODZIĆ ZAKAZ WSTĘPU.
Kiedy rozładowano łodzie i wszyscy zeszli z pokładu, Sam przedstawił ludziom Katy. Ja znałam większość z nich, choć dostrzegłam kilka nowych twarzy. Joey został zatrudniony dwa lata wcześniej. Fred i Hank byli tu od lat. Przedstawiając ekipę, Sam krótko opisał operację.
Joey, Larry, Tommy i Fred byli technikami, do ich codziennych obowiązków należało utrzymywanie dobrych warunków i transport zaopatrzenia. Malowali i reperowali, czyścili zagrody i miejsca dokarmiania i pilnowali, by zwierzęta miały zawsze wodę i pokarm.
Jane, Chris i Hank, bardziej zaangażowani w badania, obserwowali grupy pozyskując rozmaite dane.
– Jakie? – zainteresowała się Katy.
– Ciąże, narodziny, śmierci, problemy zdrowotne. Nieustannie obserwujemy populację. Prowadzimy też badania. Jane skupia się nad serotoniną. Codziennie obserwuje i zapisuje różne typy zachowań, które małpy są bardziej agresywne, bardziej impulsywne. Następnie porównujemy dane z poziomami serotoniny. Patrzymy też na ich miejsca w społeczności. Jej małpy noszą wysyłające sygnały telemetryczne kołnierze, więc łatwo jest je znaleźć. Pewnie jakąś zobaczysz.
– Serotoniną to substancja chemiczna w mózgu – wyjaśniłam.
– Tak – odparła Katy. – Nośnik, który, jak się uważa, ma związek z agresją.
Sam i ja spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem. Cóż za dziewczyna!
– A jak określacie, czy małpa jest impulsywna? – padło kolejne pytanie mojej córki.
– Taki osobnik postępuje ryzykownie. Wykonuje dłuższe skoki, na wyższych drzewach. Opuszcza rodzinę wcześniej niż inne.
– Osobnik?
– To są próbne badania. Tylko na męskich przypadkach.
– Jeden z moich takich podopiecznych jest w obozie – powiedziała Jane, instalując sobie pudełko z długą anteną wokół pasa. – J-7. Należy do grupy 0. Często się tu kręcą.
– To ten kleptoman? – zapytał Hank.
– Tak. Zgarnia wszystko, co nie jest przytwierdzone do podłoża. W zeszłym tygodniu świsnął kolejny długopis. I zegarek Larry’ego. Myślałam, że Larry będzie miał wylew, tak za nim biegał.
Kiedy wszyscy wzięli już swoje rzeczy, sprawdzili przydzielone zadania i poszli, Sam zabrał Katy na wycieczkę po wyspie.
Poszłam za nimi przyglądając się, jak moja córka staje się obserwatorem małp.
Kiedy posuwaliśmy się szlakiem, Sam pokazywał miejsca karmienia i opisywał każdą z grup, która przy nich się zbierała. Mówił o terytorium, hierarchiach dominacji i granicach macierzyństwa, a Katy przez lornetkę przyglądała się drzewom.
W miejscu karmienia E Sam rzucił kilka ziaren suszonej kukurydzy na dach z blachy falistej.
– Stójcie cicho i patrzcie.
Wkrótce usłyszeliśmy szelest liści i dostrzegliśmy zbliżającą się grupę. Chwilę potem wokół nas zaroiło się od małp – kilka siedziało na drzewach, Inne zeszły na ziemię i pobiegły zebrać kukurydzę.