— „Ta woda jest najwyższą esencją, źródłem kierującego się na zewnątrz stworzenia. Choć nieruchoma, jest istotą wszelkiego ruchu”. Cóż znaczą te słowa, panie? — szepnął Stilgar.
— Ciało Muad’Diba przypomina pustą skorupę, taką jak ta, którą porzuca owad — powiedział Leto. — Władał wewnętrznym światem, podczas gdy zewnętrzny miał we wzgardzie, i w ten sposób doprowadził do katastrofy. Władał zewnętrznym światem, wyłączając z tego świat wewnętrzny, i to oddało jego następców na pastwę demonów. Złote Remedium zniknie z Diuny, ale myśl Muad’Diba będzie trwała, a jego woda poruszy naszym wszechświatem.
Stilgar skłonił głowę. Mistycyzm wprawiał go w zakłopotanie.
— Początek i koniec zawsze są jednością — kontynuował Leto. — Żyjecie w powietrzu, a nie widzicie go. Faza się zamknęła. Z tego zamknięcia wyrasta początek jej przeciwieństwa. Tak oto będziemy mieli Kralizek. Wszystko powróci później w zmienionej formie. Wy czuliście myśli w głowach, wasi następcy będą czuli je w brzuchach. Wracaj do siczy Tabr, Stilgar. Gurney Halleck dołączy do ciebie jako mój doradca w waszej radzie.
— Nie ufasz mi, panie?
— Ufam ci całkowicie, inaczej nie wysyłałbym Gurneya. Halleck przeprowadzi pobór do nowej armii, której wkrótce będziemy potrzebowali. Przyjmuję twoją przysięgę wierności lennej, Stilgar. Jesteś wolny.
Fremen ukłonił się nisko, tyłem zstąpił ze stopni, odwrócił się i wyszedł z sali. Inni naibowie równym krokiem podążyli za nim, zgodnie z fremeńską zasadą, że „ostatni będą pierwszymi”. Lecz gdy wychodzili, do tronu docierały niektóre z ich pytań:
— O czym rozmawiałeś, Stilgar? Co znaczą te słowa o wodzie Muad’Diba?
Leto zwrócił się do Farad’na:
— Czy zanotowałeś wszystko, pisarzu?
— Tak, panie.
— Babka powiedziała mi, że dobrze wyszkoliła cię w procesach zapamiętywania Bene Gesserit. To dobrze. Nie chcę, byś skrobał na papierze.
— Jak rozkażesz, panie.
— Chodź i stań obok tronu — rzekł Leto.
Farad’n usłuchał, bardziej niż kiedykolwiek wdzięczny za szkolenie Jessiki. Gdy przyjmowało się do świadomości fakt, że Leto nie był już istotą ludzką i nie myślał jak istota ludzka, idea Złotej Drogi wydawała się jeszcze bardziej przerażająca.
Leto spojrzał na Farad’na. Na posadzce Wielkiej Sali czekali doradcy Wewnętrznego Kręgu. Stali jednak zbyt daleko, by cokolwiek słyszeć. Ghanima podeszła bliżej i oparła się ramieniem o tron.
— Nie zgodziłeś się jeszcze na oddanie mi sardaukarów w służbę — powiedział Leto. — Ale zrobisz to.
— Jestem ci winien wdzięczność, ale żądasz zbyt wiele — odparł Farad’n.
— Myślisz, że będzie im źle z moimi Fremenami?
— Żyliby zgodnie jak ci nowi przyjaciele, Stilgar i Tyekanik.
— Mimo to odmawiasz?
— Oczekuję propozycji.
— Zatem muszę ją złożyć, wiedząc, że nigdy na nią nie odpowiesz. Modlę się, żeby nauki mojej babki wystarczyły. Być może mnie zrozumiesz.
— Zrozumieć co?
— Każda cywilizacja stwarza własną mistykę — powiedział Leto. — Buduje się ją jako barierę przeciwko zmianom. Wszystkie mistyki są podobne przy stawianiu owych zapór: mistyka religijna, bohatersko-przywódcza, mistyka nauki i technologii, mistyka samej duszy. Żyjemy w Imperium, które właśnie taka mistyka ukształtowała i teraz rozpada się ono, ponieważ większość ludzi nie potrafi dostrzec różnic między mistyką a rzeczywistym wszechświatem. Widzisz, mistyka jest jak opętanie przez demona. Dąży do przejęcia świadomości.
— Rozpoznaję w tych słowach mądrość Jessiki — wtrącił Farad’n.
— I bardzo słusznie, kuzynie. Pytała mnie, czy jestem Paskudztwem. Zaprzeczyłem. Po raz pierwszy skłamałem. Widzisz, Ghanima uniknęła opętania, ale ja nie. Byłem zmuszony równoważyć wewnętrzne istnienia pod naciskiem wyjątkowo wielkich dawek melanżu. Musiałem wśród nich znaleźć aktywną pomoc. Czyniąc to, unikałem najbardziej złośliwych istnień. Wybrałem głównego pomocnika, korzystając z usług świadomości mojego ojca. Nie jestem teraz ani sobą, ani tym pomocnikiem. Raz jeszcze: nie jestem Leto II.
— Wyjaśnij to.
— Cechujesz się godną podziwu bezpośredniością — stwierdził Leto. — Jestem wspólnotą zdominowaną przez starożytnego władcę. Jego imię brzmi Harum. Pamięć o nim zginęła z racji wrodzonej słabości i przesądów następców, ale jego poddani żyli we wzniosłości podporządkowanej rytmom natury. Działali nieświadomie, w miarę zmian pór roku. Płodzili jednostki, które były krótko żyjącymi, przesądnymi istotami, łatwymi do rządzenia przez boga-króla. Jako całość stanowili potężny naród.
— Nie podoba mi się to, co mówisz — powiedział Farad’n.
— Ani mnie, naprawdę — odparł Leto. — Ale taki wszechświat stworzę.
— Dlaczego?
— Tego nauczyłem się na Diunie. Śmierć jest największym widmem, jakim wciąż straszymy tu ludzi. Ludzie w takim społeczeństwie zginą, zapatrzeni we własny pępek. Lecz kiedy nadejdzie czas na przeciwieństwo, to gdy powstaną, będą wielcy i piękni.
— Unikasz odpowiedzi na moje pytanie — zaprotestował Farad’n.
— Nie ufasz mi, kuzynie.
— Ani ty swej babce.
— Mam ku temu powody — odparł Leto. — Bene Gesserit są w końcu pragmatystkami. Wiesz, podzielam ich pogląd na wszechświat. Ty także nosisz znaki przynależności do tego wszechświata. Zachowujesz nawyki władzy, oceniając otoczenie w kategoriach potencjalnego zagrożenia i wartości.
— Zgodziłem się zostać twoim pisarzem.
— Bo taka rola pokrywa się z twoim prawdziwym talentem: talentem historyka. Jesteś skończonym geniuszem w odczytywaniu teraźniejszości w kategoriach przeszłości. W kilku przypadkach przewidziałeś moje posunięcia.
— Nie podobają mi się te zawoalowane insynuacje — rzekł Farad’n.
— Dobrze. Pokonałeś ambicję i naprawdę zadowoliłeś się obecnym, niższym statusem. Czy moja babka nie ostrzegała cię przed nieskończonością? Przyciąga nas ona jak iluminacja wśród nocy, oślepiając tak, że dokonujemy czynów, które mogą odcisnąć się na wszystkim, co skończone.
— To aforyzmy Bene Gesserit! — zaprotestował Farad’n.
— Ale bardzo precyzyjne — powiedział Leto. — Bene Gesserit wierzyły, że potrafią przewidzieć kurs ewolucji. Tyle tylko, że przegapiły oczywisty fakt, iż same ulegną zmianie w trakcie tego procesu. Założyły, że pozostaną w miejscu, podczas gdy ich plan chowu będzie się rozwijał. Nic bardziej głupiego nie mogły wymyślić. Patrz na mnie uważnie, Farad’n, bo już nie jestem człowiekiem.
— Tak twierdziła twoja siostra. — Farad’n zawahał się. — Jesteś… Paskudztwem?
— Według definicji zakonu, być może. Harum jest okrutny i samowładczy. Ja również. Zrozum mnie dobrze: mam w sobie okrucieństwo gospodarza, a ludzki wszechświat jest moją dziedziną. Fremeni trzymali kiedyś jako zwierzęta domowe oswojone orły, a ja będę trzymał oswojonego Farad’na.
Twarz księcia pociemniała.
— Strzeż się moich pazurów, kuzynie. Dobrze wiem, że moi sardaukarzy padliby w walce z Fremenami. Ale dotkliwie byśmy się poranili, a szakale czekają, by rozszarpać słabych.
— Obiecuję, że będę cię właściwie używał — rzekł Leto. Pochylił się do przodu. — Czy nie powiedziałem, że już nie jestem człowiekiem? Uwierz mi, kuzynie. Żadne dziecko nie narodzi się z moich lędźwi, ponieważ ich już nie mam. I to zmusza mnie do drugiego kłamstwa.