W końcu dobrnąłem do pracy i gdybym liczył na serdeczne powitanie i ogólną radość na mój widok, srodze bym się rozczarował. W laboratorium był Vince Masuoka. Kiedy wszedłem, zerknął na mnie.
— Gdzieś był? — spytał takim tonem, jakby zarzucał mi jakiś straszliwy czyn.
— Dziękuję, dobrze — powiedziałem. — Też się cieszę, że cię widzę.
— Mamy tu urwanie głowy — rzucił. Chyba w ogóle mnie nie usłyszał. — Sprawa tego robotnika sezonowego, a w dodatku wczoraj jakiś palant zabił swoją żonę i jej gacha.
— To przykre — powiedziałem.
— Użył młotka i nie myśl, że było fajnie.
— Pewnie nie. — W duchu dodałem: No chyba że jemu.
— Przydałaby się twoja pomoc.
— Miło czuć się potrzebnym — zauważyłem, a on chwilę patrzył na mnie z niesmakiem, po czym się odwrócił.
Potem było niewiele lepiej. Ostatecznie trafiłem w miejsce, gdzie facet z młotkiem urządził swoją imprezkę. Vince miał rację — wyglądało to paskudnie, plamy zakrzepłej krwi pokrywały dwie i pół ściany, kanapę i dużą część do niedawna beżowego dywanu. Od jednego z gliniarzy pod drzwiami dowiedziałem się, że sprawca jest w areszcie; przyznał się do winy i powiedział, że nie wie, co go opętało. Nie poprawiło mi to nastroju, ale miło, gdy czasem sprawiedliwości staje się zadość, i praca na jakiś czas pozwoliła mi zapomnieć o Weissie. Zawsze dobrze jest mieć czym się zająć.
Nie odpędziło to jednak złego przeczucia, że Weiss zapewne też tak uważa.
34
Nie próżnowałem i Weiss też nie. Z pomocą Chutsky’ego ustaliłem, że poleciał do Toronto samolotem, który opuścił Hawanę mniej więcej w tym czasie, kiedy my przyjechaliśmy na lotnisko. Jednak co robił potem — tego już komputer nie potrafił mi powiedzieć, choć długo próbowałem to z niego wyciągnąć. Cichy głos we mnie bąkał z nadzieją, że może Weiss da sobie spokój i zostanie w domu, ale większość pozostałych głosów odpowiadała na to potężnym rykiem śmiechu.
Zrobiłem tych kilka drobiazgów, które przyszły mi do głowy; sprawdziłem w Internecie parę rzeczy, do których teoretycznie nie powinienem mieć dostępu, i znalazłem krótką listę transakcji przy użyciu karty kredytowej, wszystkie w Toronto. Idąc tym tropem, trafiłem do banku Weissa, co już trochę mnie zbulwersowało: czy instytucje, które strzegą naszych świętych pieniędzy, nie powinny zachować nieco większej ostrożności? Weiss wypłacił kilka tysięcy dolarów i to wszystko. Żadnych transakcji przez następnych kilka dni.
Wiedziałem, że ta wypłata nie wróży mi nic dobrego, ale pewność to za mało, gdy nie można poznać konkretów. W desperacji wróciłem na jego stronę na YouTubie. I tu doznałem szoku; cały motyw „Nowego Miami” zniknął bez śladu, wraz ze zminiaturyzowanymi kadrami z filmów. Tym razem tło było matowe, szare, a na pierwszym planie widniało dość okropne zdjęcie: brzydkie, nagie męskie ciało z częściowo obciętymi genitaliami. Podpis głosił: „Schwarzkogler to był dopiero początek. Pora pójść krok dalej”.
Nie bardzo da się prowadzić sensowną rozmowę z kimś, kto zaczyna ją od: „Schwarzkogler to był dopiero początek”. Ale nazwisko to wydało mi się jakby znajome, a że, ma się rozumieć, nie mogłem pozostawić potencjalnego śladu niezbadanego, gwoli dochowania należytej staranności sprawdziłem je w Google’u.
Schwarzkogler, o którym mowa, okazał się Austriakiem imieniem Rudolf, który uważał się za artystę i aby to udowodnić, podobno obcinał sobie penisa kawałek po kawałku i robił zdjęcia dokumentujące cały proces. Odniósł tak wielki artystyczny triumf, że pracował nad swoim dziełem dotąd, aż w końcu przypłacił je życiem. I kiedy o tym czytałem, przypomniało mi się, że Schwarzkogler był ikoną paryskiej grupy, której zawdzięczamy genialną Nogę Jennifer.
Na sztuce znam się słabo, ale lubię mieć swoje części ciała w komplecie. Jak dotąd, nawet Weiss, mimo moich usilnych starań, zazdrośnie strzegł swoich członków. Mogłem jednak zrozumieć, że ten kierunek w sztuce, zwłaszcza gdyby pójść w nim o krok dalej — a Weiss twierdził, że to właśnie robi — na pewno przypadłby mu do gustu. Miało to sens; po co tworzyć dzieła sztuki z własnego ciała, gdy można w tym celu wykorzystać cudze i oszczędzić sobie bólu? No i kariera wtedy potrwa dłużej. Pogratulowałem mu w duchu zdrowego rozsądku i ogarnęło mnie silne przeczucie, że wkrótce obejrzę następny krok w jego karierze artystycznej i że nastąpi on zdecydowanie za blisko Profana Dextera.
Przez następny tydzień jeszcze kilka razy zaglądałem na jego stronę na YouTube, ale nie zmieniło się nic, a że wkrótce wpadłem w kierat pracy, wszystko to zaczęło się wydawać tylko nieprzyjemnym wspomnieniem.
W domu nie było ani trochę lżej; kiedy dzieci wracały ze szkoły, pod drzwiami czekał taki czy inny glina, i choć w większości byli to sympatyczni goście, ich obecność wzmagała napięcie. Rita zrobiła się trochę nieobecna duchem i rozkojarzona, jakby bezustannie czekała na ważny telefon zamiejscowy, i ucierpiały na tym jej zazwyczaj wybitne umiejętności kulinarne. Dwa razy w ciągu jednego tygodnia jedliśmy resztki z poprzedniej kolacji — co do tej pory w naszym domu było nie do pomyślenia. A ta dziwna atmosfera udzieliła się Astor, która pierwszy raz odkąd ją znałem, zrobiła się stosunkowo małomówna i tylko siedziała z Codym przed telewizorem, w kółko oglądała swoje ulubione DVD, nam zaś miała do powiedzenia nie więcej niż dwa albo trzy słowa za jednym zamachem.
O dziwo, tylko Cody wykazywał jakie takie ożywienie. Już nie mógł się doczekać następnej zbiórki zuchów, mimo że oznaczało to konieczność włożenia znienawidzonych szortów od mundurka. Kiedy jednak spytałem go, skąd ta zmiana nastawienia, przyznał, że po prostu liczy, iż może nowego drużynowego też znajdą martwego, a jemu tym razem uda się coś zobaczyć.
Tydzień wlókł się więc niemiłosiernie, weekend nie przyniósł najmniejszej ulgi, no i znów, jak to zwykle bywa, nieubłaganie nastał poniedziałkowy poranek. I choć przyniosłem do pracy duże pudełko pączków, poniedziałek odwdzięczył mi się tylko nawałem roboty. Z powodu zabójstwa na ulicy w Liberty City niepotrzebnie spędziłem kilka godzin w prażącym słońcu. Zginął szesnastoletni chłopak i jeden rzut oka na ślady krwi wystarczył, by stwierdzić, że został postrzelony z przejeżdżającego samochodu. Ale że w policyjnym dochodzeniu nic nigdy nie może być oczywiste, spocony od upału robiłem rzeczy niebezpiecznie bliskie pracy fizycznej po to tylko, żeby móc wypełnić odpowiednie formularze.
Prawie cała sztuczna ludzka powłoka spłynęła ze mnie wraz z potem i kiedy wróciłem do mojego małego boksu na komendzie, marzyłem tylko o tym, żeby wziąć prysznic, włożyć suche ubranie, a potem może posiekać kogoś, kto na to ze wszech miar zasługiwał. A to oczywiście skierowało moje powoli rozkręcające się myśli na tory, u których kresu czekał Weiss, i ponieważ nie miałem nic innego do roboty, jak tylko upajać się dotykiem i zapachem własnego potu, ponownie zajrzałem na YouTube.
I tym razem u dołu strony Weissa czekała na mnie zupełnie nowa miniatura.
Podpisana „Dexterama!”
Nie było żadnego innego realistycznego wyboru. Kliknąłem ją.
Ekran zajęła niewyraźna, rozmazana plama, a potem zagrała orkiestra i dźwięki instrumentów stopniowo przeszły w podniosłą muzykę, w sam raz na uroczyste zakończenie roku szkolnego. I przy jej akompaniamencie ukazał się szereg obrazów: ciała z serii „Nowe Miami” przeplatane ujęciami przedstawiającymi reakcje ludzi na ich widok, z komentarzem Weissa w roli spikera makabrycznej kroniki filmowej.