Выбрать главу

— Moja oficjalna ekipa nie może się rozrosnąć, mamy jednakże miejsce dla jednej dodatkowej osoby — powiedziała Jessika. — Dżawidzie, przyłączysz się do nas? Zebataleph, przykro mi. I, Dżawidzie… wezmę udział w tej… tej ceremonii… jeżeli nalegasz.

Dżawid pozwolił sobie na głęboki oddech.

— Jak matka Muad’Diba rozkaże — powiedział niskim głosem i spojrzał na Alię, na Zebatalepha i znowu na Jessikę. — Bolesne jest dla mnie odroczenie spotkania z dziećmi, pani, ale są, hmm, względy stanu…

„Dobrze. Przede wszystkim jest człowiekiem interesu — pomyślała Jessika. — Kiedy tylko ustalimy właściwą walutę, kupimy go”. I spostrzegła, że cieszy się z faktu, iż nalegał na swą bezcenną ceremonię. To małe zwycięstwo wzmocni jego pozycję wśród towarzyszy. Wiedzieli o tym oboje. Zaakceptowanie Przeglądu mogło się okazać pomocne przy późniejszych usługach.

— Zakładam, że zorganizowałeś transport — powiedziała.

Dam wam za przykład pustynnego kameleona, którego zdolność do zlewania się z tłem mówi wszystko, co powinniście wiedzieć o korzeniach ekologii i podstawach tożsamości człowieka.

„Księga Diatryb” z „Kroniki Hayta”

Leto siedział i grał na małej balisecie, podarowanej mu na piąte urodziny przez wirtuoza tego instrumentu, Gurneya Hallecka. Przez cztery lata praktyki Leto nabył pewnej wprawy, chociaż dwie struny basowe wciąż sprawiały mu kłopoty. Zauważył jednak, że baliseta działa uspokajająco na wyjątkowo silne stany zdenerwowania — fakt, który nie umknął uwagi Ghanimy. Siedział teraz w świetle zachodu na skalnej wychodni osłaniającej sicz Tabr i miękko przebierał palcami po strunach.

Ghanima stanęła za nim. Cała jej niewielka postać wyrażała protest. Dziewczyna nie chciała wychodzić na otwarty teren, dowiedziawszy się od Stilgara, że ich babka przedłużyła pobyt w Arrakin. Szczególnie sprzeciwiała się przyjściu tutaj tuż przed zapadnięciem nocy. Próbując popędzić brata, zapytała: — Dobrze, więc o co chodzi? W odpowiedzi zaczął następną melodię. Po raz pierwszy, odkąd przyjął podarunek, Leto uzyskał świadomość tego, że baliseta pochodzi od mistrzowskiego rzemieślnika z Kaladanu. Chłopiec dysponował odziedziczonymi wspomnieniami, mogącymi natchnąć go głęboką nostalgią za tą piękną planetą, którą władał ród Atrydów. Musiał tylko rozluźnić wewnętrzne bariery w obecności muzyki — i mógł przywołać wspomnienia z czasów, gdy Gurney używał balisety do zabawiania swego przyjaciela i podopiecznego, Paula Atrydy. Baliseta rozbrzmiewająca w dłoniach sprawiała, iż Leto odczuwał coraz intensywniej psychiczną obecność ojca. Nie przestawał grać, z każdą mijającą sekundą traktując instrument coraz gwałtowniej. Wyczuwał wewnątrz siebie pewność co do doskonałej znajomości wszelkich sposobów gry na balisecie, chociaż dziewięcioletnie mięśnie nie były jeszcze przygotowane do realizacji tej wewnętrznej potrzeby. Ghanima tupnęła niecierpliwie stopą, nie zdając sobie sprawy, że dostosowała się do rytmu muzyki brata.

Krzywiąc usta w grymasie zdradzającym ogromną koncentrację, Leto oderwał się od znajomej melodii i spróbował zagrać pieśń dawniejszą, niż którakolwiek z wykonywanych przez Gurneya. Była stara już wtedy, gdy Fremeni migrowali na swoją piątą planetę. W tekście pobrzmiewały zensunnickie treści; słyszał je w pamięci, gdy palce wydobywały nieporadną wersję melodii.

W powabnej postaci natury Zawiera się piękne jądro całości Przez niektórych zwane — zmamieniem. Dzięki tej miłej obecności Życie zyskuje swe dopełnienie. Łzy płyną w milczeniu, Wodą duszy będąc jedynie, I wiodą nowe życie Ku bólowi istnienia. Oderwanie od tego widzenia

Śmierć właśnie pełnym czyni Ghanima przemówiła, gdy przebrzmiała ostatnia nuta:

— To wstrętna, stara śpiewka. Dlaczego zagrałeś właśnie ją?

— Ponieważ mi odpowiada.

— Zagrasz ją Gurneyowi?

— Może.

— Nazwie ją ponurą brednią.

— Wiem.

Leto spojrzał przez ramię na Ghanimę. Nie było dla niego niespodzianką, że i ona zna dawne pieśni, ale poczuł nagły strach, że mimo, iż są bliźniętami, pozostają sobie tak obcy. Jedno mogło umrzeć, a mimo to pozostać w świadomości drugiego. Spostrzegł, że przeraża go wyjęta z czasu sieć tej bliskości. Oderwał wzrok od siostry. Wiedział, że sieć miała luki. Jego strach miał źródło w najnowszej z tych luk. Czuł, że ich losy zaczynają się rozdzielać, i zastanawiał się: „Jak mogę powiedzieć jej o tym, co przydarzyło się tylko mnie?”

Rzucił wzrokiem na pustynię, dostrzegając głębokie cienie wśród barchanów — wysokich, półokrągłych, ruchomych wydm, wędrujących dookoła Arrakis. To była Keden, Wewnętrzna Pustynia, której wydmy bardzo rzadko ostatnio były śladem przejścia gigantycznych czerwi. Zachodzące słońce rozlewało w poprzek diun krwawe strumienie, zdobiąc smugami ognistego światła cieniste brzegi. W polu widzenia chłopca znalazł się jastrząb spadający z purpurowego nieba, który schwytał w locie kuropatwę.

Bezpośrednio pod nim, na płaszczyźnie pustyni, wegetowały rośliny nawadniane przez kanat płynący częściowo otwarcie, częściowo w ukrytych tunelach. Woda pochodziła z gigantycznych kolektorów — oddzielaczy wiatru, położonych na najwyższym punkcie skały. Obok powiewała zielono-czarna flaga Atrydów. Woda i zieleń.

Nowe symbole Arrakis — woda i zieleń. Pod tą wysoko położoną półką rozpościerała się oaza obsianych wydm. Z położonego niżej urwiska dobiegło wołanie nocnego ptaka, podobne do bicia dzwonu, sprawiając, że Leto nagle poczuł się całkowicie Fremenem.

„Nous avons changé tout cela” — pomyślał, przechodząc z łatwością na jeden ze starożytnych języków, których on i Ghanima używali na osobności. Zmieniliśmy tu wszystko. Westchnął. „Oublier je na puis „. Nie mogę zapomnieć.

Za oazą mógł dojrzeć krainę, którą Fremeni nazywali Pustką — kraj, w którym nic nie rosło, kraj nigdy nie będący płodnym. Woda i wielki plan ekologiczny zmieniały i to. Były na Arrakis miejsca, gdzie można było ujrzeć zielony aksamit zalesionych wzgórz. Lasy na Arrakis! Niektórzy z nowego pokolenia nie mogli sobie wyobrazić wydm pod zielonymi pagórkami. Dla młodych oczu nie był szokiem widok szerokiego, płaskiego listowia drzew równikowej puszczy. Leto spostrzegł jednak, że myśli teraz jak dawny Fremen, obawiając się zmian, odczuwając lęk spowodowany obecnością nowego.

— Dzieci mi mówią, że rzadko teraz znajdują tu, pod powierzchnią, piaskopływaki — powiedział.

— I co to ma oznaczać? — zapytała Ghanima. Usłyszał rozdrażnienie w jej tonie.

— Wiele rzeczy zaczyna się szybko zmieniać — odparł.

Na urwisku ponownie zakwilił ptak. Noc spadła na pustynię tak, jak jastrząb spadł na kuropatwę. Ciemność często wystawiała bezbronnego Leto na pastwę majaków — wszystkich wewnętrznych istnień, podnoszących wrzawę w oczekiwaniu na swą kolejkę. Ghanima nie sprzeciwiała się temu zjawisku — dokładnie tak jak on. Wiedziała o trawiącym go niepokoju. Poczuł jej dłoń na ramieniu.

Uderzeniem wydobył z balisety gniewny akord.

Jak mógł opowiedzieć o tym, co się z nim działo?

W jego umyśle trwały wojny, niezliczone istnienia zarzucały go wspomnieniami — wypadków, gwałtów, miłosnej ociężałości, barwy wielu miejsc i wielu twarzy… pogrzebanymi smutkami i ulotnymi uciechami tłumów. Słyszał elegie dla nie istniejących już planet, zielone tańce i blaski ognia, jęki i powitania, żniwo niezliczonych rozmów.