Jednakże przyjaciele i potencjalni konkurenci często nabierali się – podobieństwo dziewcząt było dla nich wprost porażające. Bliźniaczki uwielbiały to. Chociaż zawsze poruszały się w zgranych grupach koleżanek i kolegów, czy to ze szkoły podstawowej, czy średniej, jednak czuły się najlepiej tylko we własnym towarzystwie. Megan zauważyła, że nieliczne przyjaciółki, którym udało się naprawdę pozyskać zaufanie dziewcząt, niezmiennie należały do kategorii odludków; bliźniaczki potrafiły być szczere jedynie wobec samotników.
– Myślisz, że z Tommym jest wszystko w porządku? – zapytała Lauren. W ich życiu, wypełnionym codziennymi sprawami, była jedna rzecz niezmienna, która przewyższała wszelkie inne – ich brat.
Wiele razy rozmawiały o tej chwili – która miała miejsce lata temu – kiedy przyszła do nich matka i powiedziała im, że nie wiadomo co właściwie jest Tommy'emu, ale jest on inny niż wszyscy.
A ojciec podszedł do tego inaczej. Wziął je na kolację do restauracji, a potem do kina, aż wreszcie, w drodze powrotnej, usiadł z nimi w samochodzie, a one w spokoju i z uwagą słuchały, co mówi:
– Zawsze musicie pamiętać, że obie macie siebie nawzajem, a on jest jeden. Musicie go zawsze bronić, ponieważ on też jest częścią was. W każdej rodzinie są problemy, którym należy stawić czoło, a naszym wyzwaniem jest właśnie Tommy.
Lauren i Karen nigdy nie zapomniały tych słów.
Uważały też, że rodzice zrobili bardzo dużo w sprawie niemocy i apatii Tommy'ego. Zawsze traktowali jego specyficzność jako coś niezwykłego i jedynego w swoim rodzaju. "Tak jakby był bohaterem z książki o wyprawie do niezwykłej czarodziejskiej krainy, jak Narnia czy Śródziemie" – powiedziała kiedyś Lauren. – "Może cały czas, kiedy jest w tej przestrzeni, obdarza wszystkich miłością. Może jest jak Mały Książę, który udaje się w podróż na przelatującym obok meteorze".
Lecz o ile Lauren wydawała się czasem trochę zazdrosna, stosunek Karen do brata był bardziej rzeczowy. Kiedy Tommy miał ataki szaleństwa, kiedy zawodził i krzyczał, rzucał się na podłogę i ciskał o ściany, kiedy płonął z wściekłości na to coś, co toczyło walkę w nim samym, to zawsze Karen, z właściwym sobie kojącym stoicyzmem, potrafiła uciszyć go prawie tak skutecznie jak matka. Po prostu obejmowała go ramionami i szeptała mu do ucha różne słowa, dopóki się nie opanował. Recytowała mu wtedy fragmenty z Ogdena Nasha, z Dziaberłaka i opowiadała różne dowcipy, i to zawsze jakoś hamowało wybuchy brata.
Tommy nigdy nie miał problemu z rozróżnieniem sióstr, nawet wtedy, gdy się przebierały, próbując wprowadzić go w błąd. To była ich ulubiona zabawa, w której nigdy dotąd nie przegrał.
– Na pewno. Ręczę, że żaden kidnaper nie da mu rady. On jest jak taka mała skała. Pamiętasz, jak spadł z huśtawki, gdy miał cztery lata, złamał sobie nadgarstek i nie powiedział o tym nikomu przez dwa dni? Przyznał się dopiero wtedy, gdy ręka pośmiała i spuchła, i mama zaprowadziła go do doktora Schwartzmana.
Lauren uśmiechnęła się.
– Pamiętam. Tylko, wiesz, kiedy ma te swoje odloty, kiedy zamyka się w sobie i nie odzywa się, i siedzi tak patrząc w pustkę, bardzo się o niego boję. Każdy może go wtedy skrzywdzić. A jeśli ma właśnie taki atak, a kidnaperzy tego nie zrozumieją? Mogą go skrzywdzić.
– Jest tam dziadek. Wytłumaczy im wszystko.
– Jeśli mu pozwolą. Przecież jemu też mogą coś zrobić.
– Rany, ty chyba nic nie wiesz o kidnaperach. Nic im nie przyjdzie z tego, że zrobią krzywdę porwanym. Wtedy nie dostaną pieniędzy.
– Wiem. Wszyscy o tym wiedzą. Ale czasami ludzie wpadają w panikę. A założę się, że mają broń. W dodatku mogą się wkurzyć na dziadka – jest zgryźliwy i uparty, i na pewno będzie im się stawiał. O to się boję.
– Gdzie jest cukier i śmietanka?
– Pod twoim nosem, głuptasie.
– A, rzeczywiście.
– A poza tym, nie rozumiem, po co porwali akurat Tommy'ego i dziadka.
– Właśnie, też się nad tym zastanawiam. Zwykle porywają dzieci bardzo bogatych ludzi. Na przykład synów milionerów naftowych. Albo gwiazd filmowych.
– Jak mama i tata im zapłacą?
– Myślę, że chyba mają dość pieniędzy.
– Skąd wiesz?
– Widziałam kiedyś książeczkę czekową ojca, było na niej ponad siedem tysięcy dolców.
– Kidnaperzy na ogół żądają milionów.
– Sądzisz, że tata mógłby je pożyczyć?
– Od kogo?
– Sama nie wiem.
– W każdym razie ciekawe, o co się tak kłócą?
– Taaak. I dlaczego nie zawiadomili policji? Myślałaś o tym?
– Kidnaperzy zawsze uprzedzają, że zabiją porwanych, jeśli zadzwoni się na policję.
– Ale w filmach telewizyjnych i tak zawsze zawiadamia się gliniarzy.
– Tak, wiem. Albo prywatnych detektywów, jak Spensera albo Magnum.
– Myślisz, że to zrobią?
– Nie wiem. Nie sądzę, żeby w Greenfield byli jacyś prywatni detektywi. Nie znam nikogo, kto by tak wyglądał.
– Jak myślisz, będziemy musiały iść jutro do szkoły?
– Nie zastanawiałam się nad tym.
– Biedny Tommy. Założę się, że jest przerażony.
– Taak, chyba tak. Myślisz, że go związali?
– Nie. Najwyżej nogi. Ale pewnie nie wiedzą, jak szybko potrafi biegać.
– Aha, szybciej niż ty, grubasku.
– Zaraz, zaraz, ważymy tyle samo, więc mów za siebie.
– Wcale nie. Ostatnio schudłam prawie trzy kilo, tylko ci o tym nie powiedziałam.
– Nieprawda.
– Właśnie, że tak.
– Założę się, że schudłaś nie więcej niż ten grejpfrut, który zjadłaś…
– W każdym razie Tommy jest szybszy niż my obie.
– A jeśli go zabiją? – W momencie kiedy wypowiedziała te słowa, Lauren położyła rękę na ustach, i szybko dodała: – Nie, nie, lepiej nawet o tym nie myśleć. Nie wierzę, że mogłam to powiedzieć.
– A jeżeli? – zapytała Karen.
Spojrzały na siebie i obie poczuły łzy w oczach. Rzuciły się sobie w ramiona.
– Nie pozwolę im – płakała Lauren. – Nie pozwolę. To taki mały chłopiec, to byłoby niesprawiedliwe.
– Musimy coś zrobić – powiedziała Karen. – Jeśli coś się stanie Tommy'emu, to… Cholera, to niemożliwe, nie pozwolę im!
– Ale co my możemy zrobić?
– Nie wiem, lecz jeśli zrobią Tommy'emu najmniejszą krzywdę, to ja… ja… to ich zabijemy.
– Masz rację. Już nas popamiętają! Pamiętasz, jak Alex Williams pobił Tommy'ego? Dobrze mu wtedy dołożyłaś.
– Nie przyszło mu nawet do głowy, że mogę go uderzyć. Karen uśmiechnęła się.
– Myślą, że jak jesteś dziewczyną i do tego kilkunastoletnią, to nie jesteś w stanie zrobić czegoś takiego. A przecież my nie jesteśmy już takie młode. Mogłybyśmy nawet iść do wojska, gdybyśmy chciały.
– Do tego trzeba mieć osiemnaście lat.
– To zaledwie jeszcze dziewięć miesięcy. A zresztą, przyjmują i młodszych, jeśli tylko rodzice wyrażą zgodę. Pamiętasz tego człowieka, co przyszedł do naszej szkoły, żeby werbować do armii?
– Tak, rzeczywiście.
– Ciii… zauważyłaś?
– Co?
– Uciszyli się. Już się nie kłócą.
– Mamy tam iść?
– Chyba tak.
Ale zanim zdążyły się ruszyć, usłyszały, że ojciec ich wola.
Usiadły na sofie naprzeciwko rodziców. Spokojnie czekały na to, co powiedzą.
Zaczęła Megan.
– Dziewczęta, nie mamy zbyt wiele informacji, ale możemy wam powiedzieć, że Tommy i dziadek zostali porwani przez pewnych ludzi. Nie wiemy, dokąd ich zawieźli, ani czego od nas chcą. Jak dotąd. Dzwonili do taty i rozmawiali z nim tuż przed jego wyjściem z banku. Powiedzieli, że wkrótce znowu się odezwą. Właśnie na to czekamy.