– Czy z Tommym i dziadkiem wszystko w porządku?
– Powiedzieli, że obaj są cali i zdrowi. Nie sądzę, żeby chcieli coś im zrobić dopóki… – zawahała się. – No cóż, nie wiemy, jakie mają plany. Wiemy tylko, że chcą pieniędzy.
– Ile?
– Tego jeszcze nie powiedzieli.
– Dlaczego nie zadzwoniliście na policję? – zapytała Lauren. Duncan westchnął głęboko. Zaczęło się, pomyślał.
– Zagrozili nam, że zrobią krzywdę Tommy'emu i dziadkowi, jeśli zawiadomimy policję. Tak więc, na razie nie chcemy ryzykować.
– Przecież gliniarze wiedzą, jak postępować z kidnaperami…
– Myślicie, że mogłaby tu pomóc policja w Greenfield?
– Może nie, ale policja stanowa albo FBI…
Powiem im, zaraz powiem im wszystko, pomyślał Duncan. Spojrzał na Megan.
– Nie, Lauren, musimy najpierw poczekać.
– Czekaj! Myślę, że…
– Nie sprzeczaj się – przerwał jej Duncan.
Lauren cofnęła się, natomiast Karen nachyliła się do przodu.
– To nie ma sensu. Policja pomoże nam. A jeśli nie będziemy mieli dosyć pieniędzy dla kidnaperów?
– Na razie musimy po prostu poczekać. Ucichły, ale po chwili znowu odezwała się Karen.
– Mamo, dlaczego to wszystko się stało?
– Nie wiem, kochanie. Karen pokręciła głową.
– To wszystko jest bez sensu. W pokoju zapadła cisza.
Karen uniosła się nieco i ujęła rękę Lauren. Siedziały na swoich miejscach, ale Karen czuła się silniejsza, kiedy dotykała siostry. Lauren ścisnęła jej dłoń na znak zachęty.
– To naprawdę nie ma sensu. Myślicie, że jesteśmy wciąż małymi dziećmi i nie chcecie nam powiedzieć prawdy, ale Tommy jest też naszym bratem, a my nic nie rozumiemy. Myślicie, że wolimy nie rozumieć, ale to nieprawda. Myślicie, że nie wytrzymamy tego, ale on jest naszym bratem i chcemy pomóc. A jak to mamy zrobić, jeśli nic nie wiemy?
Lauren zaczęła płakać, jakby żale siostry były też jej żalami. Oczy Karen również wypełniły się łzami.
Megan poczuła ukłucie w sercu. Usiadła miedzy dziewczynkami i objęła je ramionami, przytulając do piersi.
Duncan wstał i usiadł obok Karen również ogarniając ramionami rodzinę.
– Macie rację – powiedział rzeczowym tonem. – Nie powiedzieliśmy wam nawet połowy prawdy. – Spojrzał na Megan. – Powinny wiedzieć – dodał.
Skinęła głową.
– Przepraszam, masz rację. Trzeba im powiedzieć.
Mocno przygarnęła dziewczynki do siebie. Poczuła jednak, że ich mięśnie zesztywniały, a uwagę zwróciły głównie ku ojcu.
– Nie bardzo wiem, od czego zacząć – przyznał – ale na początek udzielę wam kilku informacji. Przyczyną, dla której nie wezwaliśmy na pomoc policji, jest to, że ja, to znaczy my – wasza matka i ja – wiemy, kim są porywacze.
– Znacie ich?
– To kobieta, którą znaliśmy osiemnaście lat temu. Jeszcze zanim wy się urodziłyście.
– Jak to?
– Byliśmy z nią razem w grupie radykałów.
– Co?
– Radykałów. Uważaliśmy się za rewolucjonistów. Chcieliśmy zmienić świat.
– Wy? Niemożliwe!
Duncan wstał z kanapy i zaczął chodzić po pokoju.
– Nie wiecie, jak wtedy było – powiedział. – To wszystko przez wojnę. Była taką niesprawiedliwością, takim złem; cały naród oszalał. Był rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy. Akurat trwała ofensywa Tet, z ciężarówek rozrzucano zdjęcia marines, saperów na terenie ambasady, no i zdjęcie zastrzelonego Wietnamczyka. A potem zabity został Martin Luther King, zastrzelono go, kiedy przemawiał z balkonu w Memphis, i wybuchły zamieszki w Newark, w Waszyngtonie i wielu innych miastach. Ustawiono nawet karabiny maszynowe na schodach Kapitolu. Było tak, jakby losy całego kraju zawisły na włosku. Potem zastrzelony został Bobby Kennedy – przed kamerami, jak w potwornym widowisku telewizyjnym; wydawało się wtedy, że bez przemocy nic już nie można zdziałać. Następnie odbywała się konwencja w Chicago. Nie wyobrażacie sobie co się działo – policja przypominała oddziały szturmowe, a na ulicach pełno było rannej młodzieży. Było tak, jakby oszalał cały świat. Co wieczór w wiadomościach podawano to samo – bomby, zamieszki, demonstracje, no i wojna. Wciąż, bez przerwy. Wojna była wszędzie – chociaż nikt sobie tego nie uświadamiał. Toczyła się tak samo tutaj, jak tam. – Duncan zamilkł na chwilę, a potem cicho powtórzył: – Sześćdziesiąty ósmy. – Głęboko zaczerpnął powietrza, zebrał myśli i kontynuował: – A my tak jej nienawidziliśmy. Uważaliśmy, że trzeba ją skończyć. Próbowaliśmy demonstrować. Ale prowadzili ją nadal. Nikt nas nie słuchał! Nikt! Nie wyobrażacie sobie, jakie to było okropne. Nikogo nie obchodziliśmy! Było tak, jakby wojna stała się symbolem całego przegniłego społeczeństwa. Nic się nie udawało. Wszystko było nie tak. Więc uznaliśmy, że to społeczeństwo musi się zmienić, że trzeba je do tego zmusić. A potem doszliśmy do wniosku, że musimy to społeczeństwo zniszczyć, żeby można było zacząć wszystko od początku.
Wierzyliśmy w to. Ja naprawdę wierzyłem. Teraz to wydaje się głupotą, dziecinadą, ale w tamtych czasach to było rzeczywistością, a my gotowi byliśmy nawet zginąć, żeby nastąpiły zmiany. Sami byliśmy jeszcze prawie dziećmi, ale wierzyliśmy w to. Boże, jak my w to wierzyliśmy. I wtedy spotkaliśmy Olivię.
Przerwał, zbierając myśli.
– Olivia miała plany. Wielkie plany, które poruszały romantyczną część naszej natury. Zamiast dawać się bić pałkami i przepędzać gazem łzawiącym, to my mieliśmy wreszcie zadać im cios. Co gorsza, była osobą, która potrafiła namówić do wszystkiego. Cokolwiek sugerowała, wydawało się, że musi być tak właśnie, jak ona twierdzi. Była piękna, inteligentna i energiczna. Wszystkich nas owinęła wokół palca, może z wyjątkiem waszej matki. Każdym z nas manipulowała w inny sposób. W moim przypadku – za pomocą sarkazmu, zawstydzania, poniżania. Popychała mnie do działania. Wobec innych posługiwała się seksem, przekonywaniem, logiką – wszystkim, czym tylko dysponowała.
Dziewczęta wychyliły się do przodu na swoich miejscach, patrząc jak ojciec gestykuluje tłumacząc się przed nimi.
– No i zrobiliśmy coś razem z nią – powiedział ostrożnie Duncan. – Podjęliśmy się – a raczej ja, bo wasza matka była temu przeciwna – czegoś, co uważaliśmy za akt rewolucyjny. Czegoś, co miało uderzyć w samo serce społeczeństwa, którego tak nienawidziliśmy. Och, sam siebie musiałem cholernie mocno przekonywać, że to, co robię, jest słuszne, właściwe i niezbędne. Ale z całą pewnością nie uważałem tego za przestępstwo. Nie, nie można było nazwać nas przestępcami. Byliśmy rewolucjonistami. Był to czysty akt rewolucyjnego zapału. – Po chwili ciągnął dalej: – Byłem strasznie naiwny. Byłem głupim studentem owładniętym głupimi ideami i w rezultacie wpakowałem nas w coś, co nie mieści się w głowie. – Zawahał się.
– Nie – powiedziała Megan. – Tu nie masz racji. Duncan spojrzał na nią.
– To, że chcieliśmy zmian, wcale nie było głupotą. I to, że chcieliśmy, żeby skończyć wojnę, też nie było niesłuszne. – Westchnęła głęboko. – Po prostu, zamiast myśleć samodzielnie, poszliśmy za niewłaściwym przywódcą, to wszystko.
– Za Olivia? – zapytał Karen.
– Miała dar przekonywania – odparła Megan. – Nie wyobrażacie sobie nawet jaki. A zwłaszcza, gdy trafiła na podatny grunt.
– Wciąż jednak nie rozumiem – skonstatowała Lauren. – Dlaczego nie możemy zadzwonić na policję, żeby aresztowała tę kobietę?
Duncan odwrócił się.
Megan zaczerpnęła głęboki haust powietrza.