Katy była zachwycona.
– To jest grupa F – wyjaśnił Sam. – Jest niewielka, ale przewodzi w niej jedna z najważniejszych samic na wyspie. To prawdziwa suka.
Po drodze do obozu Sam pomógł Katy zaplanować prosty projekt. Uporządkowała swoje notatki, a on przyniósł jej torbę pełną kukurydzy, z którą ruszyła z powrotem między drzewa. Patrzyłam na nią, kiedy znikała między dwoma rzędami dębów, z lornetką na szyi.
Usiedliśmy z Samem na osłoniętej werandzie i rozmawialiśmy przez chwilę, potem on wrócił do pracy, a ja wyjęłam zdjęcia z tomografii komputerowej. Bardzo próbowałam się skupić, ale nie mogłam. Wzory zatok są raczej mało atrakcyjne, kiedy ma się widok na połyskujące w słońcu ujście rzeki i w powietrzu czuć zapach soli i sosny.
Ludzie, wśród nich Katy, wrócili w południe. Po posiłku złożonym z kanapek i chipsów Fritos Sam wrócił do analizy swoich danych, a Katy do lasu.
Znowu rozłożyłam swoje papiery, ale i tym razem nic z tego. Zasnęłam po trzeciej stronie.
Obudził mnie znajomy dźwięk.
Bum! Rat a tat a tat a tat a tat. Bum! Rat a tat a tat tat a tat.
Dwie małpy zeskoczyły z drzew i biegały po dachu werandy. Starając się nie zwrócić na siebie uwagi, otworzyłam drzwi osłony i zeszłam po schodach.
Grupa 0 przyszła do obozu i małpy siedziały teraz na drzewach nad stacją obozową. Te dwie, które mnie obudziły, skoczyły na dach przyczepy i usadowiły się na jego przeciwnych krańcach.
– To on. – Nie usłyszałam, kiedy Sam podszedł i stanął za mną. – Popatrz.
Podał mi lornetkę.
– Widzę oznakowania – powiedziałam, przypatrując się klatkom piersiowym każdej z małp. – J-7 i GN-9. J-7 ściska jakiś przedmiot, jakby bransoletę czy obrożę…
Oddałam mu lornetkę i Sam uniósł ją do oczu.
– Co on, do diabła, ma? To chyba nie jest zegarek Larry'ego?
Znowu lornetka znalazła się w moich rękach.
– To coś się błyszczy. Wygląda jak złoto, kiedy pada na to słońce. W tej samej chwili GN-9 rzucił się do przodu i wydał z siebie głośne ostrzeżenie. J-7 zaskrzeczał i zeskoczył z dachu, przeskakując z gałęzi na gałąź, aż w końcu zniknął nam z oczu za przyczepą. Jego skarb ześliznął się i z dachu i zniknął w rynnie,
– Zobaczmy,
Sam wyciągnął drabinę spod domku i oparł ją o przyczepę. Odgarnął pajęczyny, wchodząc na pierwszy szczebel sprawdził, czy drabina wytrzyma jego ciężar i wspiął się po niej.
– No nie!
– Co?
– Skurczybyk.
– Co to jest?
Obracał coś w dłoni.
– Niech mnie diabli.
– Co to jest? – Bardzo chciałam zobaczyć, co małpa upuściła, ale Sam zasłaniał mi widok.
Przez chwilę stał nieruchomo na szczycie drabiny z przekrzywioną głową.
– Sam, co tam masz?
Bez słowa zszedł na dół i podał mi przedmiot. Od razu wiedziałam, co to jest, i poczułam, że robi mi się słabo.
Spojrzeliśmy sobie w oczy i staliśmy tak bez słowa.
16
Stałam z tym przedmiotem w ręku, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Sam przemówił pierwszy.
– To jest ludzka szczęka.
– Zgadza się.
Po jego twarzy prześlizgiwały się rzucane przez liście cienie.
– Prawdopodobnie ze starego indiańskiego grobu.
– Indianie raczej nie mieli takiej opieki dentystycznej. – Obróciłam kość i słońce błysnęło na kawałku złota.
– A więc to wywołało zainteresowanie J-7 – stwierdził Sam, przyglądając się koronom.
– A to jest tkanka – dodałam, wskazując brązowy kawałek przyczepiony do stawu.
– Co to znaczy?
Powąchałam kość. Poczułam wilgotny, mdły odór śmierci.
– W tym klimacie, w zależności od tego, czy ciało zostało zakopane, czy leżało na powierzchni, powiedziałabym, że ta osoba zmarła najdalej rok temu.
– Jak to jest, do cholery, możliwe! – Na czoło wystąpiła mu żyła.
– Nie krzycz na mnie. Najwyraźniej nie każdy, kto przyjeżdża na wyspę, przechodzi przez twoje ręce!
Odwróciłam wzrok.
– Skąd on to, do diabła, wziął?
– To twoja małpa. Sam się dowiedz.
– Żebyś wiedziała, że tak zrobię.
Ruszył do stacji obozowej i, pokonując po dwa stopnie naraz, zniknął w środku. Przez otwarte okno usłyszałam, jak woła Jane.
Przez moment stałam, wsłuchując się w szum liści paproci i czując się bardzo dziwnie. Czy na moją wyspę spokoju zawitała śmierć?
Nie! – krzyczał głos w mojej głowie. – Tylko nie tutaj!
Usłyszałam skrzypnięcie sprężyny drzwi osłaniających, w których pojawili się Sam i Jane i zawołali mnie.
– Chodź z nami. Rozejrzymy się dookoła. Jane wie, gdzie jest grupa O, kiedy nie ma ich w obozie, więc będziemy mogli namierzyć J-7. Może ten mały skurwiel sam nas zaprowadzi…
Nie poruszyłam się.
– Och, przepraszam. To nerwy. Wiesz, że nie lubię, jak na mojej wyspie znajduje się części ciała. Znasz mnie.
Znałam go. Ale to nie jego zachowanie mnie powstrzymywało. Czułam zapach sosny i ciepły wiatr na policzkach. Wiedziałam, że to coś tam jest i nie chciałam tego znaleźć.
– No chodź.
Wzięłam głęboki oddech, tak zachwycona jak kobieta, która idzie na wizytę do onkologa,
– Poczekajcie.
Poszłam do kuchni i przeszukując ją znalazłam wreszcie plastikowy pojemnik. Włożyłam do niego szczękę, schowałam go w szafce w pokoju i zostawiłam wiadomość dla Katy.
Wybraliśmy ścieżkę za budynkiem i poszliśmy za Jane w kierunku środka wyspy. Zaprowadziła nas w miejsce, gdzie rosły ogromne drzewa, tworząc nad głowami baldachimy z liści. Stąpaliśmy po humusie i sosnowych igłach, a powietrze pełne było zapachu gnijącej roślinności i zwierzęcych odchodów. Poruszenie wśród gałęzi wskazywało na obecność małp.
– Ktoś tu jest – powiedziała Jane, włączając odbiornik.
Sam obejrzał drzewa przez lornetkę, próbując odczytać wytatuowane kody.
– To grupa A – zauważył.
– Ha! – Na gałęzi nade mną usiadł młody osobnik, opuścił ramiona, wzniósł ogon i patrzył mi w twarz. Ostre, gardłowe szczeknięcie miało znaczyć “odsuń się!”.
Spojrzałam na niego śmiało, a on usiadł i najpierw pochylił głowę, a potem gwałtownie ją uniósł. Zrobił tak kilka razy, okręcił się i skoczył na drugie drzewo.
Jane ustawiła pokrętło i zamknęła oczy, wsłuchując się; na jej twarzy malowała się koncentracja. Po chwili pokręciła głową i ruszyła dalej wzdłuż ścieżki.
Sam wzrokiem spenetrował wierzchołki drzew, kiedy Jane znowu się zatrzymała i obróciła zgodnie z ruchem wskazówek zegara, skoncentrowana na dźwiękach w słuchawkach. Wreszcie rzekła:
– Mam bardzo słaby sygnał.
Ruszyła w stronę, gdzie zniknął młody awanturnik, zatrzymała się i znowu obróciła.
– Chyba jest gdzieś koło Alcatraz. – Wskazała na dziesiątą godzinę.
Większość zagród na wyspie oznaczonych jest literami, ale kilka starszych ma nazwy, takie jak O.K Corral albo Alcatraz.
Ruszyliśmy w tamtym kierunku, ale na południe od zagrody Jane zeszła ze ścieżki i weszła między drzewa. Roślinność była tu bardziej gęsta, a ziemia pod nogami miękka. Sam obrócił się w moim kierunku.
– Uważaj w pobliżu stawu. Alice miała mnóstwo młodych ostatniego sezonu i chyba nie jest zbyt towarzyska.
Alice to był ponadczterometrowy aligator mieszkający na Murtry od wieków. Nikt nie pamiętał, kto ją tak nazwał. Ludzie szanowali jej prawo do bycia tutaj i zostawiali ją w spokoju.
Uniosłam kciuk. Chociaż nie boję się ich, nigdy nie szukałam towarzystwa aligatorów.