— Poczekaj tu na mnie, siostro — powiedział Leto, kierując się ku ciotce. — Mam pewną rzecz do zrobienia.
Alia cofnęła się w kąt, przykucnęła i wyciągnęła nóż. Zielone klejnoty na jego rękojeści błysnęły w świetle padającym z okna.
Leto kontynuował swój marsz z pustymi, rozpostartymi rękoma.
Alia nagle wstała i rzuciła się na niego z nożem.
Leto podskoczył prawie pod sufit, zadając równocześnie cios lewą stopą. Trafił Alię w czoło i rozciągnął ją na ziemi, zostawiając krwawy znak na jej czole. Wypuściła nóż z dłoni. Spróbowała po niego sięgnąć, ale Leto stał już nad nią.
Zawahała się przez moment, przywołując z pamięci sztuki walki Bene Gesserit. Gdy opadła na podłogę, jej ciało było zwiotczałe.
Raz jeszcze Leto zbliżył się do niej.
Alia wykonała zwód w lewo i jednocześnie wystrzeliła prawą stopą do przodu, zadając cios, który, gdyby trafił precyzyjnie, mógłby rozpruć brzuch dorosłemu mężczyźnie.
Leto przyjął uderzenie na bark, chwycił stopę Alii i uniósł kobietę do góry. Obracał się, kręcąc nią dookoła. Słychać było świst wywoływany szybkością, z jaką wirowała i łopotała jej szata.
Pozostali cofnęli się.
Alia wciąż krzyczała, lecz nadal wirowała dookoła… dookoła… dookoła. Po chwili umilkła.
Wtedy Leto zmniejszył szybkość obrotów i delikatnie położył ją na podłodze. Leżała, drżąc jak śmiertelnie wyczerpane zwierzę. Leto pochylił się nad nią.
— Mogłem rzucić cię o ścianę — rzekł. — Tak byłoby pewnie najlepiej. Daję ci jednak szansę, bo na nią zasługujesz. Oczy Alii miotały się dziko z boku na bok.
— Pokonaliśmy nasze wewnętrzne istnienia — kontynuował Leto. — Spójrz na Ghanimę. Ona też może…
— Alio — wtrąciła się Ghanima — mogę ci pokazać, jak…
— Nie! — Głos dobywający się z piersi Alii brzmiał obco. Zaraz odezwały się następne, przeklinając, błagając. — Widzisz! Dlaczego nie słuchałaś? — I znowu: — Dlaczego to robisz? Co się dzieje? — I inny głos: — Powstrzymaj ich!
Jessika zatkała uszy, czując, jak Farad’n uspokajająco położył jej dłoń na ramieniu.
Alia wciąż szalała.
— Zabiję cię! — Z jej ust tryskały obrzydliwe przekleństwa. — Będę pić twoją krew! — Zaczęła wykrzykiwać bezwładne, splątane urywki zdań w najprzeróżniejszych językach.
Strażniczki stłoczone w korytarzu czyniły znak czerwia, potem ściskały pięści przy uszach. Ona była opętana!
Leto stał, potrząsając głową. Podszedł do okna i trzema błyskawicznymi ciosami wybił wzmocnione kryształem szkło — ponoć nie do stłuczenia — z ramy.
Na twarzy Alii pojawił się przebiegły wyraz. Jessika posłyszała, jak z jej wykręconych w grymasie ust dobywa się imitacja jej głosu, parodia opanowanego tonu Bene Gesserit:
— Macie zostać na swoich miejscach! Wszyscy!
Jessika opuściła dłonie i stwierdziła, że są wilgotne od łez.
Alia przetoczyła się na kolana i poderwała na nogi.
— Nie wiecie, kim jestem? — zapytała z naciskiem. Usłyszeli słodki i śpiewny głos młodej Alii, którą już dawno nie była. — Dlaczego wszyscy patrzycie na mnie w ten sposób? — Zwróciła błagalne oczy ku Jessice. — Matko, niech oni przestaną.
Jessika potrząsnęła jedynie głową, przejęta zgrozą. Oto potwierdzały się stare ostrzeżenia Bene Gesserit. Spojrzała na Leto i Ghanimę, stojących obok siebie. Cóż to oznaczało dla tych biednych bliźniąt?
— Jessiko — rzekł Leto, a w jego głosie usłyszała prośbę — czy nie można uniknąć Procesu-o-Opętanie?
— Kim jesteś, by decydować o Procesie? — zapytał zrzędliwie jakiś mężczyzna ustami Alii; zmysłowy autokrata, krańcowo zepsuty folgowaniem swym zachciankom.
Oboje, Leto i Ghanima, rozpoznali ów głos: stary baron Harkonnen. Ghanima poczuła, jak ten sam głos odzywa się echem w jej głowie, ale również to, że jej matka zatrzaskuje dlań bramę.
Jessika wciąż milczała.
— Zatem decyzja należy do mnie — stwierdził Leto. — I do ciebie, Alio. Proces-o-Opętanie albo… — Skinął głowę w kierunku wybitego okna.
— Kim jesteś, że stawiasz mi warunki? — zapytała z naciskiem Alia, wciąż głosem starego barona.
— Demon! — krzyknęła Ghanima. — Pozwól jej samej dokonać wyboru!
— Matko! — odezwała się błagalnie Alia tonem małej dziewczynki. — Matko, co oni robią? Czego ode mnie chcecie? Pomóżcie mi!
— Sama sobie pomóż! — rozkazał Leto.
Przez krótką chwilę widział w jej oczach unicestwioną obecność ciotki, błyszczącą bezradność, spoglądającą na niego i znikającą. Wreszcie ciało Alii ruszyło nierównym, sztywnym krokiem w stronę okna. Z jej ust wydobył się straszliwy ryk starego barona.
— Zatrzymaj się! Zatrzymaj się, mówię! Rozkazuję ci! Zatrzymaj się! A masz! — Alia chwyciła się za głowę, potknęła się, ale już oparła uda o parapet. Głos wciąż szalał: — Nie rób tego! Zatrzymaj się. Pomogę ci! Mam plan! Słuchaj! Zatrzymaj się, mówię ci! Czekaj!
Alia oderwała dłonie od głowy i chwyciła się rozwalonej framugi. Jednym skokiem przerzuciła ciało przez parapet i zniknęła. Spadając nawet nie jęknęła.
Najpierw usłyszeli krzyk tłumu, a potem głuchy odgłos, gdy Alia zderzyła się ze stopniami.
Leto spojrzał na Jessikę.
— Powiedzieliśmy ci, abyś jej współczuła.
Jessika odwróciła się i ukryła twarz w mundurze Farad’na.
Założenie utrzymujące, że można usprawnić działanie całego układu przez ingerencją w jego świadomy element, zdradza niebezpieczną niewiedzę. Takie właśnie ignoranckie podejście okazywali często ci, którzy zwali się naukowcami i technologami.
— Biega w nocy, kuzynie — powiedziała Ghanima. — Biega. Widziałeś go, jak biegł?
— Nie — odparł Farad’n.
Czekali we dwoje przed małą salą audiencyjną w Cytadeli, dokąd wezwał ich Leto. Tyekanik stał z boku, niespokojny z racji obecności lady Jessiki zagłębionej teraz w jakiejś wewnętrznej medytacji. Upłynęła zaledwie godzina od porannego posiłku, ale wiele spraw wprawiono już w ruch — wezwanie dla Gildii, wiadomości dla KHOAM i Landsraadu.
Farad’n stwierdził, że ciężko jest mu zrozumieć Atrydów. Rzeczywistość wprawiała go w zakłopotanie. Wciąż mówili o zaręczynach. Leto miał zasiąść na tronie. Oczywiście, jego dziwna, żyjąca skóra zostanie usunięta… ale dopiero w odpowiednim czasie…
— Biega, by się zmęczyć — powiedziała Ghanima. — Jest wcieleniem Kralizeku. Żaden wiatr nie był nigdy tak szybki, jak on. Jest rozmytą plamą na szczytach wydm. Widziałam go. Wciąż biega. A gdy w końcu wyczerpie siły, wróci i złoży głowę na moim łonie. „Poproś wewnątrz-matkę, by znalazła dla mnie dobry sposób na śmierć” — będzie błagał.
Farad’n wpatrywał się w nią. W ciągu tygodnia zamieszek na placu Cytadela żyła w dziwnym rytmie tajemniczych przypływów i odpływów; historie o zaciętych walkach za Murem Zaporowym docierały do niego poprzez Tyekanika, którego poproszono o militarne doradztwo.
— Nie rozumiem cię — rzekł Farad’n. — Byś znalazła sposób, aby mógł umrzeć?
— Prosił mnie, abym cię przygotowała — odparła Ghanima. Nie po raz pierwszy zdziwiła ją ciekawska niewinność księcia Corrino. Czy było to dzieło Jessiki, czy coś wrodzonego?
— Na co?