Выбрать главу

Ich napór był najcięższy do zniesienia podczas zachodu słońca, pod gołym niebem.

— Czy nie powinniśmy już iść? — zapytała Ghanima.

Potrząsnął głową, a ona wyczuła ten ruch, uświadamiając sobie, że jego kłopoty stały się cięższe, niż podejrzewała.

„Dlaczego tak często witam tu noc?” — zadał sobie pytanie. Nie czuł, jak Ghanima cofnęła rękę.

— Sam wiesz, dlaczego katujesz się w ten sposób — powiedziała.

Usłyszał w jej głosie delikatną reprymendę. Tak, wiedział. Odpowiedź leżała na powierzchni świadomości: ponieważ wielkie znane-nieznane poruszało nim jak fala. Czuł przeszłość niosącą go tak, jakby dryfował na desce. Rozciągnięte w przestrzeni czasu wspomnienia z przyszłowidzenia ojca nakładały się na inne, a mimo to pożądał tych wszystkich przeszłości. Wiedział o tym, tak jak wiedział o tej nowej rzeczy, o której chciał powiedzieć Ghanimie.

Pustynia zaczynała drżeć we wschodzącym świetle Pierwszego Księżyca. Patrzył na zwodniczą nieruchomość sięgających w nieskończoność stert piasku. Po lewej stronie, w niewielkiej odległości, znajdował się Świadek — skalna wychodnia, którą miotające piach wiatry zredukowały do niskiej, falistej linii, podobnej do ciemnego czerwia, przebijającej się spod wydmy. Kiedyś skała, na której siedział Leto, zostanie ścięta do takiego samego kształtu i sicz Tabr nie będzie niczym więcej niż wspomnieniem kogoś takiego jak on. Nie wątpił, że znajdzie się ktoś taki jak on.

— Dlaczego wpatrujesz się w Świadka? — zapytała Ghanima.

Wzruszył ramionami. Odrzucając zakazy strażników, on i Ghanima często chodzili do tej skały. Znaleźli w niej tajemną kryjówkę i Leto wiedział, dlaczego to miejsce tak go pociąga.

Pod nim, w odległości skróconej przez mrok, błyszczał w świetle księżyca odsłonięty, prosty kanat. Jego powierzchnia migotała za sprawą drapieżnych ryb, które Fremeni zawsze wpuszczali do zmagazynowanej wody, by trzymać z dala piaskopływaki.

— Stoję pomiędzy rybą a czerwiem — mruknął.

— Co?

Powtórzył głośniej.

Przyłożyła dłoń do ust, zaczynając podejrzewać, co go wiodło. Ich ojciec działał w ten sam sposób — musiała tylko zajrzeć w głąb siebie i porównać.

Leto zadrżał. Wspomnienia łączące go z miejscami, których nie znało nigdy jego ciało, udzielały mu odpowiedzi na pytania, których nie zadawał. Na gigantycznym wewnętrznym ekranie widział powiązania rozwijających się wypadków. Czerwie Diuny nie mogły tknąć wody, gdyż ona je zatruwała. Wiedziano jednak, że w prehistorycznych czasach była tutaj woda. Panwie białego gipsu świadczyły o obecności mórz i jezior. W głęboko bitych studniach znajdowano wodę, którą odgradzały piaskopływaki. Tak jasno, jak gdyby być świadkiem owych wypadków, Leto ujrzał, co zaszło na tej planecie i napełniło go to przeczuciem katastrofy ściąganej przez ludzką interwencję.

— Wiem, co się tu stało, Ghanimo — powiedział głosem ledwie głośniejszym niż szept. Nachyliła się ku niemu.

— Tak?

— Piaskopływaki…

Zamilkł, a ona zastanawiała się, dlaczego wciąż odwoływał się do haploidalnej postaci gigantycznych pustynnych czerwi, lecz nie ważyła się go popędzać.

— Piaskopływaki — powtórzył — zostały tu sprowadzone z innego miejsca. Była to wtedy nawodniona planeta. Mnożyły się szybciej, niż istniejące ekosystemy mogły sobie z nimi poradzić. Związały dostępną wodę i uczyniły Diunę pustynią… Zrobiły to, by przeżyć! Na planecie odpowiednio suchej mogły przejść w postać czerwia.

— Piaskopływaki? — Potrząsnęła głową, nie wątpiąc w jego słowa, jak również nie chcąc szukać potwierdzenia w głębiach, w których Leto zbierał informacje. „Piaskopływaki?” — zastanowiła się. Wielokrotnie bawiła się w dziecinną zabawę, wyszukując je tyczką, rozpłaszczając na cienką jak rękawiczka, jarzącą się błonę, a potem zabierając je do zgonsuszni, by odzyskać wodę. Trudno było myśleć o tych bezmózgich stworzeniach jako o sprawcach przemiany całej planety.

Leto skinął głową własnym myślom. Fremeni zawsze pamiętali, by do cystern z wodą wpuszczać drapieżne ryby. Haploidalne piaskopływaki aktywnie likwidowały większe masy wody blisko powierzchni planety; drapieżne ryby pływały również w kanacie. Czerwie wydające na świat piaskopływaki mogły poradzić sobie z małymi dawkami wody — na przykład ilościami zawartymi w płynie tkankowym ludzkiego ciała. Lecz owe chemiczne fabryki skonfrontowane z dużymi objętościami wody rozregulowywały się, eksplodując w niosącej śmierć transformacji, tworząc niebezpieczne koncentracje melanżu, narkotyku dającego absolut świadomości, używanego w rozcieńczonych dozach podczas siczowych orgii. Jego oczyszczony koncentrat przeniósł Paula Muad’Diba poza ściany Czasu, głęboko w studnię zaniku jaźni, gdzie nie poważył się dotychczas udać żaden inny człowiek.

Ghanima poczuła drżenie siedzącego przed nią brata.

— Coś ty zrobił? — zapytała z naciskiem.

Lecz on nie dał zbić się ze ścieżki objawiania swych odkryć:

— Ekologiczna przemiana planety to mniej piaskopływaków…

— Opierają się jej, oczywiście — powiedziała i zaczęła rozumieć lęk w jego głosie.

— Jeżeli znikną piaskopływaki, to znikną i wszystkie czerwie — dodał. — Trzeba ostrzec przed tym plemiona.

— Koniec z przyprawą — stwierdziła.

Słowa dotykały jedynie wierzchołka licznych niebezpieczeństw, które, jak się oboje zorientowali, wywołane zostały ludzkim wtrącaniem się w pradawne stosunki ekologiczne Diuny.

— Właśnie tyle wie Alia — powiedział. — Dlatego się tak unosi.

— Czy możesz być tego pewny?

— Jestem pewny.

Wiedziała teraz, co go niepokoiło, i poczuła, że ta wiedza i ją napawa lękiem.

— Plemiona nam nie uwierzą, jeżeli ona zaprzeczy — powiedział. Jego stwierdzenie odnosiło się do podstawowego dylematu ich egzystencji: jakiej mądrości oczekiwali Fremeni od dziewięciolatków? Alia, oddalając się każdego dnia coraz bardziej od wewnętrznej jedności, wygrywała na tym.

— Musimy przekonać Stilgara — powiedziała Ghanima.

Jednocześnie odwrócili głowy i wpatrzyli się w zalaną światłem księżyca pustynię. Było to już inne miejsce. Ludzkie oddziaływanie na otoczenie nie było dla nich nigdy bardziej widoczne. Odczuwali siebie jako integralne części dynamicznego systemu, z trudem utrzymywanego w pożądanej równowadze. Nowe spojrzenie wywoływało w świadomości prawdziwą rewolucję zalewającą myśli potopem spostrzeżeń. Tak jak powiedział Liet-Kynes — wszechświat był miejscem ciągłego dialogu między zwierzęcymi populacjami. Haploidalne piaskopływaki przemawiały do nich jako do ludzkich zwierząt.

— Plemiona zrozumieją zagrożenie dla wody — powiedział Leto.

— Ale to zagrożenie dla czegoś więcej. To… — Ghanima zamilkła, pojąwszy głębsze znaczenie swych słów. Woda była na Arrakis najwyższym symbolem władzy. Fremeni przypominali wąsko wyspecjalizowane zwierzęta: pozostawionych na pustyni rozbitków, ekspertów od życia w najtrudniejszych warunkach. I gdy wody było w bród, utrata znaczenia dawnego symbolu wywołała zmianę w ich psychice.

— Myślisz o zagrożeniu dla władzy — poprawiła go.

— Oczywiście.

— Ale czy nam uwierzą?

— Jeśli zobaczą, co się dzieje, jeśli dojrzą zakłócenie równowagi…

— Równowaga — powiedziała i powtórzyła dawne słowa ojca: