Выбрать главу

– Cholera, musi być gdzieś tutaj – Duncan przetrząsał kolejny karton. – Chryste, ale bałagan! – Jego cień ślizgał się po podłodze.

Megan oparła łokcie na kolanach i siedziała tak nieruchomo.

– Duncan – powiedziała cicho – czy myślisz, że oni jeszcze żyją? – I natychmiast zapragnęła cofnąć te słowa.

W rękach trzymał akurat kartonowe pudło. Zamarł na moment, po czym nagłym, gwałtownym ruchem uderzył nim o ścianę. Karton rozpadł się wzniecając chmurę kurzu.

– Pewnie, że tak! Co za pytanie…

– Ale dlaczego… – wyszeptała.

– Jaki powód mogłaby mieć… – zaczął.

– Sto czterdzieści jeden tysięcy siedemset osiemdziesiąt sześć powodów – odparła ponuro.

Duncan wyprostował się i czekał, co Megan jeszcze powie.

– Dostała przecież pieniądze. Najprawdopodobniej już udało się jej zrujnować nam życie. Co mogłoby powstrzymać ją przed zabiciem ich i wyjazdem – bogatszą, usatysfakcjonowaną i wolną jak ptak?"

Przez parę minut nie odpowiadał. Rozmyślał, dobierając starannie słowa.

– Masz rację – powiedział. – Rzeczywiście, byłoby nonsensem, z jej punktu widzenia, pozostawić świadków. Byłoby nonsensem kręcić się tutaj dłużej niż to konieczne. Wie, że w poniedziałek w banku zaroi się od glin. Wie, że doprowadziła nas do granic wytrzymałości. Dalsze tkwienie tu może tylko być dla niej niebezpieczne. Tak, byłoby logiczne zastrzelić Tommych i ruszyć stąd jak najszybciej.

Megan walczyła z napływającymi łzami.

– I właśnie dlatego – dodał Duncan – nie zrobi tego.

– Co?

– Nie zrobi, bo nie kieruje się logiką.

– Ale… jak… nie rozumiem… – jąkała się Megan. Duncan wziął głęboki oddech.

– Wiesz, to jest nawet zabawne, już to powiedziałem któregoś dnia. Kiedy to było – we czwartek? W środę? Boże, wydaje mi się, że minęła cała wieczność. W każdym razie, powiedziałem to, a potem zapomniałem, choć nie powinienem. Jej nie chodzi o zakładników. I nie o pieniądze. Chce wyłącznie nas.

Megan otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale powstrzymała się. Obydwoje przez chwilę milczeli. Następnie Duncan powtórzył:

– Nas. Rozumiesz? Dlatego wciąż tu jest. Dlatego stąd nie wyjedzie. Jeszcze nie teraz. Mimo że najbardziej logiczny byłby wyjazd. Ale nie zrobi tego, póki jeszcze zostały jej karty do rozegrania.

– Jakie karty masz na myśli?

– Tylko dwie – odpowiedział Duncan miękko. Wskazał najpierw na Megan, potem na siebie. – Król i dama atu.

Megan pokiwała głową.

– Sądzisz, że zamierza zabić nas?

– Możliwe. A może nie. Może chce, byśmy cierpieli jeszcze bardziej? Jeszcze trochę poznęcać się nad nami. To już zrobiła. Nie wiem na pewno, ale czuję instynktownie, że szykuje nam coś druzgocącego, coś, co będzie mogła zobaczyć na własne oczy, posmakować to i odczuć. Coś, czym delektowała się przez lata. Może chce nas zabić. A może to jest coś innego, coś z czym musielibyśmy żyć dalej, dzień po dniu, tak jak to było z nią. – Duncan wzdrygnął się. – Nie wiem. Jednak jestem pewny, że oni obaj żyją.

Megan uświadomiła sobie, że znów kiwa głową potakująco. Rzeczywiście, pomyślała, dlaczego Olivia nie zabiła dotąd Duncana? Tam, na odludziu miała świetną okazję. Mnie tam jednak nie było.

– Uważasz, że jest szansa, że po prostu zwróci nam ich obu? Jeśli to o nas jej chodzi, to…

– Nie, w żadnym wypadku – uciął krótko.

– Wiesz, brzmi to idiotycznie, ale…

– Teraz już nic nie brzmi idiotycznie. Uśmiechnęła się blado.

– …ale gdyby oni nie żyli, tobym jakoś wyczuła. Duncan zgodził się z nią.

– Ja też tak myślę. Zawsze, kiedy Tommy był chory lub miał kłopoty, czułem to wewnętrznie… – Zawiesił głos. W rogu piwnicy spostrzegł coś i raptownie schylił się po to.

– A więc – Megan odezwała się nagle zdecydowanym tonem, który zdziwił ją samą – co zamierzamy? Gdzie się udamy? Jak będziemy z nią walczyć?

Duncan wyprostował się, trzymając w ręku metalową skrzynkę wielkości pudełka na buty.

– Wiedziałem, że go znajdę. Nie rozumiem, dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej.

– Czy teraz zgłosimy wszystko na policję? – zapytała Megan.

– Nigdy nie wiedziałem, co z tym zrobić.

– Nie – Megan odpowiedziała sama sobie. – Nie. Wiem, co zrobimy. – Pomyślała o spisie i mapie okolicy, które trzymała w teczce. – Powinniśmy zrobić to od samego początku.

Zdała sobie sprawę z tego, że stoi i mówi dziwnym, obcym głosem. W jej słowach była siła i determinacja, których przedtem prawie nie doznawała. Nie było to jednak niemiłe.

Duncan podszedł do niej. W świetle gołej żarówki ich cienie były nienaturalnie wyolbrzymione. Nacisnął zatrzask na cynowym pudełku i otworzył je. Megan zajrzała, do środka i natychmiast rozpoznała kawałek przetłuszczonej szmaty przez tyle lat ukrywającej swoją zawartość.

– Myślisz, że jeszcze działa?

– W 1968 działał – odpowiedział Duncan. – Nigdy nie wiedziałem co z tym zrobić – powtórzył. – Chciałem go wyrzucić, kiedy uciekaliśmy stamtąd, ale nie zrobiłem tego i później też jakoś nigdy się go nie pozbyłem. Kiedy przeprowadzaliśmy się, też go zawsze zabierałem ze sobą.

Podniósł wielkokalibrowy pistolet do światła, sprawdzał, czy jest zardzewiały i czy działa. Z rękojeści wyjął magazynek z nabojami i odciągnął kurek pustego pistoletu z ostrym, metalicznym dźwiękiem.

– Pamiętasz, jak nas uczyła? – zapytał Duncan. – Jak to ona nazywała? Poranną modlitwą.

– Jesteśmy nową Ameryką – zaintonowała Megan. Wzięła pistolet Duncanowi z ręki i skierowała lufę do dołu.

– Jesteśmy nową Ameryką – powtórzyła. Odciągnęła spust, iglica uderzyła w pustą komorę z ostrym dźwiękiem, który odbił się echem w piwnicy poruszając ich wyobraźnię.

Megan pozwoliła Duncanowi się przespać.

Chodził nerwowo po salonie aż do wpół do czwartej nad ranem, z setkami pomysłów w głowie, aż wreszcie padł wyczerpany na fotel z bronią na kolanach. Bliźniaczki znalazły go w tej pozycji, gdy się obudziły; Lauren delikatnie wyjęła mu pistolet z ręki, a Karen dotknęła jego ramienia, by go nie przestraszyć, gdyby się obudził. Troszkę później Megan udała się do kuchni, gdzie bliźniaczki zdążyły już położyć pistolet na środku kuchennego stołu i wpatrywały się weń, jakby był czymś żywym.

– Skąd my to mamy? – zapytała Lauren.

– I co chcecie z tym zrobić? – dodała Karen.

– Mamy to od sześćdziesiątego ósmego. Nie potrzebowaliśmy go nigdy… – Czuła się nieco zaskoczona podejściem bliźniaczek, ich rzeczowym tonem; nie wydawały się ani zaszokowane, ani przestraszone widokiem broni w ich domu.

– …dotąd – Lauren dokończyła zdanie za matkę.

– Aż dotąd – powtórzyła Megan.

– Czy rzeczywiście zamierzamy… – zaczęła Karen, lecz matka przytrzymała ją za rękę.

– Macie już jakiś plan? – zapytała Lauren.

– Nie, jeszcze nie.

– Więc co zrobimy?

– Teraz? – Megan spojrzała na bliźniaczki. – Teraz, dziewczynki, zostańcie tutaj i miejcie na oku ojca. Niech żadna nic nie robi. Jeśli zadzwoni telefon, obudźcie go. To mogą być oni. Powiedzieli, że się skontaktują.

– Nienawidzę czekania – powiedziała Lauren z nagłą siłą. – Nie znoszę tak czekać wciąż na coś, co nam się przydarzy. Może tak my byśmy coś zrobili.