Spodziewałam się tego. Nie spodziewałam się jednak niepokoju, który narastał, kiedy chodziłam z pokoju do pokoju.
Sprawdziłam sekretarkę. Żadnych wiadomości.
Uspokój się. Może zadzwoniła do Kita.
Pudło. A w Charlotte?
Ani słowa od Harry, ale dzwonił Red Skyler, by mi powiedzieć, że skontaktował się z Siecią Informacji o Sektach. Nie mieli nic na temat Doma Owensa, ale mieli Usprawnienie Życia Wewnętrznego w kartotece. Według nich organizacja działała legalnie. UŻW istniała w kilku stanach, proponowała seminaria, które nic nie dawały, ale nie były szkodliwe. Porównaj wnętrze swoje i innego człowieka. Bełkot, ale nieszkodliwy i nie powinnam się za bardzo martwić. Jeżeli chcę więcej informacji, mogę zadzwonić do niego albo do SIOS. Zostawił oba numery.
Wysłuchałam i pozostałych wiadomości. Sam prosi o wieści. Kąty zawiadamia o swoim powrocie do Chariottesville.
A więc UŹW było nieszkodliwe i Ryan miał pewnie rację. Harry znowu wyruszyła w świat. Ze złości paliły mnie policzki.
Jak robot powiesiłam płaszcz i zaniosłam walizkę do sypialni. Potem usiadłam na brzegu łóżka, potarłam skronie i pozwoliłam myślom płynąć. Zegar z wolna odmierzał minuty.
Tych kilka ostatnich tygodni należało do najtrudniejszych w mojej karierze. Tortury i okaleczenia, jakie spotkały te ofiary, były o wiele gorsze niż to, z czym miałam zwykle do czynienia. I już nie pamiętałam, kiedy tyle zgonów miało miejsce w tak krótkim czasie. Jaki był związek między morderstwami na Murtry a tymi w St-Jovite? Czy Carole Comptois zginęła z ręki tego samego potwora? Czy morderstwa w St-Jovite były tylko początkiem? Czy w tym momencie jakiś maniak planował zbrodnię zbyt okropną, by sobie nawet to wyobrazić?
Harry będzie musiała się zmierzyć sama ze sobą.
Wiedziałam już, co zrobię. A w każdym razie gdzie zacząć.
Znowu padało i campus McGill pokrywała cienka, zmarznięta skorupka. Budynki straszyły czarnymi sylwetkami, a ich okna były jedynymi jasnymi punktami w ponurym, mokrym zmierzchu. Tu i tam, w jasnym prostokącie pojawiała się sylwetka, mała pacynka w teatrze cieni.
Chwyciłam klamkę drzwi prowadzących do Birks Hall, zbierając z niej cienką skorupkę lodu. W budynku było pusto, wszyscy wyszli, chcąc zdążyć przed burzą. Żadnych płaszczy przeciwdeszczowych na wieszakach, żadnych butów pod ścianą. Drukarki i kserokopiarki nie pracowały, tylko krople deszczu pukały w witrażowe okna wysoko nad głową.
Echo moich kroków rozchodziło się wokoło, gdy wchodziłam na drugie piętro. Z głównego korytarza widziałam, że drzwi do gabinetu Jeannotte są zamknięte. Nie sądziłam, że ona tu będzie, ale zdecydowałam, że warto spróbować. Nie spodziewała się mnie, a ludzie czasami mówią dziwne rzeczy, kiedy łapie się ich znienacka.
Skręciłam za róg i między drzwiami a podłogą dostrzegłam cienką linię żółtego światła. Zapukałam, niepewna kogo się mam spodziewać.
Kiedy drzwi się otworzyły, szczęka opadła mi ze zdziwienia.
30
Miała czerwone oczy, cerę bladą i wymizerowaną. Trochę zesztywniała, kiedy mnie rozpoznała, ale nic nie powiedziała.
– Jak się masz, Anno?
– Dobrze. – Mrugnęła i jej grzywka drgnęła.
– Jestem doktor Brennan. Spotkałyśmy się kilka tygodni temu.
– Wiem.
– Gdy przyszłam tu po raz drugi, powiedziano mi, że jesteś chora.
– Jestem zdrowa. Przez jakiś czas mnie nie było. I tyle. Chciałam zapytać, gdzie była, ale się powstrzymałam.
– Czy jest doktor Jeannotte?
Pokręciła głową. Nie spiesząc się założyła pasmo włosów za ucho.
– Twoja matka niepokoiła się o ciebie.
Wzruszyła ramionami, wolno i prawie niezauważalnie. Nie zapytała, skąd wiem.
– Pracowałam nad pewną sprawą z twoją ciotką. Też się martwiła.
– Och. – Opuściła głowę i nie widziałam jej twarzy.
Powiedz to.
– Twoja przyjaciółka powiedziała mi, że prawdopodobnie zaangażowałaś się w coś, co cię zdezorganizowało. Przeniosła na mnie wzrok.
– Nie mam przyjaciółek. O kim pani mówi? – Jej głos był cichy i zupełnie pozbawiony emocji.
– Sandy O'Reilly. Zastępowała cię tego dnia.
– Ona chce mi odebrać tę fuchę. Po co pani tu przyszła? Dobre pytanie.
– Chciałam porozmawiać z tobą i doktor Jeannotte.
– Nie ma jej.
– A czy my mogłybyśmy porozmawiać?
– Nic pani nie może dla mnie zrobić. Moje życie to moja sprawa. Zmroziła mnie tą apatią.
– Oczywiście, że tak. Ale miałam nadzieję, że będziesz mi mogła pomóc.
Wyjrzała na korytarz, a potem spojrzała na mnie.
– Pomóc pani? Jak?
– Może napiłybyśmy się kawy?
– Nie.
– To może poszłybyśmy gdzieś?
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę oczami bez wyrazu. Potem skinęła głową, z wieszaka na korytarzu zdjęła kurtkę i zaprowadziła mnie na dół po schodach i na dwór przez tylne drzwi. W zimnym deszczu wspięłyśmy się pod górę do centrum campusu, obeszłyśmy dookoła budynek Redpath Museum i stanęłyśmy pod jego tylnymi drzwiami. Anna wyjęła klucz z kieszeni, otworzyła drzwi i wprowadziła mnie do ciemnego korytarza. W środku powietrze lekko pachniało pleśnią i zgnilizną.
Weszłyśmy na pierwsze piętro i usiadłyśmy na długiej, drewnianej ławce, otoczone kośćmi stworzeń, które dawno już wymarły. Nad nami wisiał ogromny waleń, ofiara jakiejś plejstoceńskiej katastrofy. W świetle lamp fluorescencyjnych fruwały pyłki kurzu.
– Już nie pracuję w muzeum, ale nadal tu przychodzę, kiedy muszę nad czymś pomyśleć. – Popatrzyła na irlandzkiego łosia. – Te zwierzęta żyły miliony lat i tysiące kilometrów od siebie, a teraz zebrano je w jednym miejscu uniwersytetu, na zawsze nieruchome w czasie i miejscu. To mi się podoba.
– Taak. – Tak też można było postrzegać problem wymierania gatunków. – Stabilność to bardzo rzadka rzecz w dzisiejszym świecie.
Spojrzała na mnie dziwnie, a potem znowu na szkielety. Przyjrzałam się jej profilowi.
– Sandy mówiła o pani, ale ja jej nie słuchałam. – Mówiąc nawet na mnie nie patrzyła. – Nie jestem pewna, kim pani jest ani czego pani chce.
– Jestem znajomą twojej ciotki.
– Moja ciotka to miła osoba.
– Tak. Twoja mama myślała, że może masz kłopoty. Uśmiechnęła się lekko drwiąco. Najwyraźniej był to nieco drażliwy dla niej temat.
– Dlaczego przejmuje się pani tym, co myśli moja mama?
– Przejmowałam się tym, że siostra Julienne bardzo przeżywała twoje zniknięcie. Twoja ciotka nie wie, że to już się wcześniej zdarzało.
Oderwała wzrok od kręgosłupów i skierowała go na mnie.
– Co jeszcze pani wie o mnie? – Dotknęła włosów. Może ten chłód nieco ją ożywił. Może nie czuła tutaj obecności swojej mentorki. Wydawała się nieco żywsza niż w Birks.
– Anno, twoja ciotka błagała mnie, bym cię odnalazła. Nie chciała wtrącać się w twoje życie, ale uspokoić twoją matkę. Nie przekonałam jej.
– Skoro zrobiła pani ze mnie obiekt swoich zainteresowań, to powinna pani wiedzieć, że moja matka to wariatka. Kiedy spóźniam się dziesięć minut, dzwoni na policję.
– Policja twierdzi, że nie było cię nieco dłużej niż dziesięć minut.
Lekko zwęziła oczy.
Dobrze, Brennan. Niech się broni.
– Posłuchaj, nie mam zamiaru się wtrącać. Ale jeżeli mogłabym ci w czymkolwiek pomóc, bardzo chciałabym przynajmniej spróbować.
Czekałam na odpowiedź, ale jej nie usłyszałam.
Odwróć sprawę. Może zaskoczy.
– A może ty mogłabyś pomóc mnie. Wiesz, że pracuję z koronerem i rozwiązanie paru ostatnich przypadków sprawia nam problem. Kilka lat temu młoda kobieta, Jennifer Cannon, zniknęła z Montrealu. Jej ciało zostało znalezione w zeszłym tygodniu w Południowej Karolinie. Była studentką uniwersytetu McGill.