— Dlaczego się winisz? Osiągnęłaś granicę. Wiem o tym. Leto też. Nawet Alia może o tym wiedzieć.
Jessika położyła dłoń na gardle, potarła je szybkim gestem i rzekła:
— Tak, mamy kłopot z Alią.
— Wywiera na Leto jakiś magnetyczny wpływ — powiedziała Ghanima. — Dlatego pomogłam ci spotkać się ze mną sam na sam. Zgadza się, że nie ma dla niej nadziei, ale on wciąż poszukuje sposobów, by z nią być… i badać ją. Kiedy staram się go od tego odwieść, zasypia. On…
— Alia podaje mu jakieś narkotyki?
— Nie-e-e — Ghanima potrząsnęła głową. — Lecz przejawia wobec niej dziwną empatię. I… we śnie często mruczy: „Dżekarata”.
— Znowu to! — Jessika przypomniała sobie raport Gurneya o spiskowcach wykrytych na lądowisku.
— Czasami się obawiam, że Alia chce, by Leto odnalazł Dżekaratę — powiedziała Ghanima. — Zawsze myślałam, że to tylko legenda. Wiesz o tym oczywiście?
Jessika wzruszyła ramionami.
— To okropna historia. Okropna.
— Co mamy robić? — zapytała Ghanima. — Boję się przeszukiwać wszystkie moje wspomnienia, wszystkie moje istnienia…
— Gnaniu! Ostrzegam cię przed tym. Nie wolno ci ryzykować.
— Może do tego dojść, nawet jeśli nie będę ryzykowała. Skąd wiemy, co naprawdę stało się z Alią?
— Nie! To musi zostać ci oszczędzone… to opętanie. — Ostatnie słowo wyrzekła dziwnym, chrapliwym tonem. — Tak… Dżekarata, tak się nazywa to miejsce? Posłałam Gurneya, żeby je odnalazł, jeżeli istnieje.
— Ale jak on może… ach! Oczywiście: przemytnicy.
Jessika spostrzegła, że otrzymała kolejny przykład, jak umysł Ghanimy pracuje w zgodzie z tym, co musiało być świadomością innych. „Moją! — pomyślała. — Niesamowite, że to młode ciało niesie w sobie wszystkie wspomnienia Paula, przynajmniej do chwili powstania nasienia, z którego się wywodzi”. Była to inwazja na prywatność, przeciw której w Jessice buntowała się cała jej pierwotna natura. Przez chwilę czuła, jak wydaje absolutny i niepodważalny sąd Bene Gesserit: Paskudztwo. W tym dziecku widziała jednak słodycz, pragnienie poświęcenia się za brata, pragnienie, którego sile nie można było zaprzeczyć.
„Jesteśmy jednym życiem, sięgającym w mroczną przeszłość — pomyślała Jessika. — Jesteśmy jedną krwią”.
Przygotowała się na przyszłe wydarzenia, które niewątpliwie będą konsekwencją jej rozkazów, wydanych Gurneyowi Halleckowi. Leto trzeba oddzielić od siostry i wychować tak, jak chciał tego zakon żeński.
Słyszałem wiatr wiejący w pustyni i widziałem zimowe księżyce wschodzące jak wielkie statki w próżni. Im składam moją przysięgę: będę stanowczy i z rządzenia uczynię sztukę. Stanę się wagą dla mej odziedziczonej przeszłości i będę doskonałym naczyniem dla wspomnień mych przodków. I znany będę bardziej z łaskawości niż z wiedzy. Oblicze moje świecić będzie w korytarzach czasu tak długo, jak długo będzie istnieć ludzkość.
Alia Atryda, gdy była znacznie młodsza, godzinami ćwiczyła się w transie prana-bindu, starając wzmocnić swą własną osobowość przeciw inwazji innych świadomości. Wiedziała, na czym polega jej problem — w siczowej drążni nie można było uciec przed melanżem. Przyprawą przesiąknięte było wszystko — żywność, woda, powietrze, nawet tkaniny, w które wypłakiwała się w nocy. Alia bardzo wcześnie poznała korzyści płynące z siczowych orgii, w czasie których plemię piło wodę z uśmierconego czerwia. Podczas orgii Fremeni uwalniali nagromadzone istnienia genetycznych pamięci i odrzucali je. Widziała, jak jej towarzysze stawali się wtedy przejściowo opętani.
Dla niej nie było takiego uwolnienia, nie było wyzwolenia. Posiadła pełną świadomość na długo przed urodzeniem. Wraz ze świadomością nadeszła katastrofalna wiedza: zetknięcie w łonie matki w potężnym, nieuniknionym kontakcie z osobowościami wszystkich przodków i jaźni, przetransportowanych przez śmierć podczas tau — w przyprawie krążącej w lady Jessice. Przed przyjściem na świat pamięć Alii zawierała każdy element wiedzy wymaganej od Wielebnej Matki Bene Gesserit — i jeszcze wiele, wiele więcej… Na tej podstawie poznano straszną prawdę: była Paskudztwem. Świadomość tego przyprawiała Alię o słabość. Dla przed-urodzonej nie było przed tym ucieczki. Wciąż walczyła z coraz bardziej przerażającymi przodkami, odnosząc od czasu do czasu pyrrusowe zwycięstwa. Wiedziała, czym jest własna osobowość, ta jednak nie była w stanie ochronić jej przed częstymi ingerencjami tych, którzy żyli wewnątrz niej odbitym życiem.
„Pewnego dnia i ja taka właśnie będę” — pomyślała. Zmroziła ją ta myśl. Iść dalej i kryć się w życiu dzieci zrodzonych z własnego łona, być intruzem chwytającym się cudzej świadomości, by zdobyć odrobinę doznań i przeżyć…
Jej dzieciństwo zabarwiał strach. Utrwalił się w niej podczas dojrzewania. Walczyła z nim, nie błagając nikogo o pomoc. Któż mógł pojąć, jakiej pomocy potrzebuje? Nie jej matka, która nie była w stanie odciąć się od osądu Bene Gesserit: przed-urodzeni to Paskudztwa.
Nadeszła noc, podczas której jej brat, szukając śmierci, odszedł na pustynię i oddał się Szej-huludowi, tak jak wymagano tego od ślepych Fremenów. W ciągu miesiąca Alia wyszła za mąż za Duncana Idaho, człowieka wydartego śmierci dzięki technologicznym sztukom Tleilaxan. Jej matka przebywała na Kaladanie. Bliźnięta Paula pozostawały prawnie pod jej opieką.
I sprawowała Regencję.
Ciężar odpowiedzialności odpędził dawne obawy, więc otworzyła się szeroko na wewnętrzne życia, żądając od nich rad, pogrążając się w przyprawowym transie w poszukiwaniu wiodących wizji.
Kryzys nadszedł pewnego dnia — podobnego do wielu innych w wiosennym miesiącu Laab — o poranku, w Cytadeli Muad’Diba, gdy zimny wiatr nawiewał piach od strony bieguna. Alia wciąż nosiła szaty żałobne. Przez kilka ostatnich tygodni opierała się wewnętrznemu głosowi matki, który zwykł szydzić z przygotowanych wówczas Świętych Dni, mających mieć kulminację w Świątyni Alii.
Wewnątrz-świadomość Jessiki zanikała coraz bardziej, roztapiając się w niewyraźnym żądaniu, aby Alia zajęła się pracą nad Prawami Atrydów. O swój moment świadomości zaczęły walczyć inne istoty. Alia czuła, jak otwiera się bezdenna otchłań, z której niczym rój szarańczy wynurzają się bezkształtne twarze. Skupiła uwagę na tej najbardziej potwornej — na starym baronie Harkonnenie. W przerażeniu wynikającym z pogwałcenia psyche poczęła wykrzykiwać sprzeciw wobec całego tego wewnętrznego jazgotu, uzyskując chwilową ulgę.
Tego poranka Alia wyszła na spacer do ogrodu na dachu Cytadeli. Aby wygrać walkę ze swym wnętrzem, starała się skupić na napomnieniu Chody, skierowanym do Zensunnitów:
„Puszczając drabinę, można wznieść się w górę!”
Lecz wciąż rozpraszał ją poranny blask na stokach Muru Zaporowego. Ogrodowe ścieżki wypełniły kępy sprężystej trawy puchowej. Gdy odwróciła wzrok do muru, ujrzała rosę na trawie, a w niej wielokroć powielony zarys własnej postaci.
Widok ten przyprawił ją o zawrót głowy. Każde z odbić niosło znamię jakiejś twarzy z wewnętrznego tłumu.
Starała się skoncentrować umysł na tym, o czym mówiła trawa. Obecność obfitej rosy świadczyła, jak daleko postąpiła Ekologiczna Transformacja Diuny. Klimat pomocnych szerokości stawał się cieplejszy, wzrastała zawartość dwutlenku węgla w atmosferze. Przypomniała sobie, jak wiele hektarów pustyni zostanie w nadchodzącym roku pokrytych zieloną roślinnością — a nawodnienie tylko jednego wymagało trzydziestu siedmiu tysięcy stóp sześciennych wody.