— A co z tymi, którzy je kupili?
— Nie wiedzą o niczym. Czego się obawiasz, księżno?
— Mój syn jest, no… wrażliwy.
— Sardaukar nie zdradza tajemnic — powiedział.
— Ani trup.
Sięgnęła naprzód i wcisnęła czerwony klawisz pod świecącym ekranem.
Tygrysy natychmiast podniosły łby. Wstały i spojrzały na zbocze, na levenbrecha. Poruszając się w jednym rytmie, odwróciły się i rozpoczęły nierówny bieg w górę zbocza.
Nie sprawiając zrazu wrażenia zaniepokojonego, levenbrech wcisnął klawisz na konsoli. Ruszał się powoli, ale w miarę jak koty kontynuowały sprint w jego stronę, stał się bardziej nerwowy. Naciskał klawisz coraz mocniej. W jego rysach pojawiła się przerażająca świadomość bliskiej śmierci i dłoń sięgnęła po roboczy nóż u pasa. Wykonał ten gest zbyt późno. Skośnie opadające pazury uderzyły go w klatkę piersiową i rozciągnęły na ziemi. Gdy upadł, drugi tygrys schwycił jego kark w paszczę i potrząsnął nią. Kręgosłup levenbrecha trzasnął.
— Zważanie na szczegóły — powiedziała księżna. Odwróciła się i zesztywniała, widząc, że Tyekanik wyciągnął nóż. Wyciągnął go jednak ku niej rękojeścią do przodu.
— Być może zechcesz użyć mojego noża, by zwrócić uwagę na kolejny szczegół — powiedział.
— Włóż go z powrotem i nie zachowuj się jak idiota! — wybuchnęła. — Czasami, Tyekanik, prowokujesz mnie, żebym…
— To był dobry człowiek, księżno. Jeden z moich najlepszych.
— Jeden z moich najlepszych! — poprawiła.
Wykonał głęboki, drżący wdech, wsadził nóż do pochwy.
— A co z pilotem?
— Ulegnie wypadkowi — powiedziała. — Doradzisz mu najwyższą ostrożność, gdy z powrotem przywiezie nam tygrysy. I, oczywiście, gdy dostarczy zwierzątka ludziom Dżawida, którzy zajmą się ich dalszym transportem… — Spojrzała na nóż.
— To rozkaz, księżno?
— Tak.
— Czy powinienem wtedy nadziać się na nóż, czy ty, moja pani, zadbasz o ten, hmm, szczegół?
Wensicja przemówiła z fałszywym spokojem:
— Tyekanik, gdybym nie była zupełnie pewna, że nadziałbyś się na nóż na mój rozkaz, nie stałbyś tu obok mnie… uzbrojony.
Przełknął, spojrzał na ekran. Tygrysy pożywiały się raz jeszcze.
Nie chciała patrzeć na tę scenę, wciąż obserwując Tyekanika. Wreszcie odezwała się:
— Powiesz handlarzom, żeby nie przyprowadzali nam więcej dzieci według podanego rysopisu.
— Jak rozkażesz, księżno.
— Nie mów do mnie takim tonem, Tyekanik.
— Tak, księżno.
Jej usta ściągnęły się w linię prostą. Potem rzekła:
— Czy mamy w zapasie jeszcze jakieś kostiumy?
— Sześć kompletów szat wraz z filtrfrakami i butami przeciwpiaskowymi, wszystkie z wyszytymi insygniami Atrydów.
— Tkaniny tak bogate jak ta…? — Skinęła w stronę ekranu.
— Godne królewskiego rodu, księżno.
— Zważanie na szczegóły — powiedziała. — Stroje zostaną przesłane na Arrakis jako dar dla naszych królewskich kuzynów. Podarunek od mojego syna, rozumiesz, Tyekanik?
— W zupełności, księżno.
— Niech napisze odpowiednią notę. Powinna mówić, że przesyła te skromne szaty jako dowód oddania dla rodu Atrydów, czy coś w tym stylu.
— A okazja?
— Musi się znaleźć jakieś święto czy urodziny, Tyekanik. Pozostawiam to tobie. Ufam ci, mój przyjacielu. Popatrzył na nią uważnie w milczeniu. Jej twarz spochmurniała.
— Musisz o tym wiedzieć. Komu więcej mogłabym ufać od czasu śmierci mego męża?
Wzruszył ramionami, myśląc, jak bardzo upodabniała się do pająka. Nawiązywanie z nią bliższych stosunków nie przyniosłoby pożytku. Podejrzewał, że to właśnie zrobił levenbrech.
— I, Tyekanik — powiedziała — jest jeszcze jeden szczegół.
— Tak, księżno?
— Mój syn został wyszkolony do władania. Nadejdzie czas, gdy sam będzie musiał chwycić w dłonie miecz. Będziesz wiedział, kiedy owa chwila nadejdzie. Chcę być o tym poinformowana natychmiast. — Odchyliła się, spoglądając poufale w jego twarz. — Nie akceptujesz mnie, wiem o tym. To nie ma dla mnie znaczenia tak długo, jak długo będziesz pamiętał lekcję z tym levenbrechem.
— Był nie tylko bardzo dobry jak poskramiacz, ale i łatwo było się go pozbyć. Tak, księżno.
— Nie o to mi chodzi!
— Czyżby? W takim razie… nie rozumiem.
— Armia — powiedziała — składa się z niezbędnych, ale w pełni wymienialnych elementów. To jest lekcja levenbrecha.
— Wymienialne elementy — powiedział. — Włączając w to najwyższe dowództwo?
— Bez najwyższego dowództwa armia rzadko ma rację bytu, Tyekanik. Właśnie dlatego natychmiast przyjmiesz religię Mahdiego i jednocześnie rozpoczniesz starania, by nawrócić mego syna.
— Natychmiast, księżno. Spodziewam się, że nie życzysz sobie, bym zaniedbał jego nauczanie w sztuce wojennej na rzecz, hmm… religii?
Podniosła się z fotela, obeszła go dookoła, przystanęła przy drzwiach i powiedziała bez oglądania się:
— Któregoś dnia nadwyrężysz moją cierpliwość o jeden raz za wiele, Tyekanik.
Z tymi słowami wyszła.
Albo porzucimy długo honorowaną teorię względności, albo przestaniemy wierzyć, że możemy zaangażować się w ciągłe, dokładne przewidywanie przyszłości Rzeczywiście, znajomość przyszłości stwarza masę pytań, na które nie można odpowiedzieć przy konwencjonalnych założeniach, o ile nie umieści się, po pierwsze — Obserwatora poza Czasem, a po drugie — nie unieważni wszelkiego ruchu. Jeżeli przyjmuje się teorie względności, to można wykazać, że Czas i Obserwator muszą pozostawać wciąż we wzajemnym związku, albowiem inaczej wkradają się niedokładności. Wydaje się stąd wynikać wniosek, że niemożliwe jest zaangażowanie w dokładne przewidywanie przyszłości Jak inaczej można wytłumaczyć ustawiczne dążenie do tego wizjonerskiego celu przez szanowanych naukowców? Jak można wyjaśnić Muad’Diba?
— Muszę ci coś powiedzieć — rzekła lady Jessika — mimo, iż wiem, że to, co powiem, ożywi wiele wspomnień z naszej wspólnej przeszłości i narazi cię na niebezpieczeństwo.
Przerwała, by zobaczyć jak Ghanima przyjmuje jej słowa.
Siedziały same, tylko we dwójkę, na małych poduszkach w komnacie, w siczy Tabr. Manewry, które doprowadziły do tego spotkania, były nader zawiłe i Jessika nie miała wcale pewności, czy tylko ona sama była tą manewrującą. Ghanima wydawała się przewidywać i wspomagać jej każdy krok.
Było już prawie dwie godziny po wschodzie słońca i minęło podniecenie z okazji powitań. Jessika zmusiła organizm do zwolnienia pulsu i skoncentrowała uwagę na pokoju o ścianach ze skał, z ciemnymi obiciami i żółtymi poduszkami na posadzce. Spostrzegła, że aby sprostać nagromadzonemu napięciu, po raz pierwszy od lat przypomina sobie Litanię Przeciw Strachowi z rytuału Bene Gesserit:
„Nie wolno się bać. Strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niechaj przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, obrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja”.
W milczeniu powtórzyła to raz jeszcze i zaczerpnęła głęboki, uspokajający wdech.
— Czasami to nawet pomaga — powiedziała Ghanima — To znaczy Litania.