Выбрать главу

— Jeżeli chcesz mi pomóc swym nożem, złodzieju wody, to proszę, wbij mi go w plecy. Tak robi ktoś, kto nosi obrożę demona.

Stilgar dwoma susami przeciął pokój, przestąpił ciało Dżawida i dopadł Idaho w korytarzu. Guzowatą dłonią sięgnął, by go zatrzymać i odwrócić. Stanął przed nim twarzą w twarz z wyciągniętym nożem. Odczuwał tak wielki gniew, że nawet nie zauważył osobliwego uśmiechu na obliczu Idaho.

— Wyciągnij nóż, ty mentackie łajno! — zagrzmiał. Idaho roześmiał się, a potem uderzył Stilgara dwa razy w twarz. Fremen zawył i wbił nóż w brzuch Idaho.

Mentat zatoczył się, krzywiąc usta w uśmiechu. Wściekłość Stilgara rozpłynęła się w nagłym lodowatym wstrząsie.

— Dwie śmierci dla Atrydów — wychrypiał Idaho. — Druga lepsza od pierwszej.

Zatoczył się w bok i upadł twarzą na skalną posadzkę. Krew ciekła mu z otwartej rany.

Stilgar spojrzał w dół i głęboko wciągnął powietrze. Małżonek Alii, Łona Niebios, zginął z jego ręki. Mógł twierdzić, że bronił honoru naiba, że nie chciał złamać przyobiecanej neutralności, ale tym trupem był Duncan Idaho. Żadne możliwe argumenty, żadne okoliczności łagodzące nie mogły zmazać tego czynu. Gdyby nawet Alia po cichu zaaprobowała to, co zrobił, to i tak publicznie musiałaby odpowiedzieć zemstą. Była przecież Fremenką. By władać Fremenami, nawet w najmniejszym stopniu nie mogła być nikim innym.

Dopiero teraz Stilgar zrozumiał, że do takiej właśnie sytuacji dążył Idaho.

Podniósł oczy i ujrzał przerażoną twarz Hary, jego drugiej żony, spoglądającej z głębi zacieśniającego się tłumu. W którąkolwiek stronę popatrzył, wszędzie widział twarze o takim samym wyrazie: szoku i obawy następstw.

Stilgar wyprostował się, wytarł ostrze o rękaw i schował je. Przemówił obojętnym tonem:

— Ci, którzy idą ze mną, niech się od razu pakują. Wyślijcie mężczyzn, by przywołali czerwie.

— Dokąd idziesz, Stilgar? — zapytała Hara.

— Na pustynię.

— Pójdę z tobą — powiedziała.

— Oczywiście, że pójdziesz ze mną. Wszystkie moje żony tak zrobią. Ghanima również. Przyprowadź ją, Haro. Natychmiast.

— Tak, Stilgar, natychmiast… — zawahała się. — A Irulana?

— Jeżeli zechce.

— Tak, mężu. — Wciąż się wahała. — Bierzesz Ghanię jako zakładniczkę?

— Zakładniczkę? — Zdziwiła go ta myśl.

„Jeżeli mentat miał rację, jestem jedyną nadzieją Ghani” — pomyślał i przypomniał sobie słowa Leto: „Strzeż się Alii. Musisz zabrać Ghanimę i uciekać”.

Dzięki Fremenom wszyscy planetolodzy uważali życie za pewien rodzaj energii i poszukiwali dominujących w nim powiązań. W małych porcjach, fragmentach i częściach fremeńska mądrość plemienna przekładana jest na nowe pewniki. To, co Fremeni posiadali w sobie jako lud, mogą mieć wszyscy. Należy jedynie rozwinąć zmysł powiązań energetycznych. Należy jedynie obserwować, jak energia przesyca rzeczy i jak je tworzy.

„Katastrofa arrakańska” według Harq al-Ady

Sicz Tueka leżała na wewnętrznej grani Nibymuru. Halleck stał w cieniu kamiennej skarpy osłaniającej wejście do siczy. Czekał, aż ci wewnątrz zdecydują się, czy udzielić mu schronienia. Odwrócił wzrok ku pustyni i spojrzał na szarobłękitne poranne niebo. Przemytnicy zdumieli się, że on, przybysz z innego świata, pochwycił czerwia i przyjechał tu na nim. Ale Hallecka również zdziwiła ich reakcja. Czyż było to takie trudne dla kogoś, kto wiele razy widział, jak to robiono?

Halleck skupił uwagę na pustyni, srebrnej od lśniących skał i szarozielonej od pól, na których woda sprawiła cud. Nagle zdał sobie sprawę z kruchości nagromadzonej na planecie energii. Życie wciąż było zagrożone w całości przez niespodziewaną zmianę w planie przekształcenia.

Wiedział, co wywołało jego reakcję. Pojemniki z martwymi piaskopływakami transportowano do siczy, by odzyskać ich wodę. Tysiące stworzeń — martwych. Zjawiły się, by zebrać przelaną wodę. To właśnie utrata wody spowodowała u Hallecka gonitwę myśli.

Spojrzał na kanat, w którym nie płynął już cenny płyn. Widział dziury w kamiennym murze, przez które wylała się woda. Niektóre ciągnęły się przez dwadzieścia metrów najpodatniejszych na zniszczenie odcinków kanatu. W tych miejscach miękki piach prowadził do zagłębień pełnych wchłoniętej wody. Wilgotne doły roiły się od piaskopływaków. Dzieci z siczy chwytały je i zabijały.

Nad uszkodzonymi ścianami kanatu pracowały ekipy naprawcze. Inne zanosiły minimalne ilości wody do nawodnienia najbardziej potrzebujących roślin. Ujęcie wodne gigantycznego zbiornika pod oddzielaczem wiatru siczy Tueka zostało odłączone, by zapobiec wylewaniu się jej przez zniszczony kanat. Woda do nawilżania pochodziła z zanikających kałuż na jego dnie.

Metalowa konstrukcja grodzi zgrzytała w narastającym cieple dnia. Halleck stwierdził, że wpatruje się w najdalszy zakręt kanatu, w miejsce, w którym woda sięgała najzuchwalej w głąb pustyni. Planiści z siczy, mając nadzieję na wyhodowanie zieleńca, zasadzili tam specjalny rodzaj drzewa. Teraz było ono skazane na śmierć, o ile nie przywróci się szybko obiegu wody. Halleck patrzył na powiewające listowie wierzby, postrzępione przez wiatr i piach. Dla niego drzewo to symbolizowało nową rzeczywistość: jego i Arrakis.

„Oboje jesteśmy tu obcy”.

Ci z siczy bardzo długo podejmowali decyzję. Zapewne potrzebowali mężczyzny zaprawionego w walce — fachowcy w tej dziedzinie zawsze byli chętnie widziani — Halleck jednakże nie żywił złudzeń. Przemytnicy tych czasów nie byli tymi samymi przemytnikami, którzy wiele lat temu udzielili mu schronienia, gdy uciekał przed siepaczami Harkonnenów. Wyrosła nowa rasa, żądna zysku.

Znowu skupił się na wierzbie. Doszło do niego wreszcie, że zamiecie nowej rzeczywistości mogą zmieść z Arrakis przemytników i wszystkich ich przyjaciół. Mogły zniszczyć Stilgara wraz ze wszystkimi plemionami, które pozostawały wierne Alii. Wszyscy oni stali się ludźmi cywilizowanymi. Gurney poznał gorzki smak tego procesu na przykładzie rodzinnego świata. Fremeni, wygląd przedmieść i tradycyjne obyczaje siczy uległy nieodwracalnym przemianom. Wiejskie dzielnice stały się koloniami miast-centrów. Ich mieszkańców uczono, jak nosić nałożone jarzmo, w które zostali wprzężeni — jeżeli nie przez zawiść, to przez przesądy. Nawet tu, zwłaszcza tu, ludzie zachowywali postawę istot zależnych. Byli skryci, nastawieni obronnie. Każde przejawy władzy natychmiast odrzucano — każdej władzy: Regentki, Stilgara, ich własnej Rady…

„Nie mogę im ufać” — pomyślał Halleck. Mógł ich tylko wykorzystać i wpoić im nieufność wobec innych. Zanikły stare obyczaje, obyczaje współżycia wolnych ludzi. Ograniczono je do rytualnych słów, których pochodzenie zatarło się w pamięci.

Alia starannie pracowała na swym dziełem, karząc opór i nagradzając poparcie, prowadząc bez planu zaciąg do Sił Imperium, ukrywając większość imperialnej władzy. Szpiedzy! Na Boga, ilu musiała mieć szpiegów!

Halleck prawie widział morderczy ruch posunięć i kontrposunięć, dzięki któremu Alia miała nadzieję utrzymać opozycję w rozbiciu.

„Jeżeli Fremeni nadal będą tacy ospali, ona wygra” — pomyślał.

Grodź za nim szczęknęła. Wyłonił się z niej służący o nazwisku Melides. Był to niski mężczyzna o ciele podobnym do tykwy, podskakujący na cienkich, krzywych nóżkach, których brzydotę podkreślał filtrfrak.

— Zostałeś przyjęty — powiedział Melides.

Halleck usłyszał w jego głosie bezczelną obłudę. Ten głos zdradził mu, że może liczyć na azyl tylko przez ograniczony czas.