Выбрать главу

Nagle Ghanima powiedziała:

— Jestem gotowa. Zaczynajmy.

— Tak, a niech to! — Wyciągnął rękę, dotknął jej ramienia i by złagodzić wrażenie wywołane okrzykiem, powiedział: — Słuchaj, Ghaniu… Zaśpiewaj tą piosenkę. Będzie mi łatwiej.

Ghanima przysunęła się do niego bliżej i otoczyła go w pasie lewą ręką. Wciągnęła dwa razy głęboko powietrze, kaszlnęła i zaczęła śpiewać czystym, wysokim głosem pieśń, którą tak często jej matka nuciła ojcu:

Oto odkupuję ślub, któryś złożył, Przelewam na ciebie słodką wodę, Życie winno przeważyć w tym bezwietrznym miejscu. Kochany mój, tyś winien żyć w pałacu, Twoi wrogowie winni zapaść w nicość. Razem przejdziemy drogą, Którą miłość dla ciebie przetarła. Z pewnością dobrze wskazuję cel, Bo twym pałacem jest miłość ma…

Głos ucichł, tonąc w pustynnej ciszy, którą nawet szept mógł sprofanować, a Leto poczuł, że zapada się coraz głębiej — staje się ojcem, którego wspomnienia rozpościerają się jak powierzchniowa warstwa na oceanie genetycznej pamięci z bezpośredniej przeszłości.

„Na tej małej przestrzeni muszę być Paulem — powiedział sobie. — To nie Ghanima jest obok mnie, to moja kochana Chani, której mądra rada często ratowała nas oboje”.

W tym czasie Ghanima wśliznęła się w pamięcio-osobowość matki. Uczyniła to z przerażającą łatwością, której zaznała już przedtem. O ileż mniej skomplikowane było to dla kobiety — i o ile bardziej niebezpieczne.

Nagle Ghanima rzekła zdecydowanym głosem:

— Spójrz tam, kochany!

Wzeszedł Pierwszy Księżyc i w jego zimnym Świetle zobaczyli łuk pomarańczowego światła, padający w górę, w kosmos. Transportowiec, który przywiózł lady Jessikę, załadowany teraz przyprawą powracał do statku-matki na orbicie.

Przez Leto przemknęły najostrzejsze obrazy, przynosząc silne wrażenia. Przez ulotną chwilę był innym Leto — księciem Jessiki.

Konieczność zepchnęła na bok te wspomnienia, lecz nie wcześniej, nim poczuł przeszywający ból i miłość.

„Muszę być Paulem” — przypomniał sobie.

Transformacja nadeszła z przerażającym uczuciem rozdwojenia, jak gdyby Leto był ciemnym ekranem, na który rzutowano osobowość jego ojca. Czuł zarówno swoje ciało, jak i ciało ojca, a raptowne zmiany tożsamości groziły mu zgubą.

— Pomóż mi, ojcze — szepnął.

Rozkołysane zakłócenia zniknęły i wewnętrznie stał się kimś innym, podczas gdy osoba Leto stała na uboczu, jako obserwator.

— Moja ostatnia wizja jeszcze się nie spełniła — powiedział i poznał głos Paula. Odwrócił się do Ghanimy. — Ty wiesz, co widziałem. Prawą dłonią dotknęła jego policzka.

— Odszedłeś na pustynię, by umrzeć, kochany? To właśnie zrobiłeś?

— Może… ale ta wizja… Czynie było dość powodów, by zostać przy tyciu?

— Będąc ślepym? — zapytała.

— Nawet ślepym.

— Dokąd odszedłeś? Wciągnął głęboko powietrze:

— Do Dżekaraty…

— Kochany! — Łzy zaczęły spływać po jej policzkach.

— Muad’Dib, bohater, musi zostać ostatecznie zniszczony — rzekł. — Inaczej to dziecko nie da rady wyprowadzić nas z chaosu.

— Złota Droga — powiedziała. — To nie jest dobra wizja.

— Jest jedyną możliwą wizją.

— Alii się nie udało, więc…

— Całkowicie. Masz na to dowody.

— Twoja matka wróciła zbyt późno. — Ghanima kiwnęła głową. Na jej dziecięcym obliczu widniał mądry wyraz twarzy Chani. — Nie ma żadnych innych wizji? Może jeżeli…

— Nie, kochanie. Jeszcze nie. To dziecko nie może zajrzeć w przyszłość i wrócić bezpiecznie.

Znowu wstrząsnął nim dreszcz i Leto-obserwator poczuł głęboką tęsknotę do życia w młodym ciele, chęć podejmowania rzeczywistych decyzji i… Jak rozpaczliwie potrzebował tych naprawionych już błędów z przeszłości!

— Ojcze! — zawołał Leto i było tak, jak gdyby krzyk odbijał się echem w jego własnej głowie.

To, co poczuł potem, było wielkim aktem silnej woli; powolne, lgnące wycofanie wewnętrznej obecności ojca uwolniło zmysły i mięśnie.

— Kochanie — usłyszał głos Chani i wycofywanie zwolniło tempo. — Co się dzieje?

— Nie odchodź jeszcze — powiedział Leto, słysząc wreszcie własny głos, chrapliwy i niepewny, ale mimo to własny. Potem rzekł — Chani, musisz nam powiedzieć, jak mamy uniknąć… tego, co się stało z Alią.

Odpowiedział mu jednak Paul z jego wnętrza, słowami pełnymi wahania, przedzielonymi długimi przerwami:

— Nie ma…pewności. Widzisz… to…prawie… stało… się… ze… mną.

— Ale Alia…

— Ten przeklęty baron ją opętał!

Leto poczuł, jak gardło płonie mu suchością.

— Czy on… czy mam…

— On jest w tobie… ale… ja… my nie możemy, czasem czujemy… się nawzajem, ale ty…

— Nie potrafisz czytać moich myśli? — zapytał Leto. — Czy będziesz wiedział, kiedy on…

— Czasami czuję myśli… ale ja… żyjemy tylko przez… odbicie… twojej świadomości Stwarza nas pamięć. Niebezpieczeństwo… to dokładna pamięć. I… ci z nas, którzy kochali władzę… i gromadzili ją za… każdą cenę… ci mogą być… bardziej dokładni.

— Silniejsi? — szepnął Leto.

— Silniejsi.

— Znam twoją wizję — powiedział Leto. — Raczej stanę się tobą, niż pozwolę mu opanować mnie.

— Nie!

Leto skinął głową, czując niezwykłą siłę woli ojca, żądającą od siebie wycofania się, świadomą konsekwencji niepowodzenia. Każde opętanie sprowadzało opętanego do roli Paskudztwa. Uświadomienie sobie tego odnowiło jego poczucie siły. Odczuł własne ciało z nadzwyczajną ostrością, z głęboką świadomością błędów przeszłości: swoich własnych i przodków. To niepewność osłabiała — teraz to pojął. Przez chwilę pokusa toczyła w nim wojnę z obawą. Jego ciało miało zdolność przemienienia melanżu w wizję przyszłości. Dzięki przyprawie mogło oddychać przyszłością, rozrywając zasłony czasu. Zorientował się, że trudno mu odtrącić tę pokusę. Złożył dłonie i pogrążył się w świadomości prana-bindu.

Ciało zanegowało pokusę, ponieważ nosiło głęboką wiedzę, nabytą dzięki krwi Paula. Ci, którym zależało na poznaniu przyszłości, mieli nadzieję na wygranie zwycięskiej stawki w wyścigu, którego metę stanowił dzień jutrzejszy. Zamiast tego odkrywali, że są w pułapce życia, w którym znali każde uderzenie serca, każdy przepełniony strachem własny jęk. Ostateczna wizja Paula ukazywała niepewną drogę wyjścia z tej pułapki i Leto wiedział, że nie ma innej możliwości, jak tylko podążyć tą drogą.

— Radość życia, całe jego piękno jest oparte na fakcie, że cię zaskakuje — powiedział.

Miękki głos szepnął mu do ucha:

— Zawsze znałam to piękno.

Leto odwrócił głowę i zapatrzył się w oczy Ghanimy, błyszczące w jasnym świetle księżyca. Zamiast siostry ujrzał Chani.

— Matko — rzekł — musisz się wycofać.