Podeszła do telefonu w kuchni, zaczęła wybierać 911, ale wstrzymała się. Jej palec zawisł nad ostatnią cyfrą. Usiadła trzymając aparat w ręku. I wtedy, jak błysk światła w ciemnym pokoju, usłyszała samochód zatrzymujący się na podjeździe.
Ogarnęło ją uczucie ulgi. Odłożyła telefon, szybko podeszła do drzwi frontowych, otworzyła je i ujrzała męża – nie dziecko prowadzone przez ojca, ale męża, zmierzającego w jej kierunku.
– Duncan – zawołała.
W trzech susach pokonał odległość między nimi.
Nawet w słabym świetle, płynącym z otwartych drzwi, dostrzegła, że ma zaczerwienione oczy.
– Duncan! O Boże! Co się stało! Tommy! Co z nim? Gdzie tata?
– Mam nadzieję, że nic się nie stało – odrzekł Duncan. – Mam nadzieję. O, Boże! Megan! Oni zniknęli. Zabrali ich. Wszystko skończone! Wszystko!
– Kto ich zabrał? Nie rozumiem! – Próbowała się opanować.
– Byłem taki głupi – wykrztusił Duncan. Nie mówił do żony, lecz do otaczającej go nocy, do minionych lat. – Upłynęło tyle czasu, myślałem, że to wszystko dawno skończone, że to tylko złe wspomnienia, zły sen. To się nigdy nie wydarzyło, przekonywałem siebie. Ależ byłem głupi, cholernie głupi.
Megan z trudem powstrzymała krzyk.
– Mów! – jej głos zaczął się podnosić. – Gdzie Tommy? Gdzie jest mój ojciec? Gdzie oni są?
Duncan popatrzył na nią.
– To przeszłość – powiedział cicho. Przygarbił się i przeszedł obok nie odwracając się w drzwiach.
– 1968 rok.
Obrócił się i uderzył pięścią w ścianę.
– Pamiętasz ten rok? Pamiętasz, co się wtedy stało?
Skinęła głową, czując, jak całe jej życie zatrzymuje się w jednej chwili. Setka przerażających obrazów wypełniła jej umysł. Zamknęła oczy, usiłując odegnać je od siebie. Oszołomiona, odemknęła powieki i utkwiła wzrok w mężu.
Stali tak nieruchomo, w słabym świetle sączącym się z korytarza w ciemność. Nie byli zdolni zrozumieć cokolwiek ponad to, że tragedia, o której myśleli, że minęła i jest już poza nimi, ponownie otoczyła ich swymi straszliwymi mackami.
Część druga. LODI, KALIFORNIA
Brygada obudziła się o brzasku.
Światło poranka wcisnęło się przez ciężkie zasłony zawieszone na oknach, zaglądając do kątów niewielkiego parterowego drewnianego domku, gdy jego mieszkańcy zaczęli wstawać, na wpół sennie z powodu wczesnej pory. W kuchni zagwizdał czajnik. Szurając ściągali materace ze środka pokoju na stos pod ścianą. Zwijali śpiwory. Z toalety co chwila dobiegał odgłos spuszczanej wody. Ktoś potknął się o butelkę z nie dopitym piwem, które rozlało się po podłodze przy akompaniamencie przekleństw. Gdzieś z tyłu domu rozległ się ochrypły śmiech. Panował tu zaduch, powietrze przesiąknięte było ciężkim dymem papierosów.
Olivia Barrow, która przyjęła pseudonim Tanya, podeszła do jednego z okien frontowych i uchyliła zasłonę. Jej wzrok powędrował wzdłuż zakurzonej ulicy w poszukiwaniu jakichś oznak inwigilacji. Obserwowała każdą pojawiającą się postać, każdy przejeżdżający samochód. Wypatrywała czegoś nietypowego – stojącego w pobliżu samochodu, dostarczającego prasę albo jakiegoś pakunku pozostawionego przy drzwiach, czegoś, co mogło raczej obudzić niż uśpić jej czujność. Następnie skoncentrowała się na wyszukaniu na ulicy czegoś zbyt typowego – uliczne zamiatarki czy też kolejki na przystanku autobusowym. Zatrzymywała wzrok na każdym obiekcie, spodziewając się dostrzec jakieś ostrzegawcze symptomy. Wreszcie, stwierdziwszy z zadowoleniem, że nikt ich nie obserwuje, zaciągnęła zasłonę i przeszła na środek pokoju.
Odepchnęła na bok stertę starych gazet i różnych śmieci. Przez chwilę rozglądała się dookoła. Rozprawki polityczne, wojskowe podręczniki na temat broni i materiałów wybuchowych leżały w rogu pokoju, który nazywała biblioteką; ściany były obwieszone płachtami dziwacznych, pisanych odręcznie sloganów rewolucyjnych i plakatami gwiazd rock-and-rolla. Bezmyślnie popatrzyła na plan lotniska Jeffersona.
Olivia nie zauważała nieładu i brudu, nieuniknionego w sytuacji, gdy zbyt wielu łudzi mieszka razem w małym tanim, byle jakim lokum. W rzeczy samej lubiła nawet ciasnotę tego domu. Nie było tu miejsca na ukrywanie tajemnic, pomyślała. Tajemnice są oznakami słabości. A my wszyscy tutaj powinniśmy być dla siebie nadzy. To czyni armię bardziej zdyscyplinowaną, a dyscyplina oznacza siłę. Uniosła półautomatyczny pistolet kaliber 45, szybkim ruchem przeładowała go z charakterystycznym szczękiem, który przeniknął poranny nastrój marazmu i niesmaku i natychmiast zwrócił uwagę pozostałej szóstki. Uwielbiała ten odgłos świadczący, że broń jest gotowa do strzału. Klasyczny dźwięk stawiający wszystkich na baczność.
– Czas na poranną modlitwę – powiedziała donośnie.
W pokoju rozległo się szuranie; pozostali członkowie grupy sięgnęli po swoją broń i sprawdzając ją ustawiali się w koło na środku pokoju. Były tam dwie kobiety i czterech mężczyzn. Dwóch z nich miało włosy do ramion i brody; pozostali dwaj byli czarnoskórymi, z fryzurami w stylu afro. Wszyscy mieli na sobie dżinsowe ubrania i wojskowe czapki. Jeden z czarnych miał czoło przewiązane jaskrawą przepaską i w szerokim uśmiechu wystawiał na pokaz złoty ząb. Na szyi jednego z białych widniała czerwona szrama. Kobiety miały ciemne włosy i były blade. Wszyscy oni położyli broń – kilka pistoletów, dwie dubeltówki i półautomatycznego browninga – na podłodze w środku koła. Wzięli się za ręce, a Olivia zaintonowała:
– Jesteśmy nową Ameryką – zaczęła, twardo akcentując ostatnią sylabę, delektując się wypowiadanymi słowami. – Czarnymi, brązowymi, czerwonymi, białymi, żółtymi, kobietami, mężczyznami, dziećmi. Wszyscy jesteśmy równi. Powstaliśmy z popiołów starego świata. Jesteśmy Brygadą Feniksa, nosicielami światła nowego społeczeństwa. Występujemy przeciwko świńskim faszystowskim rasistowskim seksualnym archaicznym militarystycznym materialistycznym wartościom naszych ojców i wyznaczamy nowe horyzonty. Dzisiaj mamy Dzień Pierwszy nowego świata. Świat ten wyrwiemy bronią z przegniłego ścierwa zjełczałego społeczeństwa. Przyszłość należy do nas, wyznawców prawdziwej sprawiedliwości. Jesteśmy nową Ameryką!!
Cała grupa powtórzyła chórem:
– Jesteśmy nową Ameryką!
– A przyszłość…?
– To my!
– Dzisiaj mamy…?
– Dzień Pierwszy!
– Kim jesteśmy?
– Brygadą Feniksa!
– Co przynieśliśmy?
– Karabiny i naboje!
– A przyszłość…?
– Należy do nas!
– Śmierć Świniom!
– Śmierć Świniom!
Olivia uniosła wysoko swój pistolet i potrząsając nim nad głową zawołała:
– Tak jest!
– Tak jest!
Po czym nastąpił moment ciszy, grupa wpatrywała się w Olivię trzymającą pistolet w górze. Nagle jedna z kobiet opuściła ręce i wyszeptała przytłumionym głosem: "Przepraszam". Gwałtownie zrobiła krok przez stos broni i rozerwała ludzkie koło po przeciwnej stronie. Jej klapki plaskały o linoleum kiedy przebiegała korytarzem, do łazienki, gdzie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Pozostali patrzyli za nią w milczeniu.
Pierwsza odezwała się Olivia:
– Hej, matematyk, lepiej zobacz, co z twoją cizią. – W jej tonie brzmiało szyderstwo.
Jeden z brodaczy wystąpił z koła i pospieszył do korytarza zatrzymując się przed drzwiami łazienki.
– Meg – odezwał się cicho – słyszysz mnie? Co się stało?
Z tyłu grupa rozeszła się. Broń zebrano i położono w bezpieczne miejsce. W kuchni, gdzie przystąpiono do śniadania, rozległ się śmiech. Brodacz usłyszał odgłos wymiotów.