Выбрать главу

— Nie uczono mnie służalczości, tak jak ciebie. Więc tak postępowali ci, którzy pochodzili ze świata ludzi wolnych — drwili z kogoś, kto nie z własnej winy był sługą.

— Nauczono mnie, by z grzeczności zachowywać dla siebie niemiłe słowa — rzekła. — Ale może według ciebie to zaledwie kolejna forma służalczości.

— Jak już powiedziałem, Królewska Matko Zachodu, złośliwość zjawia się w moich ustach nieproszona.

— Nie jestem Królewską Matką. To imię było tylko okrutnym żartem…

— I tylko ktoś bardzo nieuprzejmy mógłby kpić z ciebie z tego powodu. — Peter uśmiechnął się. — Ale ja otrzymałem imię po Hegemonie. Pomyślałem, że noszenie śmiesznie wielkich imion to coś, co może nas łączyć.

Milczała, rozważając możliwość, że on próbuje się zaprzyjaźnić.

— Zacząłem swe istnienie krótki czas temu — oświadczył. — Kilka tygodni. Sądzę, że powinnaś to o mnie wiedzieć. Nie zrozumiała.

— Czy wiesz, jak funkcjonuje ten kosmolot? — zapytał. Wyraźnie skakał z tematu na temat. Egzaminował ją. Miała już dosyć egzaminów.

— Najwyraźniej siedzi się wewnątrz i jest się przesłuchiwanym przez nieuprzejmych cudzoziemców.

Uśmiechnął się i kiwnął głową.

— Oddajesz, co dostałaś. Ender uprzedził mnie, że nie jesteś sługą.

— Byłam oddaną i wierną służącą Qing-jao. Mam nadzieję, że Ender nie okłamał cię w tej kwestii. Machnięciem ręki zbył jej dosłowność.

— Masz niezależny umysł. — Znowu zmierzył ją wzrokiem, znowu poczuła, jakby przeszył ją na wylot tym spokojnym spojrzeniem, tak jak wtedy, kiedy popatrzył na nią po raz pierwszy, nad rzeką. — Wang-mu, nie używam metafory mówiąc, że dopiero niedawno zostałem stworzony. Stworzony, rozumiesz, nie zrodzony. I to, w jaki sposób powstałem, wiąże się mocno ze sposobem działania tego statku. Nie chcę cię nudzić, wyjaśniając rzeczy, które już rozumiesz, ale musisz wiedzieć, czym… nie kim… jestem, żeby pojąć, dlaczego jesteś mi potrzebna. Dlatego pytam po raz drugi: czy wiesz, jak funkcjonuje ten kosmolot?

Kiwnęła głową.

— Chyba tak. Jane, istota mieszkająca w komputerach, utrzymuje w umyśle możliwie dokładny wizerunek statku i wszystkich, którzy są wewnątrz. Ludzie także utrzymują wizerunek siebie i tego, kim są. I tak dalej. Potem Jane przemieszcza wszystko z realnego świata do miejsca w nicości, co wcale nie wymaga czasu, po czym sprowadza go do rzeczywistości w dowolnie wybranym miejscu. Co również nie wymaga czasu. Dlatego statek, zamiast przez lata podróżować z planety na planetę, pojawia się u celu natychmiast.

Peter przytaknął.

— Bardzo dobrze. Ale musisz pamiętać, że kiedy statek znajduje się na Zewnątrz, nie jest otoczony nicością. Jest otoczony niezliczoną ilością aiúa.

Odwróciła się, by na niego nie patrzeć.

— Nie rozumiesz, o co chodzi z aiúa?

— To jak powiedzieć, że ludzie zawsze istnieli. Że jesteśmy starsi niż najstarsi bogowie…

— No, mniej więcej — zgodził się Peter. — Tyle że nie można aiúa na Zewnątrz uznawać za istniejące, przynajmniej w jakimś znaczącym sensie istnienia. One po prostu tam są. A nawet nie, ponieważ nie ma sensu umiejscowienie, nie ma żadnego „tam”, gdzie mogłyby być. Są. Dopóki jakaś inteligencja ich nie przywoła, nie nazwie, nie ułoży w jakimś porządku, nie nada im kształtu i formy.

— Glina może stać się niedźwiedziem — odrzekła. — Ale nie póki spoczywa zimna i mokra w brzegu rzeki.

— Właśnie. Otóż Ender Wiggin i jeszcze kilka osób, których przy odrobinie szczęścia nigdy nie spotkasz, podjęli pierwszą wyprawę na Zewnątrz. Nigdzie się nie wybierali. Celem tej wyprawy było przedostanie się na Zewnątrz na czas dostatecznie długi, by jedna z tych osób, dość utalentowana specjalistka od genetyki, na podstawie utrzymywanego w myślach wizerunku mogła stworzyć nową molekułę… niewiarygodnie złożoną molekułę. Właściwie chciała ją stworzyć na podstawie wizerunku zmian niezbędnych do jej zaistnienia… Brakuje ci wiedzy biologicznej, żeby to pojąć. W każdym razie dokonała tego, czego się spodziewała, stworzyła tę molekułę, kalu kalej. Problem w tym, że nie ona jedna zajmowała się wtedy stwarzaniem.

— Umysł Endera stworzył ciebie? — domyśliła się Wang-mu.

— Nieumyślnie. Byłem, można powiedzieć, tragicznym wypadkiem. Pechowym skutkiem ubocznym. Powiedzmy tyle, że wszyscy tam, wszystko tam tworzyło jak szalone. Wokół nas powstawały widmowe statki. Bez przerwy wyrastały i upadały wszelkiego typu słabe, kruche, efemeryczne struktury. Tylko cztery obiekty miały jakąś trwałość. Jednym z nich była molekuła genetyczna, którą miała stworzyć Elanora Ribeira.

— Jeden był tobą?

— Obawiam się, że najmniej ciekawy. Najmniej kochany i ceniony. Wśród ludzi na statku był młody człowiek imieniem Miro, nieco okaleczony po tragicznym wypadku sprzed kilku lat. Doznał uszkodzeń mózgu. Niewyraźna mowa, niezręczne ręce, kulawe nogi. I on utrzymywał w myślach potężny, chroniony wizerunek siebie, jakim był kiedyś. I wobec tego doskonałego wizerunku siebie, ogromna liczba aiúa połączyła się w dokładną kopię… nie tego, kim był teraz, ale tego, kim był kiedyś i pragnął stać się znowu. Pełną, ze wszystkimi wspomnieniami. Doskonałe powtórzenie. Tak doskonałe, że odczuwało to samo bezbrzeżne obrzydzenie do kalekiego ciała, jakie sam odczuwał. Zatem ów nowy, udoskonalony Miro… a raczej kopia starego, nie okaleczonego Mira, wszystko jedno… stanęła jak ostateczna odmowa dla kalekiego ciała. I na jego oczach to stare, odepchnięte ciało rozpadło się w nicość. Wang-mu jęknęła, wyobrażając to sobie.

— On umarł!

— Nie. W tym cała rzecz. On żył. Był Mirem. Jego własna aiúa, nie jedna z trylionów aiúa tworzących atomy i molekuły jego ciała, ale ta, która kontrolowała je wszystkie, która była nim, jego wolą… Ta aiúa zwyczajnie przeniosła się do nowego, doskonałego ciała. Ono stało się nim naprawdę. A stare…

— Było niepotrzebne.

— Nie miało już nic, co nadawałoby mu kształt. Widzisz, moim zdaniem to miłość podtrzymuje nasze ciała. Miłość głównej aiúa do wspaniałej, cudownej konstrukcji, którą kieruje, która dostarcza jaźni wszelkich doznań. Nawet Miro, nawet wobec pogardy do kalekiego siebie, musiał kochać te żałosne resztki, jakie mu pozostały. Do chwili, kiedy pojawiło się nowe.

— I wtedy się przeniósł?

— Nie wiedząc nawet, że to robi — odparł Peter. — Podążył za swoją miłością.

Wang-mu wysłuchała tej niezwykłej historii i wiedziała, że musi być prawdą. Wiele razy słyszała, jak w swych rozmowach Jane i Han Fei-tzu wspominają o aiúa, a teraz, wobec opowieści Petera Wiggina, wszystko nabrało sensu. To musiała być prawda, choćby dlatego że statek rzeczywiście pojawił się znikąd na brzegu rzeki za domem Han Fei-tzu.

— Teraz jednak z pewnością się zastanawiasz — podjął Peter — w jaki sposób pojawiłem się na świecie ja, nie kochany i nie do pokochania.

— Sam mówiłeś: z umysłu Endera.

— Najbardziej wyrazistym obrazem w umyśle Mira był wizerunek jego samego, tylko młodszego, zdrowszego, silniejszego. Ale dla umysłu Endera najważniejszymi były wizerunki jego starszej siostry Valentine i starszego brata Petera. Nie takich, jakimi się stali, ponieważ jego prawdziwy starszy brat Peter od dawna już nie żył, a Valentine… Valentine towarzyszyła Enderowi lub podążała za nim przez wszystkie skoki w przestrzeni, więc ciągle żyje, choć postarzała się jak on. Jest dojrzała. Jest rzeczywistą osobą. A jednak na statku, w czasie pobytu na Zewnątrz, stworzył kopię jej młodej wersji. Młodą Valentine. Biedna stara Valentine. Nie wiedziała, jak bardzo jest stara, dopóki nie zobaczyła siebie młodej: tej doskonałej istoty, tego anioła żyjącego od dzieciństwa w zwichrowanym umyśle Endera. Muszę przyznać, że ona jest największą ofiarą tego niewielkiego dramatu. Wiedzieć, że twój brat nosi w myślach taki twój obraz, zamiast kochać cię, jaką jesteś… To oczywiste, że starej Valentine… nie znosi tego, ale wszyscy tak o niej myślą, nie wyłączając jej samej, biedactwa… oczywiste, że starej Valentine z trudem wystarcza cierpliwości.