– To prawda – przytaknął. – Rzeczywiście.
– Czy ona nas zabije?
– Ależ nie, skąd ci to przyszło do głowy? – szybko odrzekł sędzia. Chyba trochę za szybko, pomyślał.
Tommy nie odpowiedział; zastanawiał się nad czymś intensywnie.
– Chyba jednak chce to zrobić. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że ona nas nienawidzi.
– Nie, Tommy, nie masz racji. Tak się tylko wydaje, ponieważ ona sama jest przerażona. A co ty wiesz o porywaniu ludzi?
– Niezbyt dużo.
– No więc, to jest niezgodne z prawem i dlatego ona jest taka zdenerwowana.
– Dziadku, mógłbyś ją wsadzić do więzienia?
– Oczywiście, Tommy. Żeby nie straszyła więcej małych chłopców. Tommy uśmiechnął się przez łzy.
– Czy przyjdzie policja?
– Myślę, że tak.
– A czy oni zrobią jej coś złego?
– Tylko wtedy, jeśli będzie stawiała opór.
– Chciałbym, żeby jej coś zrobili. Tak jak ona tobie.
– Ze mną jest wszystko w porządku.
Sędzia Pearson podniósł dłoń do czoła, wyczuwając guz. Nie jest tak źle, pomyślał. Nic naprawdę poważnego.
– Jest ich troje. W tym dwóch mężczyzn.
– Tak, Tommy. Ale mogą też być inni ludzie, których głosów nie słyszeliśmy, więc musimy być ostrożni. Musimy wyostrzyć uwagę i spróbować ocenić, ile ich jest tu.
– Jeśli ona uderzy cię jeszcze raz, to ja jej oddam.
– Nie, Tommy, nie zrobisz tego. – Znów przytulił chłopca. – Na razie nie będziemy stawiać oporu. Musimy najpierw zorientować się, o co jej chodzi. Najważniejsze, żeby robić to, co pomoże nam się uwolnić.
– Dziadku, co to wszystko znaczy?
– Na ogół jest tak, że porywacze żądają pieniędzy. Pewnie zadzwonią teraz do twojej mamy i taty, powiedzą im, że jesteśmy cali i zdrowi, i puszczą nas, kiedy dostaną trochę pieniędzy.
– A ile?
– Nie mam pojęcia.
– A czy my nie moglibyśmy jej zapłacić i pójść do domu?
– Nie, kochany chłopcze, to nie takie proste.
– Dlaczego ona nie zabrała zamiast nas Karen i Lauren?
– No cóż, myślę, że dowiedziała się jak bardzo mama i tata cię kochają, i uznała, że zapłacą bardzo dużo pieniędzy, żeby cię mieć z powrotem w domu.
– A jeśli nie będą tyle mieli?
– Nie martw się o to. Twój tata zawsze może dostać trochę z banku. Chłopiec zamyślił się, sędzia Pearson czekał na następne pytanie.
– Dziadku, wciąż się boję, ale jestem trochę głodny. W bufecie mieliśmy dzisiaj zapiekanki z sera, a ja nie bardzo je lubię.
– Dadzą nam obiad, musimy tylko trochę poczekać.
– Dobrze, chociaż chyba nie będzie mi smakował. Mama pewnie przygotowała gulasz, a ja go tak lubię.
Sędziemu Pearsonowi niemal chciało się płakać. Spojrzał na wnuka, pogłaskał jego potarganą czuprynkę i ujął buzię w swoje starcze dłonie. Patrzył na niebieskie linie żył i brązowe plamy na skórze rąk, kontrastujące z delikatną skórą chłopca. Westchnął głęboko, mocniej przygarnął wnuka i pomyślał: Nie martw się, Tommy. Stary człowiek nie pozwoli cię skrzywdzić. Uśmiechnął się do niego, a chłopiec odwzajemnił uśmiech. Oni nie wiedzą, że całe swoje życie masz dopiero przed sobą, a ja nie pozwolę im ukraść z niego choćby najmniejszego kawałka.
– No dobrze, Tommy. My dwaj będziemy żołnierzami. Wnuk potaknął głową.
Starszy pan rozejrzał się po pokoiku na poddaszu, w którym zostali ulokowani. Było to ciemne, małe pomieszczenie bez okien, z dwiema żelaznymi pryczami. Tak jak powiedziała kobieta, było niewiele większe niż cela więzienna i równie jak ona ponure. Sufit był skośny. Na jednym z łóżek leżał stos koców, choć było tu dość ciepło. Sędzia wstał i spojrzał na schodki prowadzące do jedynych w tym pomieszczeniu drzwi. Zainstalowany był w nich nowoczesny zamek zatrzaskowy. Nic więcej w pokoju nie było warte odnotowania. To nie ma znaczenia, pomyślał. Pokoje takie jak ten zawsze mają swoje sekrety. Odkrycie ich jest tylko kwestią czasu.
Skierował wzrok na koszarowe łóżko i stos szarozielonych koców, i przypomniał sobie, gdzie widział je już wcześniej. To było w zupełnie innym życiu, pomyślał. Wspomniał, jak brnął przez ciepłą wodę, jakby przez rozlaną krew, jak czuł w ustach piasek, kiedy czołgał się po plaży w takim pośpiechu, że nie było czasu myśleć o otaczającej śmierci. Byłem wtedy młody, jeszcze prawie dziecko, i jedenaście razy lądowałem pod ostrzałem. Pamiętał wciąż krzyk sierżanta: "Nawet jeśli tu zginiecie, warto jest o to walczyć!" Nie rozumiał, co on miał na myśli, dopóki nie stoczył walki o swój pierwszy piekielny przyczółek na Pacyfiku. Powróciły do niego nazwy plaż – Guadalcanal, Tarara, Okinawa. Za każdym razem myślał, że to już koniec i zmuszał się, żeby wyskoczyć z transportowca do buczącej, kołyszącej się motorowej szalupy. Byłem pewien, że zginę tu, że nigdy nie wrócę do domu, najwyżej w trumnie. Przeżył jednak wojnę. No cóż, pomyślał, nie po to uniknąłem śmierci na Pacyfiku jako chłopak, żeby teraz – już jako starszy człowiek – dać się zarżnąć jak krowa w rzeźni.
Mocno objął ramiona Tommy'ego.
– No dobrze, musimy zacząć obmyślać nasz plan.
Chłopiec przytaknął.
Sędzia Pearson pomyślał: Chociaż nie jest to prawdziwe pole bitwy, to jeśli trzeba będzie, mogę umrzeć i tutaj.
Olivia Barrow zamknęła za sobą drzwi i zablokowała zamek. Ten dźwięk przywołał całe lata nienawiści. Ale to tylko początek. Do końca gry jeszcze daleko.
Ogarnęło ją podniecenie.
Udało się. Wszystkie wysiłki i plany, wszystko zadziałało jak trzeba. Myślałam o tej chwili przez osiemnaście lat i wreszcie ich mam. Jakież to cudowne.
W mgnieniu oka znalazła się na dole, w kuchni, gdzie Bill Lewis robił właśnie kanapki.
– Jak myślisz, będą woleli z majonezem czy z musztardą? – zapytał. Ich oczy się spotkały i oboje wybuchnęli śmiechem. Śmiejąc się, odwrócił się do blatu. – Dam im też trochę zupy – dodał. – Niech wiedzą, że się o nich troszczymy. Ważne jest, żeby dotarło do nich, że są całkowicie w naszych rękach.
Olivia podeszła do niego i przylgnęła całym ciałem do jego pleców.
– Bo są – wyszeptała.
Odłożył kanapki chcąc ją objąć.
– Nie – odsunęła się. – Później.
Przesunęła dłonią po jego piersi, w dół, do sprzączki od paska, do zamka błyskawicznego. Przybliżył się, lecz ona w tym momencie zatrzymała rękę.
– Mamy teraz co innego do roboty.
– Nic nie mogę na to poradzić – odpowiedział. – Minęło tyle lat. Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
– Gdzie jest Ramon? – zapytała.
– Poszedł na zewnątrz zorientować się, czy nikt się tu nie kręci.
– Dobrze. Muszę teraz zadzwonić. Chcę, żeby mnie podwiózł.
– A co z naszymi gośćmi?
– Ty za nich odpowiadasz.
– Dobra. Przyjdę do ciebie za jakąś godzinę.
– Nie myślę, żeby to tyle trwało.
Zostawiła Billa Lewisa – już nie nazywała go Che – przy blacie, zajętego otwieraniem puszki z zupą pomidorową. Wzięła mały worek, który przygotowała wcześniej, i wyszła na dwór. Wieczór był chłodny. Rozejrzała się w ciemnościach, szukając wzrokiem Ramona Gutierreza. Słyszała jego kroki na żwirze podjazdu i czekała, żeby podszedł bliżej. Był muskularnym, niewysokim mężczyzną, miał lśniące, czarne wąsy i wypomadowane kręcone włosy. Nawet porusza się tak, jakby cały był posmarowany olejem, pomyślała. Zwerbował go Bill, który kiedyś był jego kochankiem – dawno temu, kiedy obaj działali w podziemiu. Ramon uczestniczył przedtem w Ruchu Portorykańskich Nacjonalistów, ale pozbyli się go po incydencie z dziesięcioletnią córką jednego z przywódców organizacji. Był nadpobudliwy, przesiąknięty kryminalnymi nawykami i więziennym sprytem, był ofiarą własnych rozpasanych pragnień seksualnych. Miał na swoim koncie odsiadkę za gwałt na starej kobiecie. Dziecko, staruszka, pociąg do mężczyzn – to były jego słabości, które pchnęły go także do Olivii. Ona zaś wiedziała, że dopóki będzie w stanie przewidywać i kontrolować jego skłonności i popędy, może manipulować nim do woli. On mnie pragnie. Bill także. Teraz obu mam w swoich rękach.