Dwa razy prawie stracił przytomność, za każdym razem walcząc z pokusą zapadnięcia w mrok.
Gdy zauważył Tommy'ego na dachu, chciał do niego zawołać, ale głos miał zbyt słaby, by można go było dosłyszeć. Wlókł się dalej i w końcu udało mu się zawołać:
– Tu jestem, Tommy!
O dziwo, tym razem głos zabrzmiał mocno i pewnie. Poczuł przypływ nadziei i siły. Posuwał się mozolnie, lecz systematycznie.
On również zauważył Olivię.
Zatrzymał się przerażony, widząc, jak podnosi broń i zdał sobie sprawę, gdzie celuje.
– Nie! – krzyknął i podniósł do oka swoją strzelbę. Wypalił, nie będąc pewny, czy dobrze mierzy. Potem jeszcze raz stłumił krzyk, zacisnął powieki z bólu i odrazy.
W chwili gdy Olivia przyciskała spust, pierwszy z desperackich strzałów Duncana przewiercił powietrze tuż nad jej głową. Drugi zaskowytał kilka centymetrów od jej nosa. Pomyślała, że została trafiona i rzuciła się do tyłu, odzyskując jednak przytomność umysłu, zanim dotknęła ziemi. Instynktownie wystrzeliła, jednak seria poszła w powietrze. Jęknęła w przypływie strachu i gniewu i obróciła się. Zobaczyła go wyciągniętego, przyciśniętego do ziemi, częściowo zasłaniały go zabudowania. Marny cel. Spostrzegła, że wylot jego strzelby zajaśniał.
Kolejny strzał rozdarł powietrze nad jej głową.
Olivia także wystrzeliła, zasypując miejsce, w którym się znajdował, ulewą pocisków, dopóki suchy szczęk zamka nie obwieścił, że skończyła się amunicja. Cisnęła automatem i porwała czerwoną torebkę. Otworzyła ją pospiesznie, ukazując pieniądze i duży pistolet. Ujęła go, spojrzała w kierunku Duncana i przekonała się, że większość jej pocisków poszła w ścianę domu nad jego głową. Zaklęła. Odwróciła się, wpatrując się w dach, w chwili gdy dłoń Tommy'ego sięgnęła wyciągniętej dłoni Megan. Przez moment wydało się jej, że postaci na dachu poruszają się w zwolnionym tempie. Opanowała się, ale gdy złożyła się do strzału, oni zaczęli poruszać się szybciej – zanim zdążyła cokolwiek przedsięwziąć, dziecko zostało wciągnięte z dachu przez okno – jego nogi przez chwilę kopały powietrze, jak pływak wodę w basenie – i zniknęło z pola widzenia.
Poczuła pustkę w środku, a potem obróciła się do Duncana.
Pewnie nie żyje, pomyślała. Skradając się postąpiła ku niemu krok. Wtedy ujrzała wylot strzelby podnoszący się ku niej, wpijający w nią swoje czarne oko. Uchyliła się i strzał znów chybił celu.
Megan przyciągnęła do siebie syna ostatkiem sił, jęknęła głośno i obydwoje przewrócili się na podłogę. Megan przetoczyła się nad syna, by ochronić go własnym ciałem przed pociskami. Usłyszała jak stęka i po kilku sekundach poczuła, że ją z siebie spycha. Usiedli, a ona przyciągnęła go do siebie. Zdała sobie sprawę, że powtarza łkając jego imię, przytula go, a jej własne ciało wstrząsają fale radości i ulgi. Po chwili poczuła jego łzy na swoich policzkach, potem odsunął ją delikatnie. Ukryła twarz w dłoniach, niezdolna wypowiedzieć jednego słowa trzęsącymi się wargami.
Tommy wytarł oczy, znów rezolutny.
– Daj spokój, mamo, nic mi nie jest.
Skinęła uszczęśliwiona głową.
Duncan widział jak Tommy ląduje przez okno w ramionach matki i dzika radość przeniknęła całe jego ciało, tłumiąc ból, który go dręczył. Udało się nam. Na Boga, dokonaliśmy tego.
Potem zobaczył Olivię, stojącą naprzeciw niego. Widział, jak odrzuciła automat i pochwyciła pistolet. Wypalił w jej kierunku, zobaczył jak obraca się na pięcie i biegnie. Przez chwilę wpatrzył się w jej sylwetkę.
Zaczerpnął powietrza i wymierzył po raz ostatni. Pośladki Olivii migały na wprost na linii strzału. Nacisnął spust. Ale strzał nie padł. Jemu także skończyła się amunicja.
Nieważne, pomyślał. Udało się nam. Żyjemy i udało się nam. Zwyciężyliśmy.
Spróbował przyjąć pozycję siedzącą, opierając się o ścianę domu. Odetchnął głęboko i wstał, mimo bólu, który nagle ożył w jego ciele. Podniósł rękę, by pomachać żonie, dać znać, że wszystko jest w porządku, choć marnie się czuje. Popatrzył na swoje pokrwawione nogi. – Im nic nie będzie. Złamanie się zrośnie. Zamknął oczy i zwiesił głowę. Nie myślał o banku, pieniądzach, przeszłości czy przyszłości. Czuł, że jest, i że to dość. Chciał spać. Nie wiedział, w jakim kierunku pobiegła Olivia.
Olivia biegła.
Naga, zakrwawiona, z rozwianymi włosami, długimi nogami odbijała się od ziemi, miarowo pracując ramionami jak sprinter dobiegający do mety. Oddaliła się od zabudowań i pędziła teraz przez długie pole w kierunku lasu. Spod jej bosych stóp wzbijały się obłoczki białego szronu, gdy zmierzała w stronę mrocznych drzew, które miały dać jej schronienie i umożliwić ucieczkę. W jednej dłoni ściskała pistolet, w drugiej czerwoną torebkę z pieniędzmi. Szeroko otwartymi ustami wdychała lodowate powietrze, napełniające ją dziką siłą.
– Jestem wolna – krzyczała do siebie.
Wiatr owiewał jej ciało. Widziała się już w samochodzie, na lotnisku, w samolocie lecącym na południe, już na zawsze nieuchwytna. Poddała się fali. buntu i szczęścia, które zawsze jej towarzyszyło, przyspieszyła w szalonym locie ku bezpieczeństwu. Mknęła przed siebie w szarości poranka.
Karen i Lauren widziały niebezpieczny taniec Tommy'ego na dachu, Olivię, która celowała do niego, i brata którego wciągał ktoś do środka.
Skoczyły do przodu i natychmiast zapadły miedzy głazy. Widziały Olivię, rozpylającą serię z automatu w kierunku ich ojca, i krzyczały ze strachu i wściekłości. Ale widziały także, że ojcu nic się nie stało, machał ręką do ich matki i Tommy'ego, gdy Olivia pędziła w ich stronę.
Krzyki dziewcząt wplotły się w cienie lasu i grzechotanie wystrzałów.
Ogarnęło je uczucie niepewności, łzy napłynęły im do oczu.
– Co robimy? – zawołała Lauren.
W tej właśnie chwili spostrzegły Olivię, pędzącą wprost ku miejscu, w którym się skryły. Widziały smugi krwi pokrywające jej nagość – sprawiała wrażenie krwiożerczego demona owładniętego żądzą mordu.
– Nie wiem! – krzyknęła Karen.
Ale już w tym samym momencie wiedziały obie.
Podniosły się, przyłożyły strzelby do ramion, trzymając je pewnie, celując precyzyjnie wprost przed siebie, zgodnie z instrukcją rodziców.
Olivia zobaczyła dziewczęta, które wyrosły przed nią spod ziemi jak zjawy. Na chwilę straciła panowanie nad sobą, lecz nie przestała pędzić w kierunku bliźniaczek. Podniosła pistolet, celując. Co się stało? – myślała gorączkowo. To niemożliwe. Tak być nie może. Już jestem wolna. I bezpieczna. Próbowała zwolnić, odzyskać równowagę, by wycelować precyzyjnie, ale biegnąc po pochyłości nie mogła się zatrzymać.
Karen i Lauren stały w milczeniu. Czuły to samo niezniszczalne elektryzujące uczucie przekazane im wiele lat temu, gdy były w łonie matki, a ona sama uciekała, by zacząć nowe życie. Wystrzeliły równocześnie – eksplozja nagle rozbrzmiała w zimowym powietrzu zamykając na zawsze drzwi do dzieciństwa, niewinności i beztroskich marzeń młodości.
Podwójne uderzenie podrzuciło Olivię, potem runęła na zmarzniętą ziemię. Torebka ze zrabowanymi pieniędzmi wypadła jej z dłoni i pofrunęła w górę, poderwana siłą strzału. Czuła, że jakaś potężna siła wyrwała jej pistolet z ręki. Niebo zawirowało nad nią, usłyszała chrzęst własnego oddechu wydobywającego się z rozerwanej kulami piersi. Chłód ziemi przenikał jej ciało i ściskał, jak objęcia wroga. Zadrżała, do szpiku kości. Ujrzała oczy swojej kochanki, gdy leżała martwa na zakurzonej ulicy. To nie tak, pomyślała. Mylę się. Przecież mi się udało. Jestem wolna.