Выбрать главу

Usiadła na macie i spróbowała sobie przypomnieć wszystko, co o Japończykach zapamiętała z lekcji ziemskiej historii, jakich udzielali jej Han Qing-jao i jej ojciec Han Fei-tzu. Zdawała sobie sprawę, że jej edukacja jest w najlepszym razie fragmentaryczna. Była dziewczyną nisko urodzoną i nikt nie próbował jej uczyć, dopóki nie wkręciła się do służby u Qing-jao. Dlatego Han Fei-tzu radził, by nie przejmowała się formalnymi studiami, ale po prostu szukała informacji tam, gdzie pociągnie ją ciekawość. „Twój umysł nie jest zepsuty tradycyjnym kształceniem. Dlatego musisz pozwolić sobie odkrywać własne podejście do każdego tematu”. Mimo tej pozornej swobody Fei-tzu dowiódł, że jest surowym nauczycielem, nawet gdy swobodnie dobierała tematy. Czegokolwiek nauczyła się z historii czy geografii, rzucał jej wyzwania, kwestionował, żądał uogólnień, a potem je obalał. A kiedy zmieniała zdanie, równie stanowczo wymagał, żeby broniła nowych poglądów, choć sam prezentował te, które ona wyznawała jeszcze przed chwilą. W rezultacie, nawet dysponując niepełnymi informacjami, zawsze była gotowa przestudiować kwestię ponownie, odrzucić dawne wnioski i szukać nowych hipotez. Mogła zamknąć oczy i kontynuować naukę nawet bez klejnotu szepczącego do ucha, gdyż wciąż słyszała ironiczne pytania Han Fei-tzu — choć znalazł się o lata świetlne od niej.

Aktorzy przestali paplać. Wang-mu spostrzegła, że dramat się skończył, dopiero gdy zabrzmiał głos z holowizora.

— Czy życzysz sobie obejrzeć kolejny nagrany program, czy może wolisz się połączyć z bieżącym przekazem?

Przez chwilę zdawało jej się, że głos należy do Jane. Potem uświadomiła sobie, że to po prostu menu odtwarzacza.

— Masz wiadomości? — spytała.

— Lokalne, regionalne, planetarne czy międzyplanetarne?

— spytała maszyna.

— Zacznij od lokalnych — zdecydowała Wang-mu. Przybyła tu niedawno, warto więc zaznajomić się z okolicą.

Peter wyszedł z łazienki czysty i ubrany w jeden ze stylowych miejscowych kostiumów, jakie dostarczyła Jane. Wang-mu z zaciekawieniem oglądała proces kilkorga ludzi oskarżonych o łowienie ryb w okresie ochronnym, w zimnym i bogatym akwenie o kilkaset kilometrów od miasta, w którym się znaleźli. Jak ono się nazywa? Aha, Nagoya. Ponieważ we wszystkich fałszowanych rejestrach Jane zapisała, że to ich miasto rodzinne, oczywiście tutaj dowiózł ich śmigacz.

— Wszystkie światy są takie same — stwierdziła Wang-mu. — Ludzie chcą jeść ryby, a niektórzy chcą złowić więcej, niż ocean jest w stanie dostarczyć.

— Co złego się stanie, jeśli będę łowił o dzień dłużej albo o tonę więcej? — zapytał Peter.

— Przecież gdyby każdy tak robił… — Urwała. — Rozumiem. Ironicznie naśladujesz tłumaczenia tych złoczyńców.

— Czy jestem już czysty i śliczny? — Peter zakręcił się, by zademonstrować swoje luźne, ale w jakiś sposób podkreślające sylwetkę ubranie.

— Kolory są krzykliwe — uznała Wang-mu. — Wyglądasz, jakbyś wrzeszczał.

— Nie, nie — sprzeciwił się. — Chodzi o to, żeby wrzeszczeli ludzie, którzy mnie zobaczą.

— Ach! Ach! — krzyknęła Wang-mu.

— Jane twierdzi, że to ubiór konserwatywny jak na człowieka w moim wieku i wykonującego mój oficjalny zawód. Mieszkańcy Nagoi znani są z tego, że noszą się jak pawie.

— A kobiety?

— Cały czas chodzą z odsłoniętymi piersiami. Wstrząsający widok.

— To nieprawda! Po drodze nie widziałam ani jednej półnagiej kobiety i… — Urwała znowu i spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. — Naprawdę chcesz mnie przekonać, że każdym słowem kłamiesz?

— Pomyślałem sobie, że warto spróbować.

— Nie bądź śmieszny. Ja nie mam piersi.

— Masz małe — stwierdził Peter. — Z pewnością potrafisz dostrzec różnicę.

— Nie życzę sobie rozmawiać o moim ciele z człowiekiem, który ma na sobie źle rozplanowany i zapuszczony klomb z kwiatami.

— Kobiety są tutaj poważne. To tragiczny, ale istotny fakt. Godność i takie rzeczy. Tak samo starcy. Tylko chłopcy i młodzi mężczyźni na łowach mogą się stroić w takie piórka jak ja. Myślę, że jaskrawe kolory mają ostrzegać kobiety: po tym chłopcu nie spodziewaj się niczego poważnego. Zostań dla zabawy albo nie ma sprawy. Coś w tym rodzaju. Podejrzewam, że Jane specjalnie wybrała dla nas to miasto, żeby mnie zmusić do noszenia czegoś takiego.

— Jestem głodna. Jestem zmęczona — oznajmiła Wang-mu.

— A co bardziej? — zapytał Peter.

— Głodna.

— Jedz. Są winogrona.

— Których nie umyłeś. Przypuszczam, że to wynik twojego pragnienia śmierci.

— Na Boskim Wietrze insekty znają swoje miejsce i nie ruszają się z niego. Żadnych pestycydów. Jane mi powiedziała.

— Na Drodze też nie mieliśmy pestycydów, ale myliśmy owoce, żeby spłukać bakterie i inne jednokomórkowe organizmy. Dyzenteria mogłaby nas tu przytrzymać.

— Ale toaleta jest tak ładna, że szkoda by było z niej nie korzystać.

Choć rzucił to żartobliwie, Wang-mu dostrzegła, że trochę go zaniepokoiła uwaga o dyzenterii.

— Zjedzmy na mieście — zaproponowała. — Jane przygotowała dla nas pieniądze, prawda?

Peter przez chwilę nasłuchiwał wyjaśnień z klejnotu.

— Tak. Musimy tylko powiedzieć właścicielowi restauracji, że zgubiliśmy identyfikatory. Pozwoli nam sięgnąć do kont przez odcisk kciuka. Jane twierdzi, że w razie potrzeby możemy być bardzo bogaci, powinniśmy się jednak zachowywać jak ludzie o skromnych środkach, którzy od czasu do czasu chcą coś uczcić. A więc, co uczcimy?

— Twoją kąpiel.

— Ty ją świętuj. Ja będę świętował nasze szczęśliwe wyjście z lasu, gdzie się zgubiliśmy.

Wkrótce znaleźli się na zatłoczonej ulicy. Było tu niewiele samochodów, setki rowerów i tysiące ludzi na samobieżnych chodnikach i poza nimi. Wang-mu niechętnie patrzyła na te obce maszyny i nalegała, by iść pieszo po twardej ziemi. To oznaczało, że muszą wybrać restaurację w pobliżu. Budynki w okolicy były dość stare, ale nie zaniedbane — dzielnica może niezbyt modna, lecz mająca swoją dumę. Budowle prezentowały styl radykalnie otwarty: łuki, dziedzińce, kolumny i zadaszenia, ale niewiele ścian i żadnych szyb.

— Muszą tu mieć idealną pogodę — zauważyła Wang-mu.

— Klimat tropikalny, choć na wybrzeżu czuje się wpływ zimnego prądu. Każdego popołudnia przez mniej więcej godzinę pada deszcz… przynajmniej przez większą część roku. Ale rzadko panuje upał i nigdy nie jest zimno.

— Mam wrażenie, że wszystko tu dzieje się na dworze.

— To oszustwo — stwierdził Peter. — Zauważyłaś chyba, że w naszym mieszkaniu są okna z szybami i klimatyzacja. Ale okna wychodzą na ogród na tyłach, a poza tym są umieszczone we wnękach, więc z dołu nie widać szkła. Bardzo sprytne. Sztucznie stworzony naturalny wygląd. Hipokryzja i fałsz… typowy ludzki standard.

— Podoba mi się ten styl — oświadczyła Wang-mu. — Lubię Nagoyę.

— Szkoda, że nie zostaniemy tu długo. Zanim zdążyła spytać, dokąd idą i po co, Peter wciągnął ją na dziedziniec zatłoczonej restauracji.

— Tutaj gotują ryby — wyjaśnił. — Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

— Chcesz powiedzieć, że gdzie indziej podają je na surowo? — Wang-mu roześmiała się. I natychmiast zrozumiała, że Peter nie żartował. Surowe ryby!