Выбрать главу

Na wargach Jessiki zagościł niewyraźny uśmieszek.

— Mówi o pokoju i śmierci jednym tchem — mruknął Stilgar. — Złoty Wiek!

Ghanima wyjaśniła:

— On poprowadzi ludzkość przez kult śmierci w wolne powietrze kwitnącego życia! Mówi o śmierci, bo to konieczne, Stil. Wykorzystuje napięcie, dzięki któremu żywa istota wie, że żyje. Kiedy jego Imperium upadnie… Och, tak, upadnie. Myślicie, że to jest Kralizek, ale Kralizek dopiero nadejdzie. A gdy nadejdzie, ludzie przypomną sobie, co to znaczy być żywym. Pamięć o nim będzie trwać tak długo, jak długo pozostanie żywy chociaż jeden człowiek. Jeszcze raz przejdziemy przez próbę, Stil. I wyjdziemy z niej. Zawsze powstaniemy z popiołów. Zawsze.

Farad’n dopiero teraz zrozumiał, co miała na myśli, mówiąc mu o biegu Leto. „Nie będzie człowiekiem” — uświadomił sobie.

Stilgar wciąż jeszcze się wahał.

— Nie będzie czerwi… — burknął.

— Och, czerwie wrócą — zapewniła go Ghanima. — Wszystkie umrą w ciągu dwustu lat, ale powrócą.

— Jak…? — przerwał Stilgar.

Farad’n poczuł przypływ objawienia. Domyślił się, co powie Ghanima, zanim zaczęła mówić.

— Gildia ledwie przetrwa chude lata i to tylko dzięki jej i naszym zapasom — powiedziała Ghanima. — Po Kralizeku będzie jednak mnóstwo przyprawy. Czerwie odrodzą się, kiedy mój brat odejdzie w piasek.

Tak, jak bywało z wieloma innymi religiami, Złote Remedium Życia Muad’Diba skarlało do obliczonego na pokaz szarlataństwa. Jego mistyczne znaki stały się symbolami dla głębszych, psychologicznych procesów, a te procesy oczywiście rozwijały się na dziko. Tym, czego lud potrzebował, był żywy bóg. Sytuacje naprawił dopiero syn Muad’Diba.

stwierdzenie przypisywane Lu Tung-pinowi (Lu, Gościowi Pieczary)

Leto siedział na Lwim Tronie, przyjmując hołd od plemion. Ghanima stała obok niego, stopień niżej. Ceremonia w Wielkiej Sali trwała już kilka godzin. Kolejne fremeńskie plemiona maszerowały przed Leto w osobach posłańców i naibów. Każda grupa niosła dary przystające bogu o przerażającej mocy; bogu zemsty, który obiecał im pokój.

Zastraszył ich, zmuszając do ukorzenia się w zeszłym tygodniu, występując przed połączonym arifem plemion. Sędziowie widzieli, jak wchodził do rozpalonego pieca, wyłaniając się nietknięty. Kiedy go zbadali, nie znaleźli na jego skórze żadnych śladów oparzeń. Rozkazał im kłuć ciało nożami, a gdy już uderzali go ostrzami, okazało się, że nie są w stanie nic mu uczynić. Jedynym efektem, jakie dało lanie nań kwasów, było powstanie ulotnych oparów. Zjadał podane mu trucizny i śmiał się z przerażenia Fremenów.

Potem przywołał czerwia i stanął tuż przed jego paszczą. Na koniec udał się na lądowisko w Arrakin, gdzie poruszył fregatą Gildii, chwytając za jeden z jej stateczników.

Wysklepiona przestrzeń Wielkiej Sali pochłaniała ostre dźwięki. W komnacie rozlegał się jedynie nieustający szmer poruszających się stóp. Czuć było zapach kamiennego pyłu przyniesionego z zewnątrz.

Jessika, która nie chciała wziąć udziału w uroczystości, obserwowała wydarzenia z okienka szpiegowskiego ukrytego wysoko nad tronem. Jej uwagę przykuwał Farad’n. Uświadomiła sobie, że oboje zostali wymanewrowani. Oczywiście, że Leto i Ghanima przewidzieli posunięcia zakonu żeńskiego. Bliźnięta mogły zasięgnąć rady wewnątrz siebie od dowolnej ilości Bene Gesserit, większej niż ich żyło obecnie w całym Imperium.

Szczególną goryczą napawał ją fakt, że mitologia zakonu stała się dla Alii pułapką. Strach wspiera się na strachu? Nawyki pokoleń wycisnęły na niej piętno Paskudztwa. Oczywiście, że była opętana. I nagle okazało się, że istnieją drogi wyjścia z pułapki, z czego skorzystali Leto i Ghanima. Nie jedna, ale dwie. Najbardziej denerwowało ją zwycięstwo Ghanimy. Bliźniaczkę ocaliło stłumienie hipnotyczne w warunkach stresu, połączone z kojącym wpływem sprzyjających jej przodków. Mogło to ocalić również Alię. Pozbawiona nadziei Alia nie mogła jednak nic zdziałać, dopóki nie było już za późno. Woda Alii zrosiła piach.

Jessika westchnęła i przeniosła uwagę na Leto. Na honorowym miejscu, obok jego prawego łokcia, stał wielki dzban z wyobrażeniem firmamentu, zawierający wodę Muad’Diba. Leto twierdził, że Paul w jego wnętrzu śmiał się z tego symbolu.

Przechwałki wnuka i ten dzban spowodowały, że podtrzymała decyzję o nieuczestniczeniu w ceremoniale.

Wiedziała, że tak długo, jak będzie żyć, nie zaakceptuje Paula przemawiającego ustami Leto. Fakt, że ród Atrydów ocalał, napawał ją radością, ale wydarzenia, które miały nadejść, były dla niej zbyt ciężkie, by mogła je znieść.

Farad’n siedział ze skrzyżowanymi nogami obok dzbana z wodą Muad’Diba. Zajął miejsce Pisarza Królewskiego, objąwszy z radością nowo ustanowione stanowisko.

Farad’n czuł, że sprawnie adaptuje się do nowej rzeczywistości, choć Tyekanik wciąż unosił się gniewem i straszył konsekwencjami. Tyekanik i Stilgar tworzyli wspólnotę-opozycję, która wyraźnie bawiła Leto.

W czasie trwania uroczystości przed tronem Atrydy przeszły tłumy niezrównanych wojowników. Ich odnowiona przysięga wierności nie mogła budzić wątpliwości. Kłaniali się przed nim, pokornie zawstydzeni tym, o czym doniósł arif.

Wreszcie ceremonia zaczęła zbliżać się do końca. Ostatni z naibów, Stilgar, stanął przed Leto w „pozycji honoru straży tylnej”. Zamiast koszy ciężkich od przyprawy, klejnotów ognia czy jakichkolwiek innych kosztownych darów, których sterty leżały wokół tronu, Stilgar przyniósł opaskę ze splecionego włókna przyprawowego. Jej wzór zdobił złoto-zielony Jastrząb Atrydów. Ghanima rozpoznała dar i rzuciła na Leto szybkie spojrzenie.

Stilgar położył opaskę na drugim stopniu poniżej tronu i skłonił się nisko.

— Darowuję ci opaskę na głowę noszoną przez twoją siostrę w czasie, gdy przebywaliśmy na pustyni — powiedział.

Leto stłumił wybuch śmiechu.

— Wiem, że macie kłopoty — odparł Leto. — Czy jest coś, co chciałbyś w zamian? — Wskazał dłonią na stosy kosztownych darów.

— Nie, panie.

— Przyjmuję zatem twój dar — rzekł Leto. Pochylił się do przodu, zgarnął skraj szaty Ghanimy i oddarł z niej cienkie pasmo. — W zamian daję ci ten kawałek szaty Ghanimy, szaty, którą miała na sobie w chwili, gdy porwano ją z pustynnego obozu, co zmusiło mnie, bym ją ocalił.

Stilgar przyjął dar drżącą dłonią.

— Szydzisz ze mnie, panie?

— Szydzić z ciebie? Na moje imię, Stilgar, nigdy nie mógłbym z ciebie szydzić. Dałem ci bezcenny dar. Rozkazuję ci nosić go zawsze blisko serca, jako przypomnienie, że wszyscy ludzie są skłonni popełniać błędy i że wodzowie są także ludźmi.

Fremen parsknął śmiechem.

— Jakim naibem mógłbyś zostać, panie!

— Jakim naibem jestem! Naibem naibów. Nigdy o tym nie zapominaj!

— Jak każesz, panie. — Stilgar westchnął, przypominając sobie raporty z arifu. I pomyślał: „Kiedyś chciałem go zabić. Teraz jest za późno”. Jego spojrzenie padło na dzban: nieprzejrzyste złoto, pokryte zielenią. — Oto woda mojego plemienia.

— I mojego — rzekł Leto. — Rozkazuję ci przeczytać inskrypcję wyrytą na boku naczynia. Przeczytaj ją głośno, aby wszyscy słyszeli.

Stilgar spojrzał pytająco na Ghanimę, ale ona podniosła podbródek, dając mu tym gestem odpowiedź, która przeszyła go dreszczem. Czy te atrydzkie skrzaty chcą, by wciąż odpowiadał za swoją porywczość i omyłki?!

— Przeczytaj to — rozkazał Leto, wskazując naczynie. Stilgar powoli wszedł na stopnie, nachylił się i przeczytał na głos: