Выбрать главу

— Co masz na myśli? — zapytał z naciskiem Tyekanik.

— Uważaj, co mówisz — rzucił ostrzegawczo Farad’n. — Co to za słabość?

— Nie pomyślałeś nigdy, jaki typ społeczeństwa chciałbyś reprezentować — rzekł Kaznodzieja. — Nie bierzesz pod uwagę potrzeb poddanych. Nawet postać Imperium, którego pragnąłbyś, nie jest do końca określona. — Zwrócił zamaskowaną twarz ku Tyekanikowi. — Twoje oko spoczywa na władzy, nie na jej subtelnym wykorzystywaniu i niebezpieczeństwach, jakie niesie. Twoja przyszłość jest wypełniona niewiadomymi: kłócącymi się kobietami, kaszlem i wietrznymi dniami. Jak możesz stworzyć epokę, skoro nie widzisz każdego jej szczegółu? Uparty umysł nie będzie ci dobrze służył.

Farad’n przez długą chwilę badał wzrokiem starca, zastanawiając się nad głębią znaczeń wypowiadanych myśli, nad uporczywym powracaniem do zdyskredytowanych idei. Moralność! Cele społeczne! Mity do odstawienia na bok razem z wiarą w dążący ku doskonalszym formom ruch ewolucji.

— Usłyszeliśmy już dość — powiedział Tyekanik. — Co z ceną, którą uzgodniliśmy, Kaznodziejo?

— Duncan Idaho jest wasz — rzekł Kaznodzieja. — Bądźcie ostrożni. To bezcenny klejnot.

— Och, mamy dla niego odpowiednią misję — powiedział Tyekanik. Rzucił okiem na Farad’na. — Za twoim pozwoleniem, książę?

— Niech się pakuje, zanim zmienię zdanie — odrzekł Farad’n. Następnie, patrząc na Tyekanika, dodał: — Nie podoba mi się sposób, w jaki mnie wykorzystujecie, Tyek!

— Wybacz mu, książę — powiedział Kaznodzieja. — Twój wierny baszar spełnia wolę Bożą, nawet o tym nie wiedząc. — Ukłoniwszy się, Kaznodzieja odszedł, a Tyekanik pospieszył za nim.

Farad’n patrzył na oddalające się plecy, myśląc: „Muszę przyjrzeć się religii, której Tyek stał się orędownikiem. — Uśmiechnął się ze smutkiem. — Cóż za tłumacz snów! Bzdury! Mój sen nie był niczym ważnym”.

I ujrzał wizję zbroi. Zbroja nie była jego własną skórą: była twardsza niż plastal. Nic nie mogło przez nią przeniknąć — ni nóż, ni trucizna, ni piach pustyni, ni jej wysuszający żar. W prawej dłoni miał moc rozpętania kurzawy Coriolisa, wstrząśnięcia ziemią i strącenia jej w nicość. Oczy skupił na Złotej Drodze, a w lewej dłoni dzierżył berło absolutnego władztwa. Za Złotą Drogą Jego oczy spoglądały w wieczność, o której wiedział, że jest pokarmem duszy l wiecznotrwałego ciała.

„Heighia, Sen mojego brata” z „Księgi Ghanimy”

— Lepiej byłoby dla mnie, gdybym nigdy nie został Imperatorem — rzekł Leto. — Och, nie sugeruję, że popełniłem pomyłkę i zajrzałem w przyszłość przez szkiełko przyprawy. Mówię przez egoizm. Moja siostra i ja rozpaczliwie potrzebujemy czasu, czasu na swobodzie, aby nauczyć się jak żyć z tym, czym jesteśmy.

Zamilkł, patrząc pytająco na lady Jessikę. Wyrecytował rolę, którą uzgodnił wcześniej z Ghanimą. Jaka będzie odpowiedź babki?

Jessika patrzyła badawczo na wnuka stojącego w słabym świetle kul świętojańskich rozjaśniających pokoje w siczy Tabr. Był dopiero wczesny poranek drugiego dnia jej pobytu na Arrakis, a otrzymała już niepokojący raport o tym, że bliźnięta spędziły noc poza siczą. Co tam robiły? Nie spała dobrze. Czuła, że nadaktywność, w której utrzymywała się od owego wyczerpującego dnia w porcie kosmicznym, zmusza ją do sfolgowania tempa. Była to sicz jej koszmarów — ale tam, na zewnątrz, nie było pustyni, którą zapamiętała. Skąd pochodzą kwiaty? Otaczające powietrze wydawało się zbyt wilgotne. Wśród młodych brakowało filtrfrakowego reżimu.

— Czym jesteś, dziecko, że potrzebujesz czasu na nauczenie się siebie samego? — zapytała.

Potrząsnął łagodnie głową, wiedząc, że manifestuje dziwaczną dorosłość w ciele dziecka, i przypominając sobie, że nie może pozwolić, by ta kobieta wróciła do równowagi.

— po pierwsze, nie jestem dzieckiem. Och… — Dotknął piersi. — Mam ciało dziecka, bez wątpienia. Ale nie jestem dzieckiem.

Jessika przygryzła górną wargę, nie zważając, że się w ten sposób zdradza. Jej książę, martwy od wielu lat, śmiał się z niej, gdy to robiła.,,To twoja jedyna niekontrolowana reakcja — tak nazywał przygryzanie wargi — która mówi mi, że się niepokoisz i że muszę pocałować te usta, by opanować ich drżenie „.

Teraz wnuk noszący imię jej księcia doprowadził do tego, że zamarła, nieruchoma. Tylko jej serce biło. Leto uśmiechnął się, mówiąc:

— Jesteś zaniepokojona. Poznaję to po drżeniu twych warg.

Odzyskanie normalnego wyglądu wymagało od niej zastosowania najskuteczniejszych chwytów szkolenia Bene Gesserit.

— Szydzisz ze mnie? — zdołała powiedzieć.

— Szydzić z ciebie? Nigdy. Ale muszę ci wyjaśnić, jak bardzo się różnimy. Pozwól mi przypomnieć pewną orgię w siczy, dawno temu, kiedy stara Matka Wielebna oddała ci swoje życie i wspomnienia. Zwróciła się ku tobie i dała ci ten… ten długi sznur koralików, z których każdy był inną osobą. Masz je teraz, wiesz więc co nieco z tego, czego doświadczamy z Ghanimą.

— I z Alią? — zapytała Jessika, wypróbowując go.

— Nie rozmawiałaś o tym z Ghanią?

— Chciałabym porozmawiać z tobą.

— Bardzo dobrze. Alia odrzuciła to, czym była, i stała się tym, czym obawiała się być. Wewnętrznej przeszłości nie da się zepchnąć do nieświadomości. Grozi to każdemu, lecz dla nas, przed-urodzonych, to gorsze niż śmierć. To wszystko, co mogę powiedzieć o Alii.

— Zatem nie jesteś dzieckiem — stwierdziła Jessika.

— Mam miliony lat. Potrzebuję przystosowań, których istoty ludzkie nigdy nie musiały w sobie wykształcać.

Jessika skinęła głową, spokojniejsza już i o wiele ostrożniejsza, niż była z Ghanimą. A gdzie jest właściwie Ghanimą? Dlaczego Leto przyszedł sam?

— No więc, babciu — powiedział — czy jesteśmy Paskudztwami, czy nadzieją Atrydów?

Jessika zignorowała jego pytanie.

— Gdzie twoja siostra?

— Odwraca uwagę Alii, aby zabezpieczyć nas przed ingerencją z jej strony. Ale Ghanima nie powie ci więcej niż ja. Nie zauważyłaś tego wczoraj?

— Co zauważyłam, to już moja sprawa. Dlaczego paplesz o Paskudztwach?

— Paplę? Nie cytuj mi tu frazesów Bene Gesserit, babciu, bo wepchnę je w ciebie z powrotem, słowo po słowie. Chcę czegoś więcej niż tylko drżenia warg.

Jessika potrząsnęła głową, czując zimno tej… osoby, w której żyłach płynęła jej krew. Zasoby siły, którymi dysponował Leto, obezwładniały ją. Starając się dopasować swój ton do ostrości jego wypowiedzi, powiedziała:

— Cóż możesz wiedzieć o moich zamiarach?

Prychnął pogardliwie.

— Nie powinnaś pytać, czy popełniłem tę samą omyłkę, co ojciec. Nie wyjrzałem poza nasz ogródek czasu — przynajmniej nie celowo. Zostawmy wiedzę absolutną o przyszłości chwilom deja-vu, których doświadcza każdy człowiek. Eksperyment ojca mówi mi wszystko, co chcę o niej wiedzieć. Znać przyszłość absolutnie, znaczy absolutnie być przez nią schwytanym w pułapkę. W efekcie czas się rozpada. Teraźniejszość staje się przyszłością. Domagam się większej wolności.