– Z czystej przekory wysłałem dane do Teksasu. Nie mają nic na temat wielebnego Owensa, ale zgadnij, kto tam jest ranczerem?
– Nie!
– Monsieur J.R. Guillion. Dwa akry w hrabstwie Fort Bend. Podatki płaci…
– Czekami bankowymi!
– Pójdę tą drogą, ale teraz tamtejszy szeryf też trochę się porozgląda. I żandarmeria postara się wykurzyć Guilliona z kryjówki. Zostanę tu jeszcze kilka dni i przycisnę Owensa.
– Poszukaj Kathryn. Dzwoniła do mnie, ale znowu mnie nie zastała. Ona na pewno coś wie.
– Znajdę ją, jeżeli tu jest.
– Może jej coś grozić.
– Dlaczego tak sądzisz?
Chciałam mu opowiedzieć o mojej ostatniej rozmowie dotyczącej sekt, ale to było tylko zbieranie informacji i nie byłam pewna, czy miało to cokolwiek wspólnego ze sprawą. Nawet jeżeli Dom Owens był liderem jakiejś sekty, nie miał takiej charyzmy jak Jim Jones, tego byłam pewna.
– Nie wiem. Mam takie przeczucie. Wydawała się podenerwowana, kiedy dzwoniła.
– Panna Kathryn wywarła na mnie wrażenie niezbyt bystrej.
– Jest po prostu inna.
– A ta jej przyjaciółka El też nie jest chyba za bardzo inteligentna… Co tak przycichłaś?
Zawahałam się, ale opowiedziałam mu o mojej przygodzie.
– Skurwysyn. Przykro mi, Brennan. Bardzo lubiłem tego kociaka. Domyślasz się, kto to mógł zrobić?
– Nie.
– Dostałaś jakąś ochronę?
– Często patrolują sąsiedztwo. Jest okej.
– Nie chodź po zmroku.
– Dziś rano przysłali szczątki z Murtry. Mam dużo pracy w laboratorium.
– Jeżeli to ma jakiś związek z narkotykami, to możesz się narażać jakimś oprychom.
– Odkryłeś Amerykę, Ryan. – Wrzuciłam skórkę od banana i opakowanie od ciasta do śmieci. – Obie ofiary to były młode, białe, kobiety, jak przypuszczałam.
– Niezbyt pasuje do handlarzy narkotykami.
– No nie.
– Ale nie możemy tego wykluczyć. Niektórzy z tych facetów używają, kobiety jak prezerwatywy. Te młode damy mogły się znaleźć w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
– Zgadzam się.
– Przyczyna śmierci?
– Jeszcze nie skończyłam.
– Do roboty, tygrysie. Ale pamiętaj, że będziemy cię potrzebować w sprawie z St-Jovite, kiedy dostanę tych drani.
– Jakich drani?
– Jeszcze nie wiem, ale ich dostanę.
Rozłączyliśmy się i zapatrzyłam się na mój raport. Potem wstałam i przeszłam się po laboratorium. Potem usiadłam. Potem znowu się przeszłam.
Przed oczami wciąż miałam obrazy z St-Jovite. Białe ciała dzieci, z powiekami i paznokciami w kolorze bladego błękitu. Przestrzelona czaszka. Podcięte gardła, ręce pokryte ranami zadanymi, kiedy ofiara chciała się bronić. Zwęglone ciała, z poskręcanymi i wykrzywionymi kończynami. Co łączyło, śmierci w Quebecu z miejscem na wyspie Świętej Heleny? Dlaczego właśnie dzieci i delikatne kobiety? Kim był Guillion? Co było w Teksasie? W jaką to potworność wplątała się Heidi i jej rodzina?
Skoncentruj się, Brennan. Te młode kobiety w twoim laboratorium też nie żyją. Zostaw sprawę morderstw w Quebecu Ryanowi i skończ tę sprawę. Zasługują na to. Dowiedz się, kiedy zmarły. I w jaki sposób.
Założyłam kolejną parę rękawiczek i przejrzałam każdą kość pod szkłem powiększającym. Nie znalazłam nic, co pomogłoby ustalić przyczynę śmierci. Żadnych śladów tępego narzędzia. Żadnych wlotów czy wylotów kuli. Żadnej rany zadanej nożem. Żadnych pęknięć gnykowych, które wskazywałyby na uduszenie.
Jedyne uszkodzenia spowodowane były przez zwierzęta żerujące na ciele.
Kiedy odłożyłam ostatnią kostkę stopy, spod kręgosłupa wyszedł mały, czarny źuczek. Patrzyłam na niego i przypomniałam sobie, jak pewnego popołudnia Birdie znalazł w mojej kuchni w Montrealu chrząszcza. Bawił się nim godzinami, zanim mu się nie znudziło.
Do oczu napłynęły mi łzy, ale się nie dałam.
Wzięłam źuczka i włożyłam go do plastikowego pojemnika. Żadnych śmierci. Wypuszczę go, kiedy wyjdę.
Okej, żuczku. Jak długo one nie żyją? Popracujemy nad tym. Sprawdziłam, która godzina. Czwarta trzydzieści. Wystarczająco późno. Przejrzałam spis telefonów, znalazłam numer i wykręciłam. Pięć stref czasowych stąd ktoś podniósł słuchawkę.
– Doktor West.
– Doktor Lou West?
– Tak.
– A nie Kapitan Kam? Cisza.
– Ten od puszek…
– To raczej tuńczyk. To ty, Tempe?
Wyobraziłam go sobie: gęste, siwe włosy i broda otaczające twarz zawsze opaloną hawajskim słońcem. Na wiele lat przed naszym spotkaniem znalazła go japońska agencja i zatrudniła do reklam tuńczyka w puszkach. Ze swoim kolczykiem w uchu i końskim ogonkiem świetnie pasował do wizerunku kapitana, którego szukali. Japończycy kochali Kapitana Kama. Chociaż bezlitośnie z niego kpiliśmy, nikt z naszych wspólnych znajomych nie widział tych reklam.
– Może byś tak rzucił robaki i sławił tuńczyka na cały etat?
Lou miał doktorat z biologii i wykładał na uniwersytecie na Hawajach. Według mnie był najlepszym entomologiem sądowym w kraju.
– Nie za bardzo. – Zaśmiał się. – Mundur mnie dusi.
– Możesz to robić nago.
– Japończycy chyba nie są na to gotowi.
– A czy to cię może powstrzymywać?
Razem z Lou i kilkoma innymi specjalistami sądowymi prowadzimy kurs na Akademii FBI w Quantico w Wirginii. Nasza grupa składa się z patologów, entomologów, antropologów, botaników i ekspertów od spraw ziemi, większość z przeszłością akademicką. Kiedyś jakiś zatwardziały w swoim konserwatyzmie agent stwierdził, że kolczyk Lou jest nie na miejscu. Lou wysłuchał go cierpliwie, a następnego dnia zamiast małego kółeczka ze złota ujrzeliśmy długie pióro ozdobione według tradycji Indian Cherokee koralikami i małym, srebrnym dzwoneczkiem.
– Dostałem twoje robaczki.
– Dotarły w całości?
– Nietknięte. Świetnie je zebrałaś. W obu Karolinach występuje ponad pięćset dwadzieścia gatunków owadów towarzyszących procesowi rozkładu. Przysłałaś mi większość z nich.
– Co możesz mi powiedzieć?
– Chcesz usłyszeć wszystkie wnioski?
– Jasne.
– Przede wszystkim, twoje ofiary zostały prawdopodobnie zamordowane w ciągu dnia. A w każdym razie ciała wystawiono na trochę na światło dnia przed zakopaniem. Znalazłem poczwarki Sarcophaga bullata.
– Mów do mnie po ludzku.
– To gatunek muchy. Zebrałaś puste i pełne poczwarki z obu ciał.
– I?
– Sacophagidae nie są takie ruchliwe po zachodzie słońca. Jeżeli położysz przy nich ciało, to mogą złożyć larwy, ale w nocy nie są aktywne.
– Złożyć larwy?
– Owady składają albo larwy, albo jaja.
– Owady składają larwy?
– To jest ich osiągnięcie. Sarcophagidae jako grupa składają larwy. Ta strategia pozwala im wyprzedzić inne robaki i chroni przed drapieżnikami żywiącymi się jajami.
– No to dlaczego nie wszystkie to robią?
– Ma to i swoje ujemne strony. Samice potrafią złożyć więcej jaj niż larw. W ten sposób osiągnięta zostaje równowaga.
– Życie wymaga kompromisów.
– No właśnie. Podejrzewam, że ciała leżały też na powierzchni ziemi, przynajmniej trochę. Sarcophagidae nie lubią wchodzić tak szybko jak inne grupy, na przykład Calliphoridae.
– To ma sens. One zostały zabite na wyspie albo ktoś przewiózł tam ciała łodzią,
– Tak czy inaczej, prawdopodobnie zostały zamordowane w ciągu dnia, potem leżały na zewnątrz i na powierzchni ziemi, zanim je pogrzebano,
– A co z innymi gatunkami?
– Znowu chcesz wszystko?
– Zdecydowanie.