Выбрать главу

Skup się na tym, powiedziałam do siebie. Wsłuchaj się w te wspomnienia, a nie w głosy zmarłych wypełniające twój umysł.

Pojawiła się błyskawica, wstrzymałam oddech. Czy coś nie poruszyło się pod płotem?

Kolejny błysk.

Wpatrywałam się, ale nic nie widziałam.

Czy to możliwe, że to tylko moja wyobraźnia?

Starałam się cokolwiek zobaczyć w ciemnościach. Zielony trawnik i żywopłot. Szare alejki. Blade petunie na ciemnym tle sosnowych pni i bluszczu.

Nic się nie ruszało.

Świat znowu pojaśniał i głośny trzask przerwał ciszę nocy.

Z krzaków wyskoczył biały kształt i przebiegł przez trawnik. Zniknął, zanim mogłam go zidentyfikować.

Bicie serca czułam aż w głowie. Odchyliłam okno i oparłam się o jego osłonę, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął. Deszcz kompletnie zmoczył mi szlafrok i na całym ciele miałam gęsią skórkę.

Cała się trzęsłam, ale nie przestałam wypatrywać.

Nic się nie ruszało.

Zapomniałam o oknie i zbiegłam ze schodów. Właśnie miałam otworzyć tylne drzwi, kiedy zadzwonił telefon i serce podeszło mi do gardła.

O Boże. Co znowu?

Chwyciłam słuchawkę.

– Przepraszam, Tempe.

Spojrzałam na zegarek.

Za dwadzieścia druga.

Dlaczego moja sąsiadka do mnie dzwoni?

– …on musiał tam wejść w środę, kiedy tam sprzątałam. Wie pani, tam nic nie ma. Właśnie tam byłam, chciałam sprawdzić, ta burza, a on wyskoczył. Wołałam, ale uciekł. Pomyślałam, że powinnam pani powiedzieć…

Upuściłam słuchawkę, otworzyłam kuchenne drzwi i wybiegłam na zewnątrz.

– Bird, tu jestem – zawołałam. – Chodź, kotku. Zeszłam z patio. Moje włosy natychmiast zrobiły się mokre, a koszula przylgnęła do ciała jak mokra chusteczka z papieru.

– Birdie! Jesteś tam?

Kolejna błyskawica oświetliła ścieżki, krzewy, ogródki i budynki,

– Birdie! – krzyczałam. – Bird!

Ciężkie krople deszczu padały na liście nad moją głową.

Krzyknęłam jeszcze raz.

Nic.

Wołałam go po imieniu, raz za razem, wariatka grasująca na terenie Sharon Hill. Po chwili nie mogłam opanować drżenia.

I wtedy go dostrzegłam.

Krył się pod krzakiem, ze spuszczoną głową, uszami ustawionymi do przodu pod dziwnym kątem. Futerko miał mokre i zmierzwione, prześwitywała przez nie blada skóra, jak pęknięcia na starym obrazie.

Podeszłam do niego i kucnęłam. Wyglądał tak, jakby ktoś go w czymś zamoczył i wytarzał w sosnowych igłach, kawałkach kory i zadeptanej roślinności, które okleiły jego głowę i grzbiet.

– Bird? – Mówiłam cicho, wyciągając ku niemu ręce.

Podniósł głowę i przyjrzał mi się okrągłymi, żółtymi oczami. Znowu błysnęło. Kot wstał, wygiął grzbiet i wydał swoje “mrrrrp”. Wyciągnęłam ku niemu ręce.

– Chodź, Bird. – wyszeptałam.

Zawahał się, ale podszedł do mnie, połasił się do mojego uda i powtórzył “mrrrrrp”.

Wzięłam go na ręce, mocno przytuliłam i biegiem wróciłam do kuchni. Z przednimi łapkami na moim ramieniu, przywarł do mnie jak mała małpka do swojej mamy. Przez przemoczony szlafrok czułam na skórze jego pazurki.

Dziesięć minut później kończyłam go wycierać. Biała sierść była na kilku ręcznikach i unosiła się w powietrzu. Ani razu nie zaprotestował.

Zjadł miskę jedzenia i cały spodek lodów waniliowych, nim zaniosłam go do łóżka. Wczołgał się pod kołdrę i wyciągając łapy przytulił się do mojej nogi. Przeciągnął się i poczułam, jak napina całe ciało, potem ułożył się na materacu. Jego sierść była nadal wilgotna, ale już o tym nie myślałam. Mój kot wrócił.

– Kocham cię, Bird – rzuciłam w noc.

Usnęłam przy dźwiękach stłumionego kociego mruczenia i bębniącego deszczu.

25

Następnego dnia była sobota, dzień wolny od zajęć na uniwersytecie. Zaplanowałam sobie, że poczytam raport Hardawaya, a potem napiszę swój w sprawie ofiar z Murtry. Później chciałam kupić w centrum ogrodniczym kwiaty i przesadzić je do dużych donic, które trzymam na patio. Ogrodnictwo na poczekaniu, jeden z moich wielu talentów. Następnie długa rozmowa z Katy, czas dla kota, referat i wieczór z Elisabeth Nicolet.

Ale nie tak potoczyły się sprawy.

Kiedy się obudziłam, Birdiego już nie było. Zawołałam go, ale nie przyszedł, założyłam więc szorty i koszulkę i zeszłam na dół, by go poszukać. Szlak był prosty. Opróżnił swoją miskę i zasnął na plamie słońca na kanapie w salonie.

Leżał na grzbiecie, z wyciągniętymi tylnymi łapami, przednie złożył na brzuchu. Przez chwilę mu się przyglądałam, uśmiechając się jak dziecko w gwiazdkowy poranek. Potem poszłam do kuchni, zrobiłam kawę i z bajglem i z Observerem w ręku usiadłam przy kuchennym stole.

W Myers Park znaleziono pchniętą nożem żonę jakiegoś lekarza. Pit bull zaatakował dziecko. Rodzice domagali się uśpienia zwierzęcia, a właściciel był oburzony. Hornetsi wygrali z Golden State sto jeden do osiemdziesięciu siedmiu.

Zerknęłam na prognozę pogody. Dla Charlotte zapowiadali słońce i dwadzieścia trzy stopnie ciepła. Przejrzałam temperatury na świecie. W piątek w Montrealu słupek rtęci sięgnął dziewięć stopni. My, Południowcy, możemy być szczęśliwi.

Przeczytałam całą gazetę. Artykuły redakcyjne. Ogłoszenia. Reklamy farmaceutyczne. Lubię tak robić w weekend, a przez kilka ostatnich tygodni nie miałam okazji. Jak ćpun na głodzie, pochłaniałam każde słowo drukowane.

Kiedy skończyłam, zebrałam naczynia ze stołu i poszłam po moją teczkę. Zdjęcia z autopsji położyłam po lewej stronie, a raport Hardawaya przed sobą. Długopis wypisał mi się po kilku linijkach notatek. Wstałam więc i poszłam do salonu po drugi.

Widok osoby stojącej na werandzie przyspieszył bicie mojego serca. Nie miałam pojęcia, kto to jest ani jak długo tam stoi.

Ten ktoś się akurat obrócił, podszedł do okna i zajrzał przez nie. Nasze oczy się spotkały i w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.

Natychmiast podeszłam do drzwi i je otworzyłam.

Stała z wypchnięymi do przodu biodrami, z rękami zaciśniętymi na paskach plecaka. Brzeg spódnicy sięgał prawie kostek stóp obutych w wysokie buty na grubej podeszwie. W świetle porannego słońca jej włosy lśniły miedzią.

Słodki Jezu, pomyślałam. Co teraz?

Kathryn przemówiła pierwsza.

– Muszę porozmawiać. Ja…

– Tak, oczywiście. Wejdź, proszę. – Odsunęłam się i wyciągnęłam rękę. – Pozwól mi wziąć twój plecak.

Weszła do środka, zsunęła plecak z ramion i upuściła go na podłogę, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Ja wiem, narzucam się pani i to…

– Kathryn, nie mów głupstw. Miło mi cię widzieć. Po prostu tak mnie zaskoczyłaś, że przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje.

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.

– Może byś coś zjadła?

Nie musiała nic mówić.

Objęłam ją ramieniem i posadziłam przy kuchennym stole. Wcale nie protestowała. Zebrałam zdjęcia i raport na jedną stronę stołu.

Kiedy opiekałam dla niej bajgia, smarowałam go śmietankowym serem i nalewałam do szklanki sok pomarańczowy, ukradkiem spoglądałam na mojego gościa. Kathryn utkwiła wzrok w blacie stołu, a rękami wygładzała niewidoczne fałdki na serwetce, którą przed nią położyłam. Jej palce splatały i rozplatały frędzelki, prostując każdą kępkę i układając równolegle do pozostałych.

Z ciekawości aż mnie ściskało w dołku. Jak ona się tu dostała? Uciekła? Gdzie jest Carlie? Zaczekałam z pytaniami, zanim nie zjadła.