Выбрать главу

— Japończycy są z tego znani. A w Nagoi to niemal religia. Zauważ: w całej restauracji ani jednej japońskiej twarzy. Nie zniżyliby się do jedzenia ryby zepsutej wysoką temperaturą. To tradycja. W ich kulturze tak mało pozostało ściśle japońskich obyczajów, że bardzo dbają o te nieliczne ślady.

Wang-mu skinęła głową. Doskonale rozumiała, w jaki sposób — jedynie dla zachowania tożsamości narodowej — kultura może podtrzymywać dawno już martwe obyczaje. Była też wdzięczna losowi, że znalazła się w miejscu, gdzie takie obyczaje są dość powierzchowne, nie wypaczają ani nie niszczą życia ludzi, tak jak na Drodze.

Jedzenie podano im szybko — ryba gotuje się błyskawicznie — a kiedy jedli, Peter kilkakrotnie zmienił pozycję na macie.

— Ten lokal mógłby naruszyć tradycję jeszcze trochę i wstawić krzesła — powiedział.

— Dlaczego Europejczycy tak nienawidzą ziemi, że zawsze muszą wynosić się nad nią? — zapytała Wang-mu.

— Sama sobie odpowiedziałaś — odparł zimno Peter. — Zaczęłaś od założenia, że nienawidzimy ziemi. Mówisz niczym jakaś prymitywna kobieta wierząca w magię.

Wang-mu zarumieniła się i umilkła.

— Oszczędź mi tej demonstracji bierności kobiety Wschodu. Czy biernej manipulacji poprzez wywołanie winy. „Nauczono mnie być posłuszną, a ty zachowujesz się jak okrutny władca bez serca”. Wiem, jestem wredny, ale nie mam zamiaru się zmieniać tylko dlatego, że wyglądasz na załamaną.

— Mógłbyś się zmienić, bo nie chcesz dłużej być wredny.

— To tkwi w moim charakterze. Ender stworzył mnie nienawistnym, żeby mógł mnie nienawidzić. Dodatkowy zysk polega na tym, że ty również możesz.

— Przestań gadać i jedz rybę — przerwała mu. — Nie wiesz, o czym mówisz. Masz podobno analizować ludzkie istoty, a nie potrafisz zrozumieć człowieka, który jest ci najbliższy na świecie.

— Wcale nie chcę cię rozumieć. Chcę wykonać swoje zadanie, wykorzystując twoją podobno błyskotliwą inteligencję. Nawet jeśli wierzysz, że ludzie, którzy kucają, są jakoś bliżsi ziemi od tych, którzy zachowują postawę wyprostowaną.

— Nie mówiłam o sobie. Mówiłam o najbliższej ci osobie. O Enderze.

— Na szczęście jest teraz bardzo daleko.

— Nie stworzył cię po to, żeby cię nienawidzić. Już dawno wyleczył się z nienawiści do ciebie.

— Tak, tak. Napisał Hegemona i tak dalej, i tym podobnie.

— Zgadza się — przyznała Wang-mu. — Stworzył cię, ponieważ rozpaczliwie potrzebował kogoś, kto by nienawidził jego. Peter przewrócił oczami i łyknął mlecznego soku z ananasa.

— Odpowiednia ilość kokosu. Myślę, że kiedyś zamieszkam tutaj… Jeśli najpierw Ender nie umrze i nie zniknę.

— Powiedziałam coś prawdziwego, a ty opowiadasz o kokosie w soku ananasowym?

— Novinha go nienawidzi — oświadczył Peter. — Nie jestem mu potrzebny.

— Novinha jest zła na niego, ale nie ma racji i on to wie. Od ciebie potrzebuje… słusznego gniewu. Żebyś go nienawidził za zło, które naprawdę się w nim kryje, a którego nikt prócz niego nie dostrzega i nawet nie wierzy, że ono tam jest.

— Jestem tylko koszmarem jego dzieciństwa. A ty za wiele w tym odczytujesz.

— Nie dlatego cię wyczarował, że w dzieciństwie prawdziwy Peter był dla niego tak ważną postacią. Zostałeś przywołany, ponieważ jesteś sędzią, oskarżycielem. Sam mi mówiłeś, kiedy opowiadałeś o swoich wspomnieniach. Peter drwił z niego, wypominał, że jest bezwartościowy, bezużyteczny, głupi, tchórzliwy. Teraz robisz to samo. Spoglądasz na jego życie i nazywasz go ksenobójcą, nieudacznikiem. Z jakichś powodów potrzebuje tego, chce mieć kogoś, kto go potępi.

— To miło, że się zjawiłem, żeby nim pogardzać…

— Ale także rozpaczliwie potrzebuje kogoś, kto by mu wybaczył — kontynuowała Wang-mu. — Kto się nad nim zlituje, kto we wszelkich jego działaniach odkryje dobre chęci. Valentine zjawiła się nie dlatego, że ją kocha. Wystarczy mu prawdziwa Valentine. I żona. Twoja siostra jest Enderowi potrzebna, żeby mogła mu wybaczyć.

— Czyli gdybym przestał go nienawidzić, zniknąłbym, bo nie byłbym mu więcej potrzebny?

— Jeśli Ender przestanie nienawidzić siebie, nie będzie wymagał, żebyś był taki niedobry. Łatwiej będzie z tobą wytrzymać.

— No wiesz… Nie tak łatwo przebywać z kimś, kto stale prowadzi psychoanalizę osoby, której nigdy nie spotkał, i wygłasza kazania osobie, którą spotkał.

— Mam nadzieję, że bardzo cię dręczę — stwierdziła Wang-mu. — To sprawiedliwe, biorąc pod uwagę sytuację.

— Jane sprowadziła nas chyba tutaj, ponieważ miejscowe ubiory odbijają to, kim jesteśmy. Ja, choć jestem kukiełką, czerpię z życia jakąś perwersyjną przyjemność. A ty… ty potrafisz wszystko uczynić smętnym. Wystarczy, że zaczniesz o tym mówić.

Wang-mu powstrzymała łzy i zajęła się jedzeniem.

— Co ci się stało? — spytał Peter.

Nie zwracała na niego uwagi. Żuła wolno, poszukując nietkniętego jądra własnej jaźni, rozkoszującej się posiłkiem.

— Czy ty niczego nie czujesz, dziewczyno? Przełknęła i podniosła głowę.

— Już tęsknię za Han Fei-tzu, a odeszłam stamtąd ledwie dwa dni temu. — Uśmiechnęła się lekko. — Znałam człowieka pięknego i mądrego. Uznał mnie za interesującą. Nie przeszkadza mi, że ciebie nudzę.

Peter natychmiast zaczął wykonywać gesty, jakby chlapał sobie wodą na oczy.

— Płonę ze wstydu, ależ to zabolało, jak ja to wytrzymam… Okrutna! Ziejesz ogniem jak smok! Ludzie umierają od ukłucia twoimi słowami!

— Tylko kukiełki na sznurkach — odparła.

— Lepiej dyndać na sznurkach, niż być nimi związany — oświadczył Peter.

— Bogowie muszą mnie kochać, skoro zesłali mi towarzystwo człowieka tak chytrze używającego słów.

— A mnie bogowie zesłali towarzystwo kobiety, która nie ma piersi.

Zmusiła się, by udawać, że przyjęła to jako żart. — Mam małe. Tak zdaje się mówiłeś. Nagle przestał się uśmiechać.

— Przepraszam. Zraniłem cię.

— Raczej nie. Powiem ci później, po dobrze przespanej nocy.

— Myślałem, że tak sobie żartujemy… Przerzucamy się złośliwościami.

— Tak było — zgodziła się Wang-mu. — Ale nie we wszystkie wierzę.

Peter skrzywił się.

— Więc ja także jestem urażony.

— Nie wiesz, co to uraza. Kpisz tylko ze mnie. Odsunął talerz i wstał.

— Zobaczymy się w naszym mieszkaniu. Trafisz chyba z powrotem?

— Naprawdę cię to obchodzi? — spytała.

— Dobrze, że nie mam duszy. Tylko to cię powstrzymuje, żeby jej nie pożreć.

— Gdybym poczuła w ustach twoją duszę — rzekła — natychmiast bym ją wypluła.

— Odpocznij trochę — poradził Peter. — Do pracy, jaka mnie czeka, potrzebuję umysłu, nie kłótni.

Wyszedł z restauracji. Ubranie źle na nim leżało. Ludzie się oglądali. Miał w sobie zbyt wiele godności i siły, żeby ubierać się tak krzykliwie. Wang-mu od razu spostrzegła, że jest zawstydzony. I że porusza się szybko, gdyż wie, że to ubranie nie jest dla niego odpowiednie. Z pewnością chętnie poleciłby Jane, żeby zamówiła mu coś poważniejszego, bardziej dojrzałego, bardziej odpowiedniego dla jego poczucia godności.

A ja potrzebuję czegoś, w czym zniknę, pomyślała. Albo jeszcze lepiej: ubrania, które pozwoli mi stąd uciec, w ciągu jednej nocy przefrunąć na Zewnątrz i z powrotem do Wnętrza, do domu Han Fei-tzu, gdzie mogę patrzeć w oczy nie wyrażające ani litości, ani wzgardy. Ani bólu. Bo w oczach Petera tkwi ból i nie powinnam mówić, że on go nie odczuwa. Niesłusznie postąpiłam, oceniając własne cierpienie tak wysoko, że uznałam, iż daje mi to prawo zadawania cierpień jemu.