Выбрать главу

— „Właśnie ona wyróżnia ludzi z tłumu”.

Ten cytat przebudził w nim ich ojca, więc dodał:

— Ekonomia przeciw pięknu — historia starsza niż Szeba. — Westchnął i spojrzał na nią sponad ramienia. — Zaczynam mieć przyszłowidcze sny, Ghaniu. — Wstrzymała oddech. — Gdy Stilgar doniósł nam, że zwlekają z wypuszczeniem babki, wiedziałem o tym już wcześniej. Teraz podejrzewam, że inne moje sny również okażą się prorocze — powiedział.

— Leto… — Potrząsnęła głową, czując wilgoć w oczach. — Z naszym ojcem to stało się znacznie później. Nie sądzisz, że to może być…

— Śniłem, że biegam w zbroi przez wydmy. I byłem w Dżekaracie.

— Dżeka… — kaszlnęła. — To przecież stary mit!

— To prawdziwe miejsce, Ghaniu! Muszę odnaleźć człowieka, którego nazywają Kaznodzieją. Muszę go znaleźć i porozmawiać z nim.

— Myślisz, że on jest… naszym ojcem?

— Sama siebie o to zapytaj.

— To byłoby do niego podobne — zgodziła się. — Ale…

— Nie lubię rzeczy, o których wiem, że je zrobię — powiedział.

— Po raz pierwszy w życiu rozumiem swego ojca. Poczuła się wyłączona z jego myśli.

— Kaznodzieja jest prawdopodobnie tylko starym mistykiem — powiedziała.

— Modlę się o to — szepnął. — Och, jak się o to modlę! — Baliseta zamruczała w jego dłoni, gdy nią poruszył. — Może to tylko Gabriel bez rogu.

Zapatrzył się w milczeniu w zalaną księżycem pustynię.

Ghanima odwróciła się, by popatrzeć tam, gdzie on, i ujrzała fosforyzujący blask gnijącej roślinności na skraju siczowej plantacji, niknący w zlewającej się linii wydm. Pełno tu było życia. Nawet gdy pustynia spała, coś w niej pozostawało na straży. Wyczuwała tę czujność, słyszała jakieś stworzenie zamieszkujące kanat. Odkrycie Leto przekształciło noc: oto ważna chwila, czas na wykrycie regularności wśród ciągłych zmian.

— Dlaczego Dżekarata? — zapytała, a bezbarwność jej głosu zniszczyła nastrój oczekiwania.

— Dlaczego… nie wiem. Kiedy Stilgar pierwszy raz powiedział nam, jak zabijano tam ludzi, jak uczyniono z tego miejsca tabu, pomyślałem… to, co ty. Lecz teraz właśnie stamtąd nadchodzi niebezpieczeństwo… i Kaznodzieja.

Nie odpowiedziała, nie zażądała, żeby podzielił się z nią dalszymi jasnowidczymi snami. Wiedziała, jak wiele z jej niepokoju udzieliło się i jemu. Ta droga prowadziła do stania się Paskudztwem i oboje o tym wiedzieli. Owo słowo wisiało między nimi nie wypowiedziane, gdy odwrócili się i zaczęli zstępować po skale w kierunku wejścia do siczy.

Paskudztwo.

Wszechświat jest dziełem Bożym. Jest jednością. Całością, wobec której ustalają się wszystkie podziały. Przemijające, nawet świadome siebie i rozsądne życie, które nazywamy czującym, otrzymuje tylko kruche powiernictwo nad nikłą częścią tej całości.

Komentarze K.E.F. (Kongresu Ekumenicznego Federacji)

Halleck użył do przekazania rzeczywistej wiadomości ręcznej sygnalizacji, podczas gdy na głos mówił o innych sprawach. Nie podobała mu się mała poczekalnia, którą kapłani wyznaczyli do złożenia raportu, ponieważ wiedział, że roi się w niej od aparatów szpiegowskich. Niech no jednak spróbują złapać drobne znaki ręką! Atrydzi używali tego sposobu komunikacji od setek lat i nikt nie wynalazł mądrzejszego.

Na zewnątrz zapadła noc, lecz pokój nie miał okien. Oświetlenie zależne było od kul świętojańskich umieszczonych w górnych rogach pomieszczenia.

— Wielu z tych, których pojmaliśmy, to byli ludzie Alii — przekazał Halleck, obserwując twarz Jessiki, podczas gdy na głos mówił, że przesłuchania wciąż trwają.

— Zatem jest tak, jak przewidywałeś — odpowiedziała Jessika, manipulując palcami. Skinęła głową i wypowiedziała otwartą replikę:

— Oczekuję pełnego raportu, gdy będziesz zadowolony z wyników, Gurney.

— Oczywiście, pani — powiedział, a jego palce kontynuowały: — Jest inna sprawa, dość niepokojąca. W transie narkotycznym niektórzy z naszych jeńców mówili o Dżekaracie i gdy wypowiadali tę nazwę, umierali.

— Uwarunkowane sercostopery? — zapytały palce Jessiki. A na głos powiedziała:

— Zwolniłeś jakiś jeńców?

— Kilku, pani, najbardziej oczywistych tumanów. — Jego palce zatańczyły: — Podejrzewamy przymuszacie serca, ale nie jesteśmy tego pewni Sekcje się jeszcze nie zakończyły. Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć o Dżekaracie i przyszedłem natychmiast.

— Mój książę i ja zawsze myśleliśmy, że Dżekarata to interesująca legenda, prawdopodobnie oparta na pewnych faktach — powiedziały palce Jessiki. Zdołała zignorować zwykły skurcz bólu, gdy mówiła o swym tak dawno zmarłym kochanku.

— Masz jakieś rozkazy, pani? — zapytał na głos Halleck.

Jessika odpowiedziała w ten sam sposób, mówiąc mu, żeby powrócił na lądowisko i doniósł, kiedy będzie miał jakieś nadające się do wykorzystania informacje, lecz jej palce niosły inną wiadomość: — Nawiąż kontakty z twymi przyjaciółmi wśród przemytników. Jeśli Dżekarata istnieje, zaopatrują się u nich, kupując przyprawę. Nie ma dla nich innego rynku niż przemytnicy.

Halleck szybko skinął głową, podczas gdy jego palce mówiły: — Puściłem już to w ruch, pani — I ponieważ nie mógł zignorować treningu całego życia, dodał: — Bądź ostrożna w tym miejscu. Alia jest twoim wrogiem, a większość kapłanów jest jej oddana.

— Nie Dżawid — odpowiedziały palce Jessiki. — On nienawidzi Atrydów; wątpię, czy ktokolwiek poza wtajemniczonymi mógłby to wykryć, ale jestem tego pewna. Spiskuje, a Alia o tym nie wie.

— Wyznaczam dodatkową straż dla twojej osoby, pani — powiedział na głos Halleck, zauważając niezadowolenie w oczach Jessiki. — Tu jest niebezpiecznie. Spędzisz tu noc?

— Udamy się później do siczy Tabr — powiedziała i zawahała się, czy powiedzieć mu, żeby nie przysyłał więcej strażników, lecz w końcu zachowała milczenie. Można było ufać instynktom Gurneya. Niejeden Atryda nauczył się tego, zarówno ku swemu żalowi, jak i zadowoleniu. — Mam teraz jeszcze jedno spotkanie z Mistrzem Nowicjatu — powiedziała. — To już ostatnie i będę rada, że opuszczam to miejsce.

I ujrzałem następną bestię wychodzącą z piasku, i miała dwa rogi podobne do rogów baranka, lecz paszcza jej była kłów pełna i ognia jak u smoka, a ciało jej błyszczało i płonęło żarem wielkim, gdy syczała jakby wąż.

zrewidowana Biblia Protestancko-Katolicka

Mężczyzna nazywał siebie „Kaznodzieją” i oto pewnego dnia na Arrakis padł przeraźliwy strach, że mógł on być Muad’Dibem, który powrócił z pustyni nie zginąwszy. Muad’Dib mógł żyć — któż bowiem widział jego ciało? A jeśli już o to chodzi, to kto widział jakiekolwiek ciało, które zabrała pustynia? Można było czynić porównania, lecz nikt z dawnych czasów nie wystąpił naprzód i nie rzekł: „Tak, wiem, że jest Muad’Dibem. Znam go”.

Jednakże… Tak samo jak Muad’Dib, Kaznodzieja był ślepy, oczodoły miał czarne i pokaleczone w sposób, w jaki mógł to zrobić spopielacz skał, a jego głos posiadał przepastną głębię, nieodpartą siłę, domagającą się odzewu z wnętrza człowieka. Wielu to zauważyło. Był szczupły, jego ogorzałą twarz zdobiły blizny, jego włosy przyprószyła siwizna. Ale głęboka pustynia wielu tak zmieniła. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła.