„Dosyć! Nigdy więcej marzeń!”
INWOKACJA: Widziałeś Kaznodzieję?
RESPONS: Widziałem czerwia.
INWOKACJA: Co czyni ten czerw?
RESPONS: Daje nam powietrze, którym oddychamy.
INWOKACJA: Wiec dlaczego niszczymy nasz świat?
RESPONS: Albowiem Szej-hulud [czerw deifikowany] tak chce.
Tak jak to było we fremeńskim zwyczaju, atrydzkie bliźnięta wstały na godzinę przed świtem. Ziewały i przeciągały się w swych przylegających do siebie izbach, wyczuwając wokół krzątaninę w jaskini-drążni. Słyszały w przedpokoju służących przygotowujących śniadanie — prosty kleik z daktylami i orzechami polanymi płynem zebranym z częściowo przefermentowanej przyprawy. W przedpokoju unosiły się kule świętojańskie i ich miękkie, żółte światło padało przez otwarte wejście do komnat sypialnych. W tym łagodnym świetle bliźnięta ubrały się szybko, słysząc siebie nawzajem. Tak jak się umówiły, wdziały filtrfraki chroniące przed wiatrem pustyni.
Po chwili królewska para spotkała się w antyszambrze, dostrzegając, jak służba raptownie milknie. Zauważono, że Leto na szary, gładki filtrfrak narzucił czarno obrzeżoną, brązową pelerynę. Jego siostra włożyła zieloną. Kołnierze obydwu spięte były złotymi klamrami w kształcie atrydzkich jastrzębi z czerwonymi klejnotami w miejscu oczu.
— Widzę, że ubraliście się, by oddać cześć swojej babce — powiedziała Hara, jedna z żon Stilgara.
Leto wziął miskę ze śniadaniem, zanim spojrzał w ciemną i pobrużdżoną przez wiatr twarz kobiety. Potrząsnął głową.
— Skąd wiesz, czy to nie sobie oddajemy cześć? — rzekł. Hara wytrzymała sarkastyczne spojrzenie, nie uchylając wzroku.
— Moje oczy są równie niebieskie jak twoje — odparła. Ghanima roześmiała się na głos. Hara zawsze brała udział we fremeńskiej grze w inwokacje. Jednym tchem powiedziała:
— Nie szydź ze mnie, chłopcze. Możesz sobie być królewskim dzieckiem, ale oboje nosimy znamię uzależnienia od melanżu — oczy bez białek. Jakiego więcej Fremen potrzebuje stroju czy oznaki honoru?
Leto uśmiechnął się, potrząsając ze smutkiem głową.
— Haro, moja kochana, gdybyś tylko była młodsza i nie należała do Stilgara, uczyniłbym cię swoją żoną!
Hara z łatwością zaakceptowała drobne zwycięstwo, dając znak innym sługom, by kontynuowali przygotowywanie pomieszczeń na ważne wydarzenie dzisiejszego dnia.
— Zjedzcie śniadanie — powiedziała. — Będzie wam dziś potrzebne dużo sił.
— Zatem zgadzasz się, że nie jesteśmy na tyle reprezentacyjni, by stanąć przed naszą babką? — spytała Ghanima, mówiąc z ustami pełnymi kleiku.
— Nie bój się jej, Ghaniu — rzekła Hara.
Leto przełknął obfitą porcję kleiku, posyłając pytające spojrzenie w stronę Hary. Ta kobieta była piekielnie roztropna, skoro tak szybko przejrzała gierkę z paradnymi strojami.
— Czy uwierzy, że się jej boimy? — zapytał.
— Może tak, może nie — powiedziała Hara. — Była naszą Matką Wielebną, pamiętam. Znam jej metody.
— Jak Alia się ubrała? — spytała Ghanima.
— Nie widziałam jej — odpowiedziała krótko Hara, odwracając się.
Leto i Ghanima wymienili porozumiewawcze spojrzenia i nachylili się szybko nad rozpoczętym śniadaniem. Gdy skończyli, wyszli na wielki, środkowy korytarz.
Ghanima przemówiła w jednym ze starożytnych języków, które mieli zakodowane w genetycznej pamięci:
— Więc od dzisiaj mamy babkę.
— To bardzo kłopocze Alię — rzekł Lato.
— Kto lubi oddawać władzę? — zapytała Ghanima. Leto roześmiał się miękko, dziwnie dorosłym głosem jak na tak młode ciało.
— Tu chodzi o coś więcej.
— Czy oczy jej matki wypatrzą to, co my zobaczyliśmy?
— A dlaczego nie? — spytał Leto.
— Tak… Właśnie tego Alia może się obawiać.
— Któż zna Paskudztwo lepiej niż ono samo? — zapytał Leto.
— Wiesz, że możemy się mylić — rzekła Ghanima.
— Ale nie mylimy się — odparł i zacytował z „Księgi Azhara” Bene Gesserit: — „Za sprawą rozumu i przerażających doświadczeń nazywamy przed-urodzonych Paskudztwami, któż bowiem wie, jak upadłe i przeklęte osoby z naszej strasznej przeszłości mogą przejąć władzę nad żyjącym ciałem?”
— Znam tę historię — powiedziała Ghanima. — Ale jeżeli to prawda, dlaczego nas nic nie atakuje od wewnątrz?
— Może nasi rodzice stoją w nas na straży? — powiedział Leto.
— To dlaczego nie są również strażnikami Alii?
— Nie wiem. Może dlatego, że jedno z jej rodziców wciąż pozostaje wśród żyjących. Może po prostu dlatego, że my wciąż jesteśmy młodzi i silni. Może gdy będziemy starsi i bardziej cyniczni…
— Musimy bardzo ostrożnie postępować z naszą babką — przerwała mu Ghanima.
— I nie rozmawiać z nią o tym Kaznodziei, który wędruje poprzez naszą planetę, głosząc herezje?
— Nie myślisz chyba, że to naprawdę nasz ojciec!
— Nie wiem, ale Alia się go boi. Ghanima gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie wierzę w te brednie o Paskudztwie!
— Masz tyle samo wspomnień, co ja — powiedział Leto. — Możesz wierzyć w co chcesz.
— Myślisz, że to dlatego, iż nie odważyliśmy się na trans przyprawowy, a Alia tak?! — rzekła Ghanima.
— Tak właśnie myślę.
Zamilkli, wmieszali się w ludzki strumień w środkowym korytarzu. W siczy Tabr było chłodno, lecz filtrfraki dawały ciepło i bliźnięta odrzuciły w tył kaptury-skraplacze. Twarze dzieci zdradzały wspólną matrycę genów: duże usta, szeroko rozwarte oczy z przyprawowym błękitem w błękicie.
Leto pierwszy zauważył zbliżającą się ciotkę Alię.
— Właśnie idzie — powiedział ostrzegawczo, przechodząc na atrydzki język walki.
Ghanima skinęła głową, gdy Alia zatrzymała się przed nimi, a następnie powiedziała:
— Łup Wojenny wita swą znamienitą krewną. — Używając języka Chakobsa, Ghanima podkreśliła znaczenie własnego imienia: łup wojenny.
— Widzisz, kochana ciociu — powiedział Leto — przygotowujemy się na dzisiejsze spotkanie z twoją matką.
Alia, jedyna osoba na licznym imperialnym dworze, która nigdy się nie dziwiła z powodu dorosłego zachowania dzieci, spoglądała teraz to na jedno, to na drugie. Wreszcie wypaliła:
— Trzymajcie język za zębami, oboje!
Brązowe włosy Alii splatały się z tyłu w dwóch złotych pierścieniach wody. Jej owalną twarz żłobiły bruzdy. Szerokie usta z opuszczonymi kącikami świadczącymi o pobłażliwości wobec samej siebie zaciśnięte były w wąską linię. Wokół błękitnych w błękicie oczu rozpościerała się wachlarzem sieć zmarszczek.
— Mówiłam wam obojgu, jak macie się dzisiaj zachowywać — rzekła. — Wiecie równie dobrze jak ja, dlaczego.
— Wiemy, z jakich powodów, ale ty możesz nie znać naszych — powiedziała Ghanima.
— Gnaniu! — mruknęła gniewnie Alia.
Leto spojrzał ponuro na swoją ciotkę i powiedział:
— Zwłaszcza dzisiaj nie mamy najmniejszej ochoty na udawanie bezradnych niemowlaków!
— Nikt nie chce, żebyście udawali bezradność — odparła Alia.
— Uważamy jednak, że nie byłoby z waszej strony objawem rozsądku prowokować w waszej babce niebezpieczne myśli. Irulana się ze mną zgadza. Kto wie, jaką rolę wybierze dla siebie lady Jessika? Jest przecież mimo wszystko Bene Gesserit.