Duncan podjął wątek.
– Nie wolno wam się narażać, szczególnie gdyby doszło do strzelaniny. Użycie broni to ostateczność. Ma wam służyć wyłącznie dla obrony, rozumiecie? I trzymajcie się jak najniżej. Mama mówi, że tam z tyłu jest kamienny murek. Cały czas macie się kryć za nim.
Spojrzał niepewnie na Megan. Pomyślał o różnicy miedzy dziewczętami i chłopcami. Gdyby na miejscu Karen i Lauren byli kilkunastoletni chłopcy, prawdopodobnie rwaliby się do walki. Ale nie byliby tak opanowani i odpowiedziami.
– Może jednak… – zaczął.
– Nie ma mowy! – przerwała Lauren.
– Nas to też dotyczy! – niemal krzyknęła Karen. – Nie zostawicie nas tutaj.
– Nawet na chwilę nie spuścimy z was oka – nalegała Karen.
Megan uniosła dłoń, nakazując spokój. Spojrzała badawczo na Duncana.
– Jeśli chodzi o te cholerne tylne drzwi – zaczęła spokojnie – nie bardzo się na tym znam, ale wiem, że trzeba ich pilnować. W przeciwnym wypadku my będziemy czaić się od frontu, a oni dadzą drapaka. Koniecznie ktoś tam musi być.
Duncan westchnął.
– Słuchajcie, musicie mi obiecać jedno. Już i tak wystarczająco trudno będzie wydostać stamtąd Tommy'ego i dziadka. Jeśli będziemy musieli jeszcze martwić się o was… Gdybyście znalazły się w niebezpieczeństwie, oszalelibyśmy. Mogłoby to wszystko zburzyć. Tak więc musicie trzymać się z tyłu, być niewidoczne, nie wchodzić im w drogę. Musicie tylko obserwować te przeklęte tylne drzwi, byśmy wiedzieli, czy ubezpieczacie nas z tamtej strony. Jasne?
– Tak – odpowiedziały zgodnie.
– Żadnego ryzyka… Nie róbcie nic ryzykownego, bez względu na to, co będzie się dziać.
– Rozumiemy.
– Nawet gdyby któreś z nas miało kłopoty, zostańcie na miejscu.
– Daj spokój, tato…
– Już dobrze, dobrze – powiedział uspokajająco, choć był przerażony.
– A więc, kiedy my nie będziemy nic robiły, co będzie się działo z frontu? – pytanie Lauren rozładowało nieco napięcie.
Megan uśmiechnęła się.
– Tata z karabinem będzie ubezpieczał mnie, gdy będę wchodzić do budynku…
– Megan, czy jesteś pewna, że… Przerwała mu.
– Tak. W stu procentach. Przemyślałam to milion razy. Prawdopodobnie nie byłabym w stanie użyć karabinu, przeciwnie niż ty, tak że nie byłoby sensu, bym to ja ubezpieczała ciebie. Jestem szybsza od ciebie, nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać. I byłabym mniejszym celem, jeśli doszłoby do czegoś. No i wiem dokładnie, jaki jest rozkład pokojów w tym starym domu. Tak więc, muszę iść pierwsza.
– Mamo, jesteś pewna, że trzymają ich na poddaszu?
– Tak. Pamiętasz taśmę z głosem Tommy'ego, którą puszczała nam Olivia? Mówił, że nie podoba mu się na górze. To właśnie tam są.
– A co się stanie, kiedy już dostaniesz się do środka? Jeśli drzwi będą zamknięte?
Megan podniosła nóż myśliwski.
– Otworzę tym – powiedziała. – Gdy już będę w środku, wejdzie ojciec. Będę ubezpieczać go pistoletem. Wszystko powinno udać się bez problemów. Będzie ciemno, założę się, że kiedy znajdziemy się wewnątrz, oni będą spać. Wtedy – "ręce do góry", i wszystko skończone.
– Gwałtowna pobudka – dodał Duncan.
– Brzmi to prosto.
– Bo jest. Jeśli ich zaskoczymy.
– Zaskoczymy ich, na pewno – powiedziała Lauren ze złością. Potarła ręką oczy, jakby chciała wytrzeć z policzków łzy. Następnie podniosła strzelbę z podłogi i załadowała ją. – Mamo, pokaż mi jeszcze raz, jak to działa – poprosiła.
Część dwunasta. KUCHENNE WEJŚCIE
Brzask wciskał się natarczywie w leśny mrok jak ostrze rozcinające wnętrzności. W nocy było parę stopni mrozu – cienka biaława narzutka okryła pola, musnęła także koniuszki liści i gałęzi. Przedzierali się miedzy drzewami. Ich oddechy unosiły się jak dymki w szarości świtu. Na sobie mieli ubrania w kolorach ochronnych, które Megan kupiła poprzedniego dnia – wśród ciemnych barw i cieni nastającego dnia byli prawie niewidoczni. Każda z bliźniaczek taszczyła swoją strzelbę, Duncan ściskał półautomatyczny karabin, a Megan przytroczyła do paska pistolet kaliber 45 oraz nóż myśliwski. Szli gęsiego: Megan na czele, potem bliźniaczki, pochód zamykał Duncan. Skradali się cicho i ostrożnie, przystawali wsłuchując się w otaczającą ich pustkę, po czym ruszali dalej powoli unosząc stopy i równie ostrożnie stawiając je na ziemi. Kiedy tak szli przez las, wydawało im się, że wszystko, co znali i kochali, zostawiają za sobą i wkraczają w inny świat, w którym panuje zimna, niepokojąca cisza.
Megan odgarnęła sprzed twarzy cierniste gałęzie i przytrzymała je dla Lauren, idącej tuż za nią. Ta przekazała je Karen, która z kolei poczekała na Duncana. Megan zrobiła jeszcze parę kroków do przodu, po czym pochyliła się, przykucnęła, czekając aż dołączą do niej. Kiedy byli już razem, wskazała blade światło między drzewami i ujrzeli biały zarys domu w odległości stu metrów. Następnie skinęła w kierunku muru odcinającego się na obrzeżu lasu. Potem popatrzyła znacząco w prawo i w lewo, sygnalizując kierunek, w jakim biegł murek. Bliźniaczki pokiwały głowami.
– Weź je i wskaż im pozycje – szepnął Duncan. – A ja poczekam na ciebie trochę dalej, tam skąd będziemy mogli widzieć wejście. Będę tuż przy murze, dobrze?
Megan sięgnęła do jego ręki i mocno ją ścisnęła.
– Nie denerwuj się – odparła – to mi zajmie tylko parę minut. Duncan odwrócił się do bliźniaczek.
– Proszę… – Więcej powiedzieć nie był w stanie. Poczuł, że wargi zaczęły mu się trząść i miał nadzieję, że to od porannego chłodu.
– Nie martw się, tato – odszepnęła Karen.
– Jesteś jedyną ostrożną osobą wśród nas – zażartowała Lauren z uśmiechem i musnęła jego policzek krótkim pocałunkiem.
Fala obaw przetoczyła się przez myśli Duncana. Już chciał coś powiedzieć, ale wstrzymał się. Spojrzał bliźniaczkom w oczy, widząc w nich swe małe córeczki, bezbronne niemowlęta, które tulił w ramionach i ochraniał przed złem.
– Powiedz Tommy'emu, że czekamy na niego – wyszeptała Lauren.
– I powiedz mu, żeby nigdy więcej nie robił nam takich kłopotów – dodała z uśmiechem Karen.
Duncan skinął głową i znów spojrzał na Megan. Ich oczy spotkały się przez chwilę i oboje poczuli dojmującą bezsilność. Uśmiechnął się blado, ale jego uśmiech uleciał w słabym świetle brzasku. Odwrócił się i spojrzał na dom.
– No dobrze – powiedział cicho lecz zdecydowanie. – Miejmy to już za sobą.
Pochylony zaczął przekradać się między drzewami. Megan odczekała chwilę, a kiedy nie było go już ani widać ani słychać, skinęła na bliźniaczki, by podążyły za nią. Położyła na ustach palec, nakazując w ten sposób milczenie, ale usłyszała urywany szept Karen:
– Wiemy, że mamy być cicho. Chodźmy już!
W ciągu paru minut dotarły do skraju pola ciągnącego się za domem i szły dalej równolegle do tylnej ściany budynku. Kamienny mur był mocno zniszczony, fragmentami wręcz się rozpadał, tak więc co chwila musiały się cofać w głąb lasu, by pozostać w ukryciu. Szły prawie na czworakach, pochylone, od kępy drzew do zarośli i znów do drzew, zatrzymując się i znów ruszając przed siebie. Megan wciąż spoglądała na prawo, w kierunku domu, nie tracąc go z pola widzenia. Była na siebie wściekła, zła, marzyła o jakiejś naturalnej barykadzie, jakiejś jamie, która zapewniłaby im i osłonę, i ochronę. Wtem poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i odwróciła się gwałtownie.