Uśmiechnął się na to wspomnienie.
Problem z prawem polega na tym, że zmusza ono do traktowania wszystkiego, co się w życiu zdarza, jako precedensów, opinii i kwestii do rozstrzygnięcia. Jest taką zimną rzeczą, słowami i orzeczeniami, sztywnymi, próbującymi wtłoczyć całą nieskończoną różnorodność stworzoną przez człowieka w zbiór przepisów. Ona zawsze zwracała uwagę na wpływ, jaki wywierają formułki prawne na ludzi, i to właśnie czyniło prawo żywym. Wszystkie postanowienia, o życiu i wolności, lata orzekania o winie i niewinności, a ona była częścią każdego z nich. Dopóki nie umarła, a ja nie straciłem woli działania.
To było dziesięć lat temu, a ja wciąż jeszcze tu jestem. A myślałem, że wkrótce umrę. Nie umarłem i wciąż się temu dziwię.
Chciałbym, żeby tu była. Zjadłaby tę sukę żywcem.
Myśl ta znów wywołała uśmiech na jego twarzy, choć nie było to prawdą.
Sędzia położył się na pryczy i skulił pod kocem. Zimno tu, pomyślał. Szron wystąpi w nocy, niedługo spadnie śnieg. W tym pokoju jest naprawdę zimno – pewnie dlatego, że ściany są cienkie, a w dodatku ciągnie z dworu przez to miejsce, o którym muszę pomyśleć.
Zastanawiał się, co to za budynek. Przypuszczalnie stary dom wiejski, z piętrową częścią środkową i parterowymi skrzydłami po obu stronach.
Pewnie stoi samotnie wśród jakichś cholernych lasów, z dala od sąsiadów i szosy, stwierdził ze złością. No cóż, pomyślał wzdychając, mówi się trudno. Nie ma tak oddalonego od cywilizacji miejsca, którego nie można by odnaleźć. Nie ma tak odizolowanego miejsca, którego nie dosięgłoby prawo.
Przez chwilę wyobraził sobie porywaczy i ogarnęła go fala gniewu. Nie postawili nawet strażnika przy drzwiach. Są tak pewni swego, że wszyscy położyli się spać. Nie boją się Tommy'ego ani mnie, nie boją się Megan ani Duncana, nie boją się policji, która wpadnie jak burza przez drzwi frontowe i wyśle ich żałosne powłoki prosto do piekła, czego by im życzył.
Poczuł się nieco zawstydzony tą myślą. Powinienem życzyć sobie raczej, by ich aresztowano i osądzono. By wchłonął ich system.
Byłem jednak sędzią przez trzydzieści lat i nie ufam mojej własnej profesji. Ani na jotę.
Własny cynizm zaskoczył go. Od nowa zaczął analizować sytuację, w jakiej się znalazł.
Dlaczego porywacze są tacy pewni siebie? Powinni być zdenerwowani, spoceni, niespokojni. Powinni się miotać tam i z powrotem nie mogąc zasnąć. A zamiast tego w budynku panuje cisza, tak jakby byli typową podmiejską rodziną odpoczywającą przed kolejnym pracowitym dniem.
Nie rozumiał tego. Powinni być czujni. Powinni być przygotowani na wszystko.
Nie bali się nawet pokazać nam swych twarzy. Coś tu jest nie w porządku.
Sędzia Pearson zmienił pozycję; było mu na łóżku niewygodnie.
Z tuzin razy wysłuchiwał w sądzie spraw o kidnaping; o uprowadzenia – różnego rodzaju – ponad trzydzieści lat. Próbował przywołać na myśl jakąś sprawę, która przypominałaby obecną sytuację, ale nie mógł się skoncentrować, przed oczami miał wciąż tę kobietę i gorzki uśmiech na jej twarzy, kiedy stanęła przed nimi na parkingu.
I cóż oni zrobili? Porwali nas, a ona zachowywała się jakby nas znała – albo wiedziała coś o nas. Czegoś tu nie rozumiem.
Poczuł chłód nocy i naciągnął mocniej koc.
Jest bardzo niebezpieczna, pomyślał. Bardziej niż pozostali, mimo że mają broń. Tamci nie mają jej determinacji. Ona mi powie, o co tu chodzi, sprawi to jej arogancja. To ona będzie dyktować warunki.
Skulił się na swojej pryczy. Leżał tak z otwartymi oczami, czekając na nadejście nowego dnia.
Olivia Barrow wyślizgnęła się z łóżka. Była naga.
Nocny ziąb wywołał gęsią skórkę na jej ramionach i nogach, poczuła dreszcz chłodu. Chwyciła z łóżka koc i zarzuciła na ramiona jak pelerynę. Zobaczyła, że Bill Lewis natychmiast zmienił pozycję i pogrążył się jeszcze głębiej we śnie. Był nudnym kochankiem z tymi swoimi jękami, pośpiechem i monotonnymi ruchami. Zachowywał się, jakby dokonywał pospolitego aktu reprodukcji, natychmiast po orgazmie padł jak martwy. Zagryzła wargi w rozpaczy, która przeszyła ją na wspomnienie chwil w łóżku z Emily Lewis.
Podeszła do okna i wbiła wzrok w ciemność ledwo rozjaśnioną poświatą księżyca. To już zimowy księżyc, pomyślała; rzuca takie trupie światło. Wszystko wydaje się jeszcze zimniejsze, jakby ścięte szronem. Okno wychodziło na tyły domu, stąd było widać trawiastą łączkę ciągnącą się jakieś pięćdziesiąt metrów aż do lasu. Jakbym stała u brzegu oceanu, a las stanowił grzbiet napływającej fali. Można by się w nim zgubić w jednej chwili.
Lecz nie ja. Zbyt dokładnie obeszłam całą posiadłość. Pierwszy raz z tą cholerną agentką od nieruchomości, która koniecznie chciała pokazać mi coś znajdującego się bliżej miasta. Łatwo połknęła moją historyjkę – "Świeżo rozwiedziona pisarka szuka absolutnego spokoju, ciszy i odludzia". Widok gotówki skutecznie przeciął wszelkie dalsze pytania. A potem jeszcze ze sto razy, aż dokładnie zaznajomiłam się z terenem.
Olivia zwróciła swoje myśli ku wydarzeniom minionego dnia. Wydały jej się dziwnie pokawałkowane, tak jakby minęły całe dni, czy nawet tygodnie, a nie po prostu parę godzin.
Wszystko okazało się zadziwiająco proste. Zbyt długo to wszystko planowałam, żeby teraz coś nie wyszło. Od pierwszego dnia, kiedy drzwi zatrzasnęły się za mną.
Uśmiechnęła się. Wspomniała, jak policja była pewna, że kiedy tylko trochę posiedzi w więzieniu, zacznie sypać i powie im wszystko, czego chcieli.
Wspomniała agenta FBI, takiego układnego w swoim szarym garniturze i białej koszuli, z włosami krótko ostrzyżonymi na wojskową modłę, rozmawiał z nią głównie na tematy teorii rewolucji i konspiracji. Usiadł z nią przy małym stoliku i zaczął przekonywać, że powinna ułatwić sobie życie.
– Możemy pani pomóc – mówił. – Możemy załatwić pani lepsze warunki, a potem zacznie pani nowe życie. Proszę pomyśleć, panno Barrow, jest pani inteligentna i piękna. Niech pani nie rezygnuje z życia. Myśli pani, że pasuje do tych wszystkich dziwek i śmieci. Zjedzą panią żywcem. Każdego dnia będą pożerać po kawałeczku pani pięknej, białej skóry, aż nic z niej nie zostanie. Wyjdzie pani stąd stara, szpetna i zużyta. I po co? Proszę mi powiedzieć, po co?
Agent pochylił się ku niej konfidencjonalnie, czekając na odpowiedź.
Plunęła mu prosto w twarz.
Na to wspomnienie uśmiechnęła się z satysfakcją. Był tak zaskoczony; zupełnie jak ten kapitan drużyny futbolowej w szkole średniej, któremu odmówiła swojego ciała.
Więzienie właściwie nie przerażało jej. Spodziewała się jednej, może dwóch konfrontacji, a potem niechętnej akceptacji. W głębi serca wiedziała, że te wszystkie dziwki i inne szmaty przyjdą w końcu do niej i ona będzie nimi dyrygować.
W jakiś komiczny sposób – chociaż nie mogła powiedzieć tego agentowi FBI ani swemu ojcu, którego łez nie była w stanie zrozumieć, ani adwokatowi, którego wynajął, a który był tak zdegustowany jej odmową współpracy przy jej obronie, ani też sędziemu, który ze złością wydał na nią wyrok po wygłoszeniu bezcelowego wykładu na temat konieczności szacunku wobec systemu – nie mogła się doczekać pójścia do więzienia.