Wszystko na próżno. Oprócz dwóch ciał nic nie znaleźliśmy. Ofiary zostały rozebrane i wrzucone do dołu, pozbawione wszystkiego, co łączyło je z życiem. I choć przestudiowałam wszystkie szczegóły, ani układ ciał, ani nic w kształcie grobu czy wnętrzu nie pomogło mi ustalić, czy ciała zostały pochowane jednocześnie, czy może najpierw to dolne, a jakiś czas później górne.
Była już prawie ósma, kiedy Baxter Colker zatrzasnął drzwi furgonetki i podniósł klamkę. Koroner, Sam i ja zebraliśmy się na drodze asfaltowej, tuż przy doku, gdzie zacumowane były nasze łodzie.
Colker wyglądał sztywno w muszce i starannie wyprasowanym garniturze, z paskiem spodni wysoko nad pasem. Sam uprzedził mnie o skrupulatności koronera Beaufort, ale nie byłam przygotowana na taki strój przy ekshumacji. Ciekawe, co ten facet zakładał na proszone obiady.
– To by było na tyle – powiedział, wycierając ręce w lnianą chusteczkę. Setki drobnych żyłek rozsiały się na jego policzkach, nadając twarzy niebieskawy odcień. Zwrócił się w moją stronę. – No cóż, chyba zobaczymy się jutro w szpitalu.
To zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Zaraz… Wydawało mi się, że przejmie to teraz patolog sądowy w Charleston.
– Cóż, mogę wysłać to do kolegium medycznego, proszę pani, ale wiem, co ten pan mi powie. – Cały dzień mówił do mnie “proszę pani”.
– Axel Hardaway?
– Tak, proszę pani. Doktor Hardaway powie mi, że potrzebny im jest antropolog, bo on nie wie nic o kościach. Tak właśnie mi powie. A doktor Jaffer jest podobno nieosiągalny. I co wtedy z tymi biedakami? – Kościstą ręką wskazał furgonetkę.
– Bez względu na to, kto zrobi analizę szkieletu – powiedziałam – i tak trzeba będzie zrobić pełną autopsję drugiego ciała.
Coś się poruszyło w wodzie i odbicie księżyca rozpadło się na tysiące małych kawałeczków. Zerwał się lekki wiatr i w powietrzu zapachniał deszcz.
Colker zapukał w okno furgonetki, ukazała się w nim kiwająca ręka i samochód ruszył. Colker przez chwilę mu się przyglądał.
– Dziś jest niedziela, więc te dwie dusze noc spędzą w Beaufort Memoriał. W międzyczasie skontaktuję się z doktorem Hardawayem i zapytam, co każe robić. Czy mogę wiedzieć, gdzie się pani zatrzymała?
Kiedy mu odpowiadałam, podszedł do nas szeryf.
– Chciałbym pani podziękować, doktor Brennan. Wykonała pani kawał dobrej roboty.
Baker był dobre trzydzieści centymetrów wyższy od koronera, a Sam i Colker razem wzięci nie stanowili nawet połowy jego masy ciała. Pod koszulą munduru jego klatka piersiowa i ramiona wyglądały jak wykute z żelaza. Rysy twarzy miał kanciaste, a cerę koloru mocnej kawy. Harley Baker wyglądał jak zawodnik wagi ciężkiej, a przemawiał jak absolwent Harvardu.
– Dziękuję, szeryfie. Pański zastępca i detektyw bardzo mi pomogli.
Kiedy podaliśmy sobie dłonie, moja wyglądała blado i mizernie w jego, Ta dłoń mogłaby kruszyć granit.
– Jeszcze raz dziękuję. Zobaczymy się jutro z detektywem Ryanem. I zaopiekuję się pani robakami.
Już wcześniej przedyskutowałam sprawę owadów z Bakerem i podałam mu nazwisko entomologa. Wyjaśniłam, jak je przewieźć i jak przechowywać próbki ziemi i roślin. Wszystko miało być przewiezione do hrabstwa pod opieką detektywa od szeryfa.
Baker podał rękę Colkerowi i klepnął Sama po ramieniu.
– Rozchmurz się trochę – powiedział i odszedł.
Minutę potem jego motorówka minęła nas płynąc w stronę Beaufort. Sam i ja wróciliśmy na Melanie Tess, zatrzymując się, by kupić na wynos coś do jedzenia. Mało rozmawialiśmy. Na ubraniu i włosach czułam woń śmierci i chciałam wziąć prysznic, zjeść coś i zapaść w ośmiogodzinny sen. Sam zapewne myślał o tym samym.
Kwadrans przed dziesiątą moje świeżo umyte włosy owinięte były ręcznikiem, a ja pachniałam mgiełką do ciała White Diamonds. Właśnie otwierałam pudełko z kupionym jedzeniem, kiedy zadzwonił Ryan.
– Gdzie jesteś? – zapytałam, polewając frytki keczupem.
– W uroczym miejscu zwanym Lord Carteret.
– Po głosie tego nie słychać.
– Bo nie ma tu pola golfowego.
– Mamy się spotkać z szeryfem jutro o dziewiątej. – Wciągnęłam zapach smażonych frytek.
– Punkt dziewiąta będę, Brennan. Co jesz dobrego? -
– Kanapkę z salami, serem i sałatą.
– O dziesiątej wieczorem?
– To był długi dzień.
– Ja też nie spacerowałem po parku. – Usłyszałam, jak zapala zapałkę i głęboko się zaciąga. – Trzy loty, potem jazda z Savannah do Tary, a potem nie mogłem złapać tej marnej imitacji szeryfa. Latał gdzieś cały dzień i nikt nie chciał mi powiedzieć, gdzie był i co robil. Aż dziwne. Pewnie rozpracowuje jakąś supertajną sprawę dla CIA.
– Szeryf Baker to konkretny facet – Włożyłam do ust pełną łyżkę sałatki z kapusty.
– Znasz go?
– Spędziłam z nim cały dzień.
Chleb z mąki kukurydzianej smażony w tłuszczu.
– Ten dźwięk wskazuje na coś innego.
– Smażony chleb kukurydziany.
– Co to takiego?
– Jak się na coś przydasz, to ci jutro przyniosę.
– Świetnie. Ale co to jest?
– Smażone pieczywo.
– A co ty robiłaś cały dzień z Bakerem? Krótko opowiedziałam mu o całej sprawie.
– I Baker podejrzewa narkomanów?
– Tak. Ale ja osobiście wątpię.
– Dlaczego?
– Ryan, jestem wykończona, a Baker będzie na nas rano czekał. Jutro ci powiem. Znajdziesz przystań Lady's Island?
– Liczę, że mi pomożesz.
Powiedziałam, jak ma jechać, i odłożyłam słuchawkę. Potem skończyłam kolację i poszłam spać, nie przejmując się piżamą. Spałam nago jak zabita i przez całe osiem godzin nic mi się nie przyśniło.
18
O ósmej rano w poniedziałek na moście Woods Memoriał był duży ruch. Niebo było pochmurne, rzeka lekko wzburzona i szarozielona. Radiowa prognoza pogody przewidywała lekki deszcz i dwadzieścia dwa stopnie ciepła w ciągu dnia. Ryan, ubrany w wełniane spodnie i tweedową marynarkę, wyglądał jak arktyczne stworzenie przeniesione do tropików. Już się pocił.
Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, wyjaśniłam mu jurysdykcję hrabstwa. Powiedziałam mu, że Departament Policji w Beaufort działa tylko w granicach miasta i że są tu trzy inne miasta. Port Royal, Bluffton i Hilton Head, z własnymi siłami policyjnymi.
– Reszta Hrabstwa Beaufort podlega szeryfowi Bakerowi – zakończyłam. – Pracownicy jego departamentu, na przykład detektywi, również działają na wyspie Hilton Head.
– Zupełnie jak w Quebecu – zauważył Ryan.
– Zgadza się. Musisz tylko wiedzieć, na czyim terytorium jesteś.
– Simonnet dzwoniła na Świętą Helenę. A więc na teren Bakera.
– Tak.
– Twierdzisz, że jest konkretny.
– Wyrobisz sobie swoją własną opinię.
– Opowiedz mi o tych wykopanych zwłokach.
Opowiedziałam.
– Jezu, Brennan, jak ty się pakujesz w takie rzeczy?
– To jest moja praca, Ryan. – Rozdrażnił mnie tym pytaniem. Ostatnio drażniło mnie wszystko, co go dotyczyło.
– Ale to miały być twoje wakacje.
Tak. Na Murtry. Z córką.
– Bo ja żyję w świecie fantazji – warknęłam. – Wymyślam sobie trupy i bach, są. To cel mojego życia,
Zacisnęłam zęby i zapatrzyłam się w drobne krople na szybie. Jeżeli chciał rozmowy, mógł mówić do siebie.
– Trochę trzeba będzie mnie tu poprowadzić – zauważył, kiedy mijaliśmy campus uniwersytetu Beaufort.
– Carteret za zakrętem przejdzie w Boundary. Pojedź tam. Skręciliśmy na zachód obok bloków mieszkalnych na Pigeon Point i w końcu wjechaliśmy między mury z czerwonej cegły otaczające cmentarz National po obu stronach drogi. Przy Ribaut kazałam Ryanowi skręcić w lewo.