Выбрать главу

— Ach, cóż za pokusa — powiedziała i pocałowała go. Odepchnął ją.

— Chcesz zabrać życie córce? — zapytał z naciskiem.

— To takie łatwe… tak głupio łatwe — powiedziała.

Czując, że zaczyna go ogarniać panika, Leto przypomniał sobie, jakiego wysiłku musiała dokonać wewnątrz-osoba ojca, by porzucić jego ciało. Czyżby Ghanima zagubiła się w świecie obserwatorów, podczas gdy on słuchał i patrzył, dowiadując się tego, czego żądał?

— Będę tobą gardził, matko — powiedział.

— Inni nie będą — odparła. — Bądź moim kochanym…

— Gdybym tak zrobił… wiesz, czym stalibyśmy się oboje — powiedział. — Mój ojciec będzie tobą pogardzał.

— Nigdy!

— Będę!

Dźwięk dobył się z gardła bez woli Leto. Niósł ze sobą wszystkie podteksty Głosu, których Paul nauczył się od matki-czarownicy.

— Nie mów tak! — jęknęła.

— Będę tobą gardził!

— Proszę… proszę, nie mów tak…

Leto potarł gardło, czując, że mięśnie jeszcze raz mu się podporządkowują.

— Będzie tobą gardził. Odwróci się od ciebie. Znów odejdzie na pustynię.

— Nie… nie… — Potrząsnęła głową.

— Musisz odejść, matko — powiedział.

— Nie… nie… — Ale głosowi brakło już pierwotnej siły. Leto obserwował twarz siostry. Jak drgały jej mięśnie! Przez całe jej ciało przebiegały skurcze odzwierciedlające wewnętrzny zamęt.

— Odejdź — szeptał. — Odejdź…

— Nieee…

Chwycił ją za ramię. Poczuł pulsowanie w mięśniach, drgające pnie nerwowe. Wierciła się, starała się odsunąć, ale trzymał ją silnie, szepcząc:

— Odejdź… odejdź…

Próbując ratować siostrę, Leto wyrzucał sobie namówienie Ghanimy na grę w rodziców, w którą kiedyś często się bawili, ale której siostra ostatnio zaczęła się wzdragać. Uświadomił sobie, że rzeczywiście istoty żeńskie były słabsze wobec ataku od wewnątrz. W tym właśnie leżało źródło lęku Bene Gesserit.

Mijały godziny, a ciało Ghanimy wciąż dygotało i trzęsło się w wewnętrznej walce, lecz teraz do próśb dołączył głos siostry. Słyszał, jak błagalnie powtarzała do istoty wewnątrz niej:

— Matko… proszę. — I jeszcze raz: — Widziałaś Alię! Chcesz się stać następną Alią?

W końcu Ghanima nachyliła się ku niemu i szepnęła:

— Pogodziła się z tym. Odeszła. Wzburzył dłonią jej włosy.

— Ghaniu, przykro mi. Przepraszam. Nigdy więcej nie poproszę cię o coś takiego. Byłem samolubny. Wybacz mi.

— Nie mam ci nic do wybaczenia — powiedziała. Mówiła przerywanym głosem, jak po wielkim fizycznym wysiłku. — Dowiedzieliśmy się wiele z tego, czego potrzebujemy.

— Ona mówiła o wielu rzeczach — powiedział. — Podzielimy się tym później, kiedy…

— Nie! Zróbmy to teraz. Miałeś rację.

— Co do mojej Złotej Drogi?

— Twojej przeklętej Złotej Drogi!

— Logika jest bezużyteczna, dopóki nie uzbroi się w podstawowe dane — powiedział. — Ale ja…

— Nasza babka wróciła, by pokierować naszym wychowaniem i zobaczyć, czy nie jesteśmy… skażeni.

— Właśnie to twierdzi Duncan. Nic nowego w…

— To najprostsza kalkulacja — zgodziła się. Jej głos stał się silniejszy. Odsunęła się od niego i wyjrzała na pustynię pogrążoną w ciszy przedświtu. Ta walka… ta wiedza kosztowała ich noc. Gwardia Królewska za grodziami wilgociowymi musiała się gęsto tłumaczyć. Leto tak to urządził, żeby nic nie mogło im przeszkodzić.

— Ludzie starzejąc się często uczą się subtelności — rzekł. — Czego nauczyliśmy się dzięki całej naszej wiekowości, co moglibyśmy teraz wykorzystać?

— Wszechświat, jaki postrzegamy, nigdy nie jest czysto fizyczny — powiedziała Ghanima. — Nie wolno nam traktować babki tylko jako babki.

— To może być niebezpieczne — zgodził się — ale pyta…

— Potrzeba nam czegoś więcej niż subtelności — powiedziała.

— Musimy zarezerwować w świadomości miejsce na postrzeganie tego, czego nie możemy sobie z góry wyobrazić. Dlatego… Moja matka często mówiła mi o Jessice. W końcu, gdy obie pogodziłyśmy się w wewnętrznym dialogu, powiedziała mi wiele rzeczy. — Ghanima westchnęła.

— W i e m y, że jest naszą babką — powiedział. — Siedziałaś z nią wczoraj całe godziny. Czy dlatego…

— Jeżeli do tego dopuścimy, wiedza zdeterminuje nasze zachowanie — powiedziała Ghanima. — Dlatego matka wciąż mnie ostrzega. Zacytowała Jessikę i… — dotknęła jego ramienia — i usłyszałam wewnątrz mnie echo tych słów, wypowiedziane głosem babki.

— Ostrzegła cię — powiedział Leto. Stwierdził, że niepokoi go ta myśl. Czy na niczym nie można się było oprzeć?

— Najtragiczniejsze błędy wynikają z założeń, które się przeżyły — powiedziała Ghanima. — Dlatego moja matka wciąż ją cytuje.

— Dokładnie na modłę Bene Gesserit.

— Jeżeli… jeżeli Jessika całkowicie powróciła do zakonu…

— Mogłaby być dla nas bardzo niebezpieczna — zgodził się i dokończył jej myśclass="underline"  — Nosimy krew Kwisatz Haderach, ich męskiego Bene Gesserit.

— Nie zakończą poszukiwań — wtrąciła — lecz mogą sobie nas odpuścić. Nasza babka może być ich narzędziem.

— Jest inny sposób — powiedział.

— Tak. Związek… nas obojga. Ale one wiedzą, że recesywne geny mogą skomplikować to połączenie.

— Można by to przedyskutować…

— Razem z naszą babką? Nie podoba mi się ten pomysł.

— Ani mnie.

— Chociaż, to nie pierwszy raz, kiedy linia królewska starałaby się…

— To dla mnie odpychające. — Zadrżał. Wyczuła jego ruch i zamilkła.

— Moc — powiedział, a ona za sprawą dziwnej alchemii ich podobieństwa wiedziała, o czym teraz pomyślał.

— Moc Kwisatz Haderach musi zawieść — zgodziła się.

— Użyta na sposób Bene Gesserit — dodał.

W tej chwili nad pustynią wzeszedł dzień, oświetlający ich punkt widokowy. Poczuli pierwsze powiewy nadchodzącego upału. Na polach pod urwiskiem zajaśniały barwy poranka. Szarozielone liście rzucały na ziemię igłowate cienie. Niskie, nieśmiałe jeszcze światło srebrnego słońca Diuny ukazało zieleń oazy pełnej złotych i purpurowych cieni, otoczonej studnią chroniących ją ścian.

Leto wstał i przeciągnął się.

— A więc Złota Droga — powiedziała Ghanima, mówiąc zarówno do niego, jak i do siebie. Wiedziała, że ostatnia wizja ojca spotkała się i zlała ze snami Leto.

Coś otarło się o grodź za nimi i usłyszeli pomruk głosów.

Leto wrócił do starożytnego języka, którego używali w bardziej poufnych rozmowach:

— L’ii ani howr samis sm’kwi owr samit sut.

Właśnie wtedy zdecydowali się ostatecznie. Dosłownie znaczyło to: „Będziemy towarzyszyć sobie wzajemnie aż do śmierci, choć tylko jedno z nas może powrócić, by o tym donieść”.

Ghanima wstała i razem ruszyli ku grodzi prowadzącej do siczy. Strażnicy podrywali się i kłaniali, widząc bliźnięta, które kierowały się ku prywatnym kwaterom.

Tego poranka ludzie rozstępowali się przed nimi inaczej niż zwykle, wymieniając znaczące spojrzenia ze strażnikami. Spędzenie nocy samemu, nad pustynią, było dawnym zwyczajem świętych mędrców Fremenów. Czynił tak Paul Muad’Dib… i Alia. Teraz przyszła kolej na bliźnięta.

Leto zauważył różnicę i wspomniał o niej Ghanimie.