Выбрать главу

Kaznodzieja zestarzał się przedwcześnie; nie wskutek braku przyprawy, ale właśnie przez nią”.

— Powiedziano mi, że chciałeś mnie widzieć — rzekł Kaznodzieja w chwili, gdy jego mały przewodnik zatrzymał się.

Leto spojrzał na dziecko, osobę prawie tak wysoką jak on sam, skrępowaną lękiem łagodzonym odrobiną ciekawości. Młodzieńcze oczy pobłyskiwały ciemno znad maski filtrfraka.

Machnął ręką.

— Zostaw nas.

Przez chwilę układ barków dziecka wyrażał bunt, potem wziął górę lęk i wrodzony fremeński szacunek dla prywatności. Chłopiec odszedł.

— Wiesz, że Farad’n jest już na Arrakis? — zapytał Leto.

— Tak. Gurney rozmawiał ze mną zeszłej nocy. „Bardzo chłodno cedzi słowa. Tak jak ja w dawnych czasach” — pomyślał Kaznodzieja.

— Muszę podjąć trudną decyzję — rzekł Leto.

— Myślałem, że rozważyłeś już wszystkie warianty.

— Obaj znamy tę pułapkę, ojcze.

Kaznodzieja kaszlnął. Opanowujące ich obu napięcie mówiło mu, jak byli blisko decydującego przełomu. Leto nie mógł teraz polegać wyłącznie na wizji, musiał nią też sterować.

— Potrzebujesz mojej pomocy? — zapytał Kaznodzieja.

— Tak. Wracam do Arrakin i chcę się tam zjawić jako twój przewodnik.

— Ale po co?

— Wygłosisz jeszcze jakieś kazanie w Arrakin?

— Może. Są jeszcze rzeczy, których im nie powiedziałem.

— Nie wrócisz na pustynię, ojcze.

— Jeżeli pójdę z tobą?

— Tak.

— Zrobię, cokolwiek zadecydujesz.

— Jesteś pewny? Wraz z Farad’nem wróciła lady Jessika, twoja matka.

— Bez wątpienia.

Kaznodzieja ponownie kaszlnął. Zdradzał w ten sposób zdenerwowanie, na które nigdy by sobie nie pozwolił Muad’Dib. Jego ciało długo nie poddawało się reżimowi samodyscypliny, a umysł zbyt często szalał od przyprawy w Dżekaracie. Starzec nie był pewien, czy mądrze będzie wrócić do Arrakin.

— Nie musisz iść ze mną — powiedział Leto. — Zostawiłem w mieście siostrę, po którą teraz wracam.

— Pójdziesz do Arrakin sam?

— Tak. Musze, spotkać się z Farad’nem.

— Udam się z tobą — westchnął Kaznodzieja.

Leto wyczuł coś dziwnego w zachowaniu ojca. Czyżby korzystał z przyszłowidzenia? Nie. Kaznodzieja już nigdy tego nie zrobi. Zna pułapkę kryjącą się w częściowej zgodzie. Każde wypowiedziane słowo świadczyło, że zrzekł się wizji na rzecz syna, wiedząc, że wydarzenia w tym wszechświecie zostały przez niego dokładnie przewidziane.

To tylko stare przeciwieństwa nawiedzały Kaznodzieję. Uciekł z jednego paradoksu, by pogrążyć się w drugi.

— Wyruszamy za kilka minut — rzekł Leto. — Powiesz Gurneyowi?

— Gurney nie idzie z nami?

— Chcę, żeby przeżył.

Kaznodzieja nagle otworzył się na wzrastające napięcie. Unosiło się dookoła niego w powietrzu, tkwiło w ziemi pod stopami, stale ruchome, skupione na tym nie-dziecku, będącym jego synem. W gardle narastał mu skowyt, do którego pchały go stare wizje.

Przeklęta świętość!

Nie mógł uniknąć gorzkiej istoty swych lęków. Wiedział, co zastaną w Arrakin. Jeszcze raz rozegrają partię z przerażającymi i śmiertelnymi siłami, które nigdy nie przyniosą im pokoju.

Dziecko, które odmawia noszenia szaty po swoim ojcu, Jest symbolem najbardziej unikalnej cechy człowieka. „Nie muszę być tym, czym był mój ojciec. Nie muszę słuchać się nakazów mojego ojca, ani nawet wierzyć w to, co on. O mojej sile, jako istoty ludzkiej, stanowi możliwość wyboru tego, w co mam wierzyć, a w co nie; co mam zrobić, a co nie”.

„Leto Atryda II” biografia pióra Harq al-Ady

Pielgrzymujące kobiety tańczyły na placu przed świątynią w rytm muzyki bębnów i fletów. Nie miały okryć na głowach i bransolet na szyjach, ich suknie były cienkie i przezroczyste. Gdy się odwracały, drugie, czarne włosy opadały im na twarze.

Alia spoglądała na tę scenę z orlego gniazda w świątyni i czuła, że widowisko jednocześnie ją pociąga i odpycha. Nadchodziła pora śniadania, godzina, kiedy aromat kawy przyprawowej wypełniał cały plac, nadpływając od strony stanowisk przekupniów pod ocienionymi arkadami. Siostra Muad’Diba wiedziała, że wkrótce będzie musiała wyjść i powitać Farad’na, ofiarować mu oficjalnie dary i nadzorować pierwsze spotkanie księcia z Ghanimą.

Wydarzenia przebiegały zgodnie z planem. Ghania go zabije i w powstałym zamieszaniu tylko jedna osoba przystąpi do konkretnego działania. Marionetki tańczą, kiedy pociąga się za sznurki. Stilgar zamordował Agarvesa, tak jak na to liczyła. A Agarves wprowadził do dżiddy porywaczy, nawet o tym nie wiedząc. Miał ukryty transmiter sygnału w nowych butach, które mu podarowała. Teraz Stilgar i Irulana czekają, uwięzieni w podziemiach Świątyni. Być może umrą, jeżeli nie uda się ich inaczej wykorzystać. W lochach nie byli szkodliwi. Niech zatem czekają.

Zauważyła, że Fremeni z miasta uważnie obserwują tancerki na placu. Zasada równości seksualnej wyszła z pustyni, by przetrwać we fremeńskich miastach i miasteczkach. Ostatnio jednak coraz bardziej odczuwalne stawały się społeczne różnice między mężczyzną i kobietą. To również uwzględniał plan. Dziel i rządź. Alia dostrzegła subtelną zmianę w sposobie, w jaki dwóch Fremenów patrzyło na kobiety z innych planet i ich egzotyczny taniec.

„Niech patrzą. Niech wypełnią swe umysły ghaflą”.

Chociaż żaluzje w oknie były szczelnie zsunięte, odczuła nagły wzrost temperatury. O tej porze roku upał rozpoczynał się skoro świt i osiągał maksymalne natężenie w południe. Temperatura na kamiennej posadzce placu musiała być o wiele wyższa. Skwar dokuczał tancerkom, ale one wciąż obracały się i skłaniały, wymachując rękoma. Poprzez taniec składały hołd Łonu Niebios. Adiutantka zaszydziła z obcoplanetarnych kobiet i ich szczególnych obyczajów. Wyjaśniła, że kobiety pochodzą z Ix, gdzie kultywuje się resztki zakazanej nauki i technologu.

Alia wciągnęła nosem powietrze. Te kobiety były tak ignoranckie, tak przesadne i zacofane jak pustynne Fremenki… Dokładnie tak, jak powiedziała adiutantka, starając sobie zaskarbić jej względy przez doniesienie o dedykacji tańca. Nie wiedziały nawet, podobnie zresztą jak adiutantka, że Ix symbolizowało cyfrę w zapomnianym języku.

Śmiejąc się lekko do samej siebie, Alia pomyślała: „Niech tańczą”. Taniec powoduje utratę energii, której w innym wypadku mogłyby użyć do bardziej szkodliwych celów. A muzyka brzmiała przyjemnie: delikatne kwilenie na tle uderzeń w bębenki i klaskania w dłonie.

Nagle melodia utonęła w pomruku wielu głosów. Tancerki zgubiły rytm, odzyskując go dopiero po chwili zamieszania. Ich uwaga zdążała ku odległym wrotom, przez które wlewał się tłum jak woda wypływająca z otwartej śluzy kanatu.

Alia również patrzyła na zbliżającą się falę. Dobiegły do niej słowa, zwłaszcza jedno, często powtarzane: „Kaznodzieja! Kaznodzieja!”

Wtedy zobaczyła starca stąpającego na czele z jedną ręką na barku młodego przewodnika.

Tancerki-pielgrzymki przerwały piruety i stanęły na stopniach prowadzących do świątyni. Wkrótce dołączyła do nich publiczność. Alia wyczuła ich admirację. Sama czuła jedynie lęk. „Jak on śmie!”

Odwróciła się, by przywołać strażniczki, lecz urwała rozkaz w pół zdania. Tłum wypełnił już plac. Mogliby wzniecić bunt, gdyby przeszkodzono Kaznodziei. Alia zacisnęła pięści.