– Kim jesteś? – pytam ją w moich myślach, ale ona odpowiada.
– Cała w szacie najczarniejszej.
Nic nie rozumiem.
– Dlaczego tu jesteś?
– Jestem niechętną oblubienicą Chrystusa.
Pojawia się druga postać. Stoi w niszy, mrok okrywa jej twarz i sprawia, że włosy są matowoszare. Patrzy w moje oczy i mówi coś, ale te słowa do mnie nie dochodzą.
– Harry! – krzyczę do niej, ale i mój głos jest cichy i słaby.
Harry nie słyszy. Wyciąga obie ręce i rusza ustami, czarny owal w widmie twarzy.
Znowu krzyczę i znowu mnie nie słychać.
Ona mówi, słyszę ją, choć bardzo słabo, jakby znajdowała się po drugiej stronie jeziora.
– Pomóż mi. Ja umieram.
– Nie! – Chcę biec, ale nie mogę ruszyć z miejsca.
Harry wchodzi do korytarza, którego wcześniej nie widziałam. Nad nim widzę napis: ANIOŁ STRÓŻ. Harry zmienia się w cień i wtapia się w ciemność.
Znowu ją wołam, ale już nie wraca. Chcę iść do niej, ale moje ciało jest nieruchome, po policzkach płyną mi tylko łzy.
Moja towarzyszka się zmienia. Z pleców wyrastają jej skrzydła pokryte ciemnymi piórami, a twarz robi się blada i pokrywa się głębokimi rysami. Oczy zmieniają się w kawałki kamienia. Patrzę w nie, tęczówki, brwi i rzęsy, tracą kolor. We włosach pojawia się białe pasmo i biegnie do tyłu, oddzielając kawałek skalpu i wyrzucając go wysoko w powietrze. Tkanka upada na podłogę, a na nią siada rój much z okna.
– Nie wolno zapominać o porządku. – Głos dochodzi zewsząd i znikąd.
Nagle krajobraz zmienia się i jestem na Południu. Długie promienie słońca prześwitują przez hiszpański mech na drzewach i ogromne cienie tańczą między nimi. Jest gorąco, a ja macham łopatą. Pocę się wybierając ziemię w kolorze wyschłej krwi i rzucam ją na kopiec za moimi plecami.
Łopata uderza w coś i odsuwam ziemię, ostrożnie odkrywając znalezisko. Ma białą sierść zlepioną ceglastą gliną. Dalej odkopuję. Ręka z długimi, czerwonymi paznokciami. Odsuwam ziemię wzdłuż ręki. Frędzle kowbojskiej kurtki. Wszystko drga w upale.
Widzę twarz Harry i krzyczę.
Z bijącym dziko sercem i zlana potem usiadłam na łóżku. Chwilę potrwało, nim doszłam do siebie.
Montreal. Sypialnia. Burza śnieżna.
Światło się nadal paliło i w pokoju było cicho. Sprawdziłam godzinę. Trzecia czterdzieści dwie.
Uspokój się. Sen to tylko sen. Odzwierciedla obawy i niepokoje ale nie rzeczywistość.
A potem kolejna myśl. Telefon Ryana. Przespałam go?
Odrzuciłam kołdrę i poszłam do salonu. Żadna lampka na sekretarce się nie paliła.
Wróciłam do sypialni i zdjęłam mokre od potu rzeczy. Ubrałam się w dżinsy i gruby sweter.
Nie wydawało mi się, bym znowu zdołała zasnąć, więc nastawiłam wodę. Było mi niedobrze od tego snu. Nie chciałam do niego wracać, ale te koszmarne wizje sprawiły, że coś się w moim umyśle ruszyło i musiałam to rozpracować. Zrobiłam herbatę i usadowiłam się na kanapie.
Moje sny z reguły nie są ani cudownie piękne, ani straszne, czy też groteskowe. Mogłabym je podzielić na dwa rodzaje.
Najczęściej nie mogę wykręcić numeru telefonu, nie widzę drogi albo nie mogę złapać samolotu. Muszę zdawać jakiś egzamin, a nie chodziłam na zajęcia. Małe piwo: zwykły niepokój.
Rzadziej się zdarza, żeby przesłanie stanowiło jakiś problem. Moja podświadomość przesiewa to, co ta świadoma część zgromadziła, i tworzy z tego surrealistyczny obraz. Pozostaje wtedy zinterpretowanie tego, co moja psyche próbuje mi powiedzieć.
Ten koszmar był zagadkowy. Zamknęłam oczy i zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym rozszyfrować. Obrazy przebiegały mi przez głowę, jak mignięcia, kiedy idzie się obok płotu.
Komputerowa twarz Amalie Povencher.
Zwłoki dzieci.
Uskrzydlona Daisy Jeannotte. Pamiętam, co mówiłam Ryanowi. Czy ona była prawdziwym aniołem śmierci?
Kościół. Przypominał klasztor w Lac Memphremagog. Dlaczego właśnie to?
Elisabeth Nicolet.
Błagająca o pomoc, a potem znikająca w ciemnym tunelu Harry. Harry, zakopana z Birdiem. Czy jej naprawdę coś groziło?
Niechętna oblubienica. Co to, do cholery, znaczyło? Czy Elisabeth była w zakonie wbrew swojej woli? Czy to była część jej świętej prawdy?
Dzwonek do drzwi przerwał mi dalsze rozmyślania. Przyjaciel czy wróg, pomyślałam podchodząc do wideofonu.
Na ekranie ukazała się wysoka, tyczkowata postać Ryana. Wpuściłam go do środka i przez wizjer patrzyłam, jak idzie korytarzem. Wyglądał, jakby właśnie przeszedł Szlak Łez.
– Musisz być wykończony.
– To była długa noc i nadal pracujemy po godzinach. Przez tę burzę jestem sam.
Wytarł buty i rozpiął kurtkę. Zdjął czapkę i na podłogę posypały się drobinki lodu. Nie zapytał, dlaczego jestem ubrana o czwartej rano, a ja nie pytałam, skąd ta wizyta.
– Baker znalazł Kathryn. W ostatniej chwili zmieniła zdanie i uwolniła się od Owensa.
– A co z dzieckiem? – Moje serce oszalało.
– Też je mają.
– Gdzie?
– Masz kawę?
– Jasne.
Rzucił czapkę na stolik w holu i poszedł za mną do kuchni. Mówił, a ja mieliłam kawę i nalewałam wodę.
– Ukrywała się z jakimś facetem o nazwisku Espinoza. Pamiętasz tę sąsiadkę, która zadzwoniła do opieki społecznej?
– Myślałam, że ona nie żyje.
– Zgadza się. To jest jej syn. On należy do sekty, ale ma normalną pracę i mieszka w domu swojej mamusi.
– Jak Kathryn odzyskała Carliego?
– On cały czas tam był. Rozumiesz teraz? Ktoś zaprowadził furgonetki do Charleston, a grupa zatrzymała się w domu Espinozy. Oni nie ruszyli się z wyspy. Dopiero kiedy trochę przycichło, wyjechali.
– Jak?
– Rozdzielili się i każdy wybrał inny sposób. Niektórzy zabrali się łodzią, inni zostali przewiezieni furgonetkami i w bagażnikach samochodów. Owens musi mieć niezłą organizację. A my, palanci, obserwowaliśmy tylko furgonetki…
Podałam mu parujący kubek.
– Kathryn miała jechać z Espinoza i jakimś jeszcze facetem, ale namówiła ich, by zostali.
– Gdzie jest ten drugi facet?
– Espinoza milczy jak grób, kiedy go o to pytamy.
– Dokąd oni wszyscy pojechali? – Miałam ściśnięte gardło. Przecież dobrze znałam odpowiedź.
– Oni są chyba tutaj.
Nic nie powiedziałam.
– Kathryn nie jest pewna, dokąd zmierzali, ale wie, że na pewno mieli przekroczyć granicę. Podróżują dwójkami i trójkami i mają jechać drogami, które nie są patrolowane.
– Gdzie?
– Twierdzi, że słyszała o Yermont. Patrole na autostradach i służby imigracyjne zostały powiadomione, ale już jest pewnie za późno. Minęły trzy dni, a Kanada to nie Libia, jeżeli chodzi o szczelność granic.
Popił kawę.
– Kathryn mówi, że nie dociekała tego, bo nigdy nie wierzyła, że oni naprawdę pojadą. Ale co do jednej rzeczy jest pewna. Kiedy znajdą tego anioła stróża, to wszyscy umrą.
Zaczęłam wycierać już wytarty blat
Przez chwilę milczeliśmy.
– Czy twoja siostra się odezwała?
Mój żołądek znowu zwariował.
– Nie.
Kiedy zaczął mówić, jego głos był cichszy:
– Chłopcy Bakera znaleźli coś na Świętej Helenie.
– Co?
Przeszył mnie strach.
– List do Owensa. Ktoś o imieniu Daniel pisze o Usprawnieniu Życia Wewnętrznego. – Poczułam dłoń na moim ramieniu. – Wygląda na to, że ta organizacja była im podległa albo też ludzie Owensa do niej przeniknęli. Ta część nie jest zbyt jasna, ale pewne jest, że używali UŻW do rekrutacji.
– Mój Boże.
– List napisany został jakieś dwa miesiące temu, ale nie wiadomo, skąd przyszedł. I jest zbyt ogólnikowy. Niby coś ma być gdzieś dostarczone i ten Daniel obiecuje, że się tym zajmie.