– Dlaczego mnie pani po prostu nie zostawi w spokoju? – W tym świetle jej oczy wydawały się ogromne.
– Potrzebuję twojej pomocy, Anno.
– Ja w niczym nie mogę pani pomóc.
– Ależ możesz.
– Jej powiedziałam to samo. Nie mogę tego zrobić. Oni mnie znajdą.
Głos jej drżał i widziałam na jej twarzy prawdziwy strach. Ten widok coś mi przypomniał. Widziałam to już kiedyś. Przyjaciółka, zastraszona przez faceta, która za nią chodził i cały czas obserwował. Przekonałam ją, że on jej nic nie zrobi, i ona przeze mnie zginęła.
– Komu powiedziałaś? – Zastanawiałam się, gdzie może być jej matka.
– Doktor Jeannotte.
– Była tutaj?
Przytaknęła.
– Kiedy?
– Kilka godzin temu. Obudziła mnie.
– Czego chciała?
Spojrzała na Ryana, potem wbiła wzrok w podłogę.
– Zadawała dziwne pytania. Czy widziałam kogoś z grupy Amalie. Chyba jechała na wieś, tam, gdzie były warsztaty. Ja… ona mnie uderzyła. Nigdy nikt mnie tak nie uderzył. Jakby oszalała. Nigdy jej takiej nie widziałam.
W jej głosie słyszałam cierpienie i wstyd, jakby ten atak był z jej winy. Wyglądała na taką małą i bezbronną w ciemnościach, że podeszłam do niej i objęłam ją.
– Nie obwiniaj siebie, Anno.
Poczułam, że jej ramiona drżą, pogłaskałam ją po włosach. Błyszczały w świetle lampy.
– Pomogłabym jej, ale naprawdę nie pamiętałam. Ja… to nie był najlepszy czas dla mnie.
– Wiem, ale chciałabym, abyś na chwilę do tego wróciła i postarała się sobie przypomnieć. Pomyśl, co pamiętasz o miejscu, w którym byłaś.
– Próbowałam. Ja nie pamiętam.
Chciałam nią potrząsnąć, wytrząsnąć informacje, które ratowałyby mojl(siostrę. Przypomniałam sobie kurs psychologii dziecka. Żadnych abstrakcji, zadawaj konkretne pytania. Delikatnie odciągnęłam ją na długość ramienia i uniosłam ręką brodę.
– Kiedy pojechałaś na warsztaty, to wyjechałaś ze szkoły?
– Nie. Oni tutaj po mnie przyjechali.
– W którą stronę skręciliście z twojej ulicy?
– Nie wiem.
– Pamiętasz, jak wyjechaliście z miasta?
– Nie.
Żadnych abstrakcji, Brennan.
– Przejeżdżaliście przez most?
Zmrużyła oczy i kiwnęła głową.
– Przez który?
– Nie wiem. Zaraz, pamiętam wyspę z mnóstwem wysokich budynków.
– Ile des Soeurs – podsunął Ryan.
– Tak. – Otworzyła szerzej oczy. – Ktoś zażartował na temat zakonnic żyjących w apartamentach. No, że soeurs, znaczy: siostry.
– Most Champlain – powiedział Ryan.
– Jak daleko była ta farma?
– Ja nie…
– Jak długo byłaś w furgonetce?
– Jakieś czterdzieści pięć minut. Gdy dojechaliśmy na miejsce, kierowca chwalił się, że dojazd zabrał mu mniej niż godzinę.
– Co zobaczyłaś, kiedy wyszłaś z samochodu?
Znowu w oczach miała zwątpienie. Potem zaczęła wolno mówić, jakby brała udział w badaniach na skojarzenia:
– Zanim się zatrzymaliśmy, widziałam dużą wieżę z mnóstwem kabli, anten i talerzy. Potem mały domek. Ktoś pewnie wybudował go dla swoich dzieci, żeby miały się gdzie schować czekając na autobus. Pamiętam, że pomyślałam, że jest zrobiony z piernika i polukrowany.
W tym momencie tuż za Anną pojawiła się twarz; bez makijażu, lśniąca i blada w tańczącym świetle.
– Kim jesteście? Dlaczego przychodzicie w środku nocy? – krzyknęła. I nie czekając na odpowiedz chwyciła Annę za rękę i wepchnęła ją za siebie. – Zostawcie moją córkę w spokoju.
– Pani Goyette, mam podstawy sądzić, że życie kilku osób jest w niebezpieczeństwie. Anna może nam pomóc ich uratować.
– Ona nie czuje się dobrze. Idźcie już. – Wskazała nam drzwi. – Bo inaczej zadzwonię na policję…
Upiorna twarz. Przyćmione światło. Hol przypominający tunel. Znowu byłam w moim śnie i nagle sobie przypomniałam. Wiedziałam i musiałam się tam dostać!
Ryan zaczął coś mówić, ale mu przerwałam.
– Dziękuję. Pani córka bardzo nam pomogła – zdołałam powiedzieć.
Patrzył na mnie z wściekłością, kiedy wypchnęłam go na zewnątrz. Prawie przewróciłam się i spadłam ze schodów. Nie czułam już zimna, kiedy stałam przy jeepie i czekałam, aż pożegna się z panią Goyette, założy czapkę i zejdzie na dół.
– Co, do diabła…
– Daj mi mapę, Ryan.
– Ta mała wariatka chyba…
– Masz tę cholerną mapę prowincji? – syknęłam.
Bez słowa okrążył samochód i oboje wsiedliśmy do środka. Wyjął mapę z kieszeni na drzwiach kierowcy, a ja wyciągnęłam latarkę z plecaka. Kiedy rozkładałam płachtę, zapuścił silnik, a potem wyszedł, by oczyścić szybę.
Znalazłam Montreal, potem most Champlain nad rzeką Świętego Wawrzyńca i wschodnią szosę numer 10. Kciukiem przebyłam trasę, którą przejechałam do Lac Memphremagog. Przed oczami znowu stanął mi stary kościół. I grób. I znak, do połowy zakryty przez śnieg.
Powiodłam palcem wzdłuż autostrady, obliczając, ile czasu zajęło jej przejechanie. Widziałam tablice z nazwami mijanych miejscowości.
Marieville. St-Gregoire. Ste-Angele-de-Monnoir.
Kiedy to zobaczyłam, serce mi stanęło.
Proszę, Boże, nie pozwól nam się spóźnić.
Opuściłam okno i wrzasnęłam w ciemność.
Skrobanie ustało i drzwi się otworzyły. Ryan rzucił skrobaczkę na tylne siedzenie i wsunął się za kierownicę. Podałam mu mapę i latarkę. Bez słowa wskazałam mały punkcik w kwadracie, który odgięłam. Przyjrzał mu się, a jego oddech wypełniał przestrzeń obłoczkami pary.
– Jasna cholera. – Z jego rzęsy spłynął stopiony kryształek lodu.
– To ma sens. Ange Gardien. To nie jest osoba, ale miejsce. Oni się mają spotkać w Ange Gardien. To powinno być jakieś czterdzieści pięć minut jazdy stąd.
– Jak na to wpadłaś?
Nie miałam ochoty opowiadać mu o moim śnie.
– Przypomniałam sobie tablicę, którą mijałam po drodze do Lac Mem-phrómagog. Jedźmy.
– Brennan…
– Ryan, powiem to jeszcze raz. Mam zamiar uratować moją siostrę. -Musiałam się bardzo starać, żeby głos mi się nie załamał. – Jadę z tobą albo bez ciebie. Możesz mnie zabrać do domu albo do Ange Gardien.
Zawahał się.
– Kurwa! – Wyszedł z samochodu, pochylił oparcie swojego fotela i zaczął czegoś szukać z tyłu. Kiedy zamknął drzwi, zobaczyłam, jak wkłada coś do kieszeni i zamyka na zamek. Potem powrócił do skrobania szyby.
Po minucie był znowu w środku. Nie mówiąc ani słowa zapiał pas, wrzucił bieg i ruszył. Koła się zakręciły, ale samochód nie posunął się do przodu. Zmienił na wsteczny, potem szybko na pierwszy. Samochód się zakołysał, kiedy znowu zmienił na wsteczny i z powrotem na pierwszy. Koła chwyciły i ruszyliśmy wolno.
Nie powiedziałam nic, kiedy wóz sunął na południe po Christophe Colomb, potem Rachel na zachód. Na St-Denis Ryan skręcił na południe – jechał dokładnie tą trasą, którą przed chwilą przejechaliśmy.
Cholera. Wiózł mnie do domu. Zrobiło mi się zimno na myśl, że sama pojadę do Ange Gardien. Zamknęłam oczy i odchyliłam się na fotelu, by uporządkować te myśli. Masz łańcuchy, Brennan. Założysz je i będziesz tak kierować jak Ryan. Tchórz Ryan.
Nagła cisza zakłóciła moje rozmyślania. Otworzyłam oczy i ujrzałam kompletną ciemność. Lód już nie pukał w szybę.
– Gdzie my jesteśmy?
– W tunelu Ville-Marie.
Ryan pędził przez ten tunel jak statek kosmiczny mknący w przestrzeni kosmosu. Kiedy zjechaliśmy na drogę prowadzącą na most Champlain, czułam i ulgę, i obawę.
Jednak! Ange Gardien.
Dziesięć lat świetlnych później przekraczaliśmy rzekę Świętego Wawrzyńca. Woda wyglądała na nienaturalnie gęstą, a budynki tle des Soeurs czarnymi sylwetkami odcinały się na niebie bardzo wczesnego poranka. Choć iluminacja była wyłączona, poznawałam je. Nortel. Kodak. Honeywell. Aż się chciało zaszyć do ich eleganckich biur, zamiast w szaleństwo przed nami.