Starszy roześmiał się.
– Przyzwyczaisz się, mały, zrośniesz się z tym bagażem. Młodszy nie wydawał się przekonany.
– Wziąłem tę robotę na przeczekanie.
– Złożyłeś podanie do policji?
– Uhum. Zdawałem egzaminy do lokalnej i stanowej. Mój wujek jest policjantem. To całkiem niezłe zajęcie.
– Chwali ci się, mały. Dzisiaj większość młodych nie chce mieć nic wspólnego ze służbą w policji. Zapuszczają sobie włosy i palą trawkę. A być policjantem, to dobra rzecz. Pomaga się ludziom. Robisz to, co należy, wiesz, dla społeczeństwa i w ogóle. Byłem kiedyś gliną.
– O rany, nie wiedziałem.
– Ano tak. W policji wojskowej w Korei, a później dwadzieścia lat w służbie w Parkersville. Tylko ja i trzech innych. Wycofałem się parę lat temu i zacząłem pracować dla Pinkertonów. Za osiem miesięcy będę miał trzy emeryturki – wojsko, policja w Parkersville, no i ta robota. Co miesiąc, jak w zegarku.
– No, no, panie Howard, nieźle. I co ma pan zamiar wtedy robić?
– Kupię sobie małą przyczepę i zabiorę się z żoną na jakiś czas na Florydę. Mam zamiar zająć się wreszcie wędkowaniem.
– Rany, to brzmi fantastycznie.
– Jeszcze jak!
Starszy mężczyzna wskazał drzwi biura.
– To tutaj. Widziałeś kiedyś – zerknął na fakturę – dwadzieścia jeden tysięcy dziewięćset dwadzieścia trzy dolce i trzydzieści siedem centów w jednym miejscu?
– Nie, proszę pana.
– No to właśnie zaczynasz edukację. I nie bądź takim nerwusem, bo to nie jest aż taka suma. W żadnym wypadku. Poczekaj, aż będziesz taszczył milion.
Mrugnął do niego i otworzył drzwi do pokoju księgowego. Weszli do środka. Młoda sekretarka przywitała starszego konwojenta.
– Fred Howard, pięć minut później niż zwykle. Jak się pan ma?
– Świetnie, Marto. A któż to tak pilnuje zegarka?
Roześmiała się i zapytała:
– Co się stało z panem Williamson?
– Rozłożyła go grypa.
– To może przedstawi mnie pan swemu nowemu partnerowi? Starszy mężczyzna zaśmiał się:
– Jasne, Marto! To jest Bobby Miller, Bobby – poznaj Martę Matthews. Młodzi wymienili uścisk dłoni.
Młody mężczyzna wymamrotał niewyraźnie "halo".
– Kiepsko się starasz, powinieneś umówić się z tą śliczną panną na randkę – podchwycił starszy.
Oboje młodzi spłonęli rumieńcem.
– Fred! – wykrzyknęła dziewczyna. – Ty niepoprawny stary tryku. Howard wybuchnął śmiechem.
– Sama nie wiesz, co mówisz. Zwróciła się do młodego mężczyzny.
– Niech pan nie zwraca na niego uwagi. On jest prehistorycznym stworem, który powinien zostać na pastwisku setki lat temu.
Starszy śmiał się głośno, zachwycony tym przekomarzaniem.
– Czy pan będzie się tym teraz stale zajmował? – zapytała młodszego. Skinął głową.
– Chyba tak. Przynajmniej dopóki nie dostanę nowego zajęcia.
– Ma zamiar być prawdziwym policjantem, Marto. I to dobrym.
– To świetnie – uśmiechnęła się. – Naprawdę świetnie. Ja zostaję tutaj. Myślę, że zobaczę pana następnym razem.
Starszy konwojent zagwizdał, zanim któreś z nich zdołało się odezwać. Sekretarka zwróciła się do niego:
– Dobra, Fred, wiesz gdzie są pieniądze. Podpisz tu, ty stary myszołowie, i wynoś się, zanim zamkną bank.
Patrzyła na niego z uśmiechem, gdy bazgrał swoje nazwisko na dokumentach.
Gdy furgonetka zmierzała już w kierunku banku na Sunset Street, starszy strażnik stwierdził:
– Spodobałeś się jej. Masz już dziewczynę?
– Nie. Myśli pan, że naprawdę?
– Bezsprzecznie. Młodszy zaśmiał się.
– Może… Może powinienem spróbować…
– To.naprawdę miła dziewczyna – ciągnął starszy. – Znam ją od lat. Zaczęła jako stenotypistka, a potem pracowała przy inwentaryzacji i dość szybko awansowała na sekretarkę księgowego. Ma głowę na karku.
– Nie tylko – dodał młodszy. Obaj wybuchnęli śmiechem.
Po chwili milczenia starszy zapytał:
– Kiedy byłeś za granicą, bywało gorąco?
– Byłem parę razy w ogniu walki. Wie pan, tam zawsze było ciemno i trzeba było się ostrzeliwać. Nie miałem pojęcia, czy w kogoś trafiam. Wszyscy byliśmy cholernie wystraszeni. – Uśmiechnął się. – Zresztą, nie było aż tak źle. A u pana?
– W Korei było okropnie, jak diabli. Wam przynajmniej nie zamarzały jaja. Ale najstraszniejszą akcją, w jakiej kiedykolwiek brałem udział, była obłąkańcza pogoń za facetami, którzy napadli na sklep monopolowy. Uciekali corvetą, a ja jechałem moim samochodem. Na prostej mogłem ich złapać, ale za każdym razem, kiedy braliśmy zakręt, wrzucali niższy bieg i oddalali się. Na liczniku miałem chyba ze sto dwadzieścia. Do diabła, niemal poczułem ulgę, kiedy obrócili się w miejscu i ja oraz paru chłopaków ze stanowej zaczęliśmy do nich strzelać. Kule stukały dokoła, ale w końcu dobrałem się do nich i opanowałem sytuację.
Bobby pokiwał głową i obaj roześmieli się.
– Człowiek tam szybko dorośleje – roześmiał się Howard. Wyhamował przed frontem banku.
– Idziemy, tylko wezmę spluwę.
– Jeśli pan nie miałby nic przeciwko temu, panie Howard, to ja bym wolał trzymać broń.
– Coś nie tak?
– Po prostu nigdy nie miałem w ręku takich pieniędzy i ponoszą mnie nerwy. Pewniej bym się czuł z bronią.
– Żaden problem. Ale następnym razem, mały, ty będziesz targał te worki, nie ja. – Starszy zaśmiał się.
Młodszy skinął głową, uśmiechnął się i załadował magazynek. Potem odpiął pasek kabury od rewolweru.
– Na ogół nie bawię się w te ceregiele – powiedział starszy. – Wszystko, co mamy zrobić, to wyładować worki, umieścić je na wózku, zawieźć do skarbca, podpisać papiery i już nas nie ma.
– Ale na kursie przygotowawczym, panie Howard, na procedurę kładli duży nacisk.
– Wiesz co, mały? Tym razem zrobimy dokładnie tak, jak to mówią w książkach. Zobaczysz, że to kaszka z mlekiem. No, dobra. Strażnikiem w banku jest Ted Andrews. Były gliniarz z Frisco, który dostał w nogę kilkanaście lat temu. Nie wiem, czy masz coś przeciwko czarnym, ale to porządny facet, więc zachowuj się uprzejmie.
– Tak jest.
– Namów go, żeby ci kiedyś opowiedział parę historyjek. Może cię sporo nauczyć jak być policjantem. Jak to naprawdę jest.
– Tak jest.
Starszy konwojent odpiął pasek od kabury pistoletu.
– W porządku. – Uśmiechnął się. – Zgodnie z przepisami.
Przez chwilę badawczo lustrował ulicę przez przednią szybę, potem poprawił zewnętrzne lusterko, żeby lepiej widzieć, co się dzieje za furgonetką.
– Lewa strona czysta.
– Prawa strona czysta.
– Wychodzę. Ty mnie ubezpieczasz.
– Tak jest.
Starszy mężczyzna wysiadł i przeszedł na drugą stronę samochodu.
– W porządku, ubezpieczam cię.
– Wychodzę.
Młodszy wysiadł, trzymając broń w pogotowiu.
– Idę na tył – oznajmił starszy.
– Jesteś bezpieczny. Widzę strażnika, jak do nas idzie.
– Drzwi otwarte. Wyjmuję pieniądze. Są już na wózku.
– Ubezpieczam. Możemy iść.
– Okay, synu. Idziemy.
Starszy mężczyzna, z rewolwerem w jednej ręce, drugą pchając wózek z trzema torbami z pieniędzmi, wszedł w drzwi banku. Rozejrzał się i już zaczął kiwać na zaprzyjaźnionego z nim strażnika, kiedy zobaczył, że znajdujący się w środku, niewysoki, czarnoskóry mężczyzna wyraźnie zmierza w jego kierunku. Nie zdążył nawet pomyśleć i zastanowić się, tylko krzyknął instynktownie:
– Chyba mamy kłopoty!