„Znasz opowieści dotyczące Kaznodziei?” — zapytał Halleck, zwracając się do Leto. „Mówią, że to twój ojciec, który powrócił z pustyni”.
„Słyszałem o tym”
Halleck odwrócił się, by popatrzeć na chłopca. Leto włożył na siebie dziwny filtrfrak, ze zwiniętymi dookoła twarzy i uszu skrajami. Okrywała go czarna szata, a na stopach miał piachbuty. Halleck koniecznie chciał wyjaśnić, jak udało mu się uciec i dotrzeć tu z powrotem.
„Dlaczego przyprowadziłeś tu tego starca?” — zapytał. „W Dżekaracie mówią, że pracuje dla nich”.
„Już nie. Sprowadziłem go, bo Alia pragnie jego śmierci”.
„Tak? Myślisz, że to wystarczy do udzielenia mu azylu?”
„Ty jesteś jego azylem”.
Kaznodzieja stał blisko nich, słuchając, ale nie dając znaku, że interesuje go rezultat rozmowy.
„Dobrze mi służył, Gurney — rzekł Leto — a ród Atrydów nie utracił jeszcze poczucia obowiązku wobec tych, którzy nam służą”.
„Ród Atrydów?”
„Ja jestem rodem”.
„Uciekłeś z Dżekaraty, uniemożliwiając mi wykonanie polecenia twojej babki” — stwierdził zimnym głosem Halleck. „Jak możesz się spodziewać…”
„Masz strzec życia tego człowieka, jak swego własnego” — odparł Leto i bez zmrużenia oczu wytrzymał spojrzenie Gurneya.
Jessika nauczyła Hallecka wyrafinowanych sztuczek obserwacji Bene Gesserit, ale nie znalazł w Leto niczego, co by mówiło o czymś więcej, niż o spokojnej pewności. Jednakże polecenia Jessiki wciąż obowiązywały.
„Powierzono mi uzupełnienie twojego wychowania i ostateczne zbadanie, czy nie jesteś opętany”.
„Nie jestem”.
„Dlaczego więc uciekłeś?”
„Namri dostał rozkaz, aby mnie zabić bez względu na to, co zrobię. Alia mu rozkazała”.
„Zatem umiesz posługiwać się prawdopoznaniem?”
„Umiem” — znów pewnie i spokojnie odrzekł Leto.
„Ghanima również?”
„Nie”.
Kaznodzieja przerwał milczenie, zwracając puste oczodoły w stronę Hallecka:
„Myślisz, że możesz go wypróbować?”
„Nie wtrącaj się, kiedy nic nie wiesz o problemie ani o jego następstwach” — rozkazał Halleck, nie patrząc na mężczyznę.
„Och, wystarczająco dobrze znam konsekwencje” — odparł Kaznodzieja. „Byłem kiedyś poddany próbie przez pewną starą kobietę, której wydawało się, że wie, co czyni. Jak się okazało, nie wiedziała”.
Halleck spojrzał wtedy na niego.
„Ty również posługujesz się prawdopoznaniem?
„Każdy może to robić. Nawet ty” — odparł Kaznodzieja. „Wystarczy wykazać szczerość wobec własnych uczuć. Trzeba mieć w sobie prawdę, by ją natychmiast rozpoznać”.
„Dlaczego się wtrącasz?” — zapytał Halleck, kładąc dłoń na krysnożu. Kim był ten Kaznodzieja?
„Jestem odpowiedzialny za to, co się dzieje” — odpowiedział starzec. „Moja matka mogła przelać własną krew na ołtarzu, ale ja tego nie zrobię. I uwierz — znam wasz problem”.
„Taak?” — Halleck wykazywał prawdziwe zaciekawienie.
„Lady Jessika rozkazała ci, byś odróżnił wilka od psa, ze’eb od ke’leb. Według jej definicji wilk to ktoś, kto ma siłę i jej nadużywa. Jednakże między wilkiem i psem jest strefa przejściowa, w której nie można ich od siebie odróżnić”.
„Masz rację” — Halleck zauważył, że coraz więcej mieszkańców siczy zbiera się w izbie, by ich słuchać. „Skąd to wiesz?”
„Ponieważ znam Arrakis. Nie rozumiesz? Pomyśl chwilę. Pod powierzchnią są skały, pył, osady, piasek. To pamięć planety, obraz jej historii. Identycznie jest z ludźmi. Pies pamięta wilka. Każdy wszechświat obraca się wokół jądra istnienia i od środka, od tego jądra, aż po powierzchnię rozpościerają się wspomnienia”.
„Bardzo ciekawe” — zauważył Halleck. „W jaki sposób ma mi to pomóc w wypełnianiu zadania?”
„Wejrzyj w historię, która tkwi wewnątrz ciebie. Porozumiewaj się tak, jak robią to zwierzęta”.
Halleck potrząsnął głową. Wyczuwał w Kaznodziei przyciągającą, zniewalającą bezpośredniość, cechę charakterystyczną dla Atrydów. Było w tym coś więcej, niż sugerowałoby dyskretne użycie Głosu. Serce zaczęło mu walić. Czyżby…
„Jessika chciałaby poddać Leto próbie, naciskowi, pod wpływem którego ujawniłaby się»ukryta struktura«jej wnuka” — kontynuował Kaznodzieja. „Ale ta»struktura«zawsze jest widoczna, dostępna waszym oczom”.
Halleck odwrócił się, by zerknąć na Leto. Ten ruch powstał sam z siebie, jakby wymuszony siłą nie do odparcia.
Kaznodzieja mówił, jak gdyby udzielał lekcji upartemu uczniowi.
„Chłopiec wprawia was w zmieszanie, ponieważ nie jest pojedynczą istotą. To społeczność. I jak w każdej społeczności, dowolny jej członek może przejąć władzę. Stąd biorą się opowieści o Paskudztwach. Dostatecznie już zraniłeś tę społeczność. Czy nie dostrzegasz metamorfozy? Chłopak osiągnął wewnętrzną równowagę, na tyle potężną, że nie można nią zachwiać. Kiedyś się sprzeciwiałem, ale teraz będę mu posłuszny. To Uzdrowiciel”.
„A ty kim jesteś?” — zapytał z naciskiem Halleck.
„Tym, kogo widzisz. Nie patrz na mnie, patrz na dziecko, które rozkazano ci uczyć i wypróbować. Zostało uformowane przez kryzys. Przeżyło w śmiercionośnym otoczeniu”.
„Kim jesteś?” — nalegał Halleck.
„Mówię ci, spójrz na tego atrydzkiego chłopaka! Oto najwyższe sprzężenie zwrotne, od którego zależy przyszłość naszego gatunku. Zmieni zupełnie oddziaływanie przeszłych dokonań ludzkości. Żaden inny człowiek nie może znać ich tak dobrze jak on. I ty rozważasz zabicie kogoś takiego?”
„Polecono mi, abym poddał go próbie. Ja nie…”
„Ależ tak!”
„Jest Paskudztwem?”
Kaznodzieją wstrząsnął śmiech.
„Upierasz się przy bredniach Bene Gesserit. Wiedźmy mają talent do tworzenia mitów usypiających ludzkość!”
„Jesteś Paulem Atrydą?”
„Paul Atrydą już nie istnieje. Starał się być symbolem moralnym, odrzucając jednocześnie stare reguły. Był świętym pozbawionym boskości. Każde jego słowo brzmiało jak bluźnierstwo. Jak możesz myśleć…”
„Ponieważ mówisz jego głosem”.
„Poddasz mnie próbie? Teraz? Strzeż się, Gurneyu Hallecku”.
Halleck przełknął ślinę i spojrzał na wciąż milczącego Leto.
„Kto tu jest poddawany próbie?” — zapytał Kaznodzieja. „Być może lady Jessika praktykuje to na tobie, Gurneyu Hallecku?”
Zastanawiał się, dlaczego myśl Kaznodziei go zaniepokoiła. Czemu pozwalał na takie słowa? W sługach Atrydów głęboko zakorzeniona była pokora wobec autokratycznej mistyki. Jessika mu kiedyś to wyjaśniła. Halleck czuł, że coś w jego wnętrzu ulega zmianie: coś, czego skraje ledwie zostały tknięte szkoleniem Bene Gesserit. Narastała w nim nieartykułowana furia. Nie chciał się zmieniać!
„Który z was odgrywa boga? I w jakim celu?” — zapytał Kaznodzieja. „Nie możecie polegać wyłącznie na rozsądku, by odpowiedzieć na to pytanie”.
Powoli i rozmyślnie Halleck przerzucił uwagę na ślepca. Jessika wciąż powtarzała, że powinien osiągnąć równowagę kairits: „będziesz czynić — nie będziesz czynić”. Nazywała ją dyscypliną bez słów i zdań, bez zasad i argumentów. Coś w głosie ślepca, jego tonie i sposobie mówienia wywoływało wściekłość.