— Staraliśmy się trzymać naszych wysp — wtrącił łagodnie Hikari.
— Japonia, kiedy już wzrosła, ruszyła na Pacyfik, próbując zawojować wielką centralną cywilizację Chin, aż została powstrzymana bombami nowej centralnej cywilizacji, Ameryki.
— Sądziłem — rzekł Hikari — że Ameryka to właśnie doskonały przykład kultury pogranicza.
— Kontynent został zasiedlony przez ludy pogranicza, ale idea Ameryki była nowym fundamentem, który uczynił z nich naród centrum. Byli tak aroganccy, że, poza opanowaniem własnych rubieży, nie próbowali nawet tworzyć imperium. Założyli po prostu, że wszelkie inne narody chciałyby być do nich podobne. Wchłonęli inne kultury. Nawet tutejszą. Jakim językiem wykłada się w szkołach na Boskim Wietrze? To nie Anglia wymusiła na nas stark, gwiezdną wspólną mowę.
— Tylko przypadkiem, kiedy Królowa Kopca zmusiła nas do sięgnięcia w gwiazdy, Ameryka znajdowała się na technologicznej krzywej wznoszącej.
— Idea Ameryki stała się ideą centralną — powtórzyła Wang-mu. — Tak sądzę. Od owej chwili każdy kraj przestrzegał pewnych form demokracji. Nawet teraz rządzi nami Gwiezdny Kongres. Czy nam się to podoba, czy nie, wszyscy żyjemy w ramach amerykańskiej kultury. Dlatego zastanawia mnie taki problem: kiedy teraz Japonia zdobyła decydujący wpływ na tę cywilizację centrum, czy zostanie wchłonięta, jak dawniej Mongołowie przez Chiny? Czy może japońska kultura zachowa swoją odrębność, ale podupadnie i straci władzę, jak Turcy stracili władzę nad islamem, a naród pogranicza Manchu stracił władzę w Chinach?
Hikari był zirytowany. Zagniewany? Zdziwiony? Wang-mu nawet nie próbowała zgadywać.
— Filozof Si Wang-mu powiedziała coś, z czym nie mogę się zgodzić. Jak możesz twierdzić, że Japończycy przejęli władzę w Gwiezdnym Kongresie i Stu Światach? Czyżby nastąpiła rewolucja, której nikt nie zauważył?
— Myślałam, że spostrzegłeś, do czego doprowadziły twoje nauki yamato. Istnienie Floty Lusitańskiej jest dowodem japońskiego panowania. To wielkie odkrycie, które ukazał mi mój przyjaciel fizyk… I ono jest powodem naszej wizyty.
Wyraz przerażenia na twarzy Petera był szczery. Zgadywała, co teraz myśli: czyżby oszalała, że do końca odkrywa karty? Wiedziała jednak, że uczyniła to w kontekście, który w żadnej mierze nie zdradzał ich celu.
Peter nie stracił głowy. Pojął sugestię i zaczął referować wnioski Jane dotyczące Gwiezdnego Kongresu, necesarian, Floty Lusitańskiej… Oczywiście, przedstawiał te idee jako własne. Hikari słuchał, od czasu do czasu kiwał głową, kiedy indziej potrząsał nią przecząco. Jego obojętność zniknęła, poza pobłażliwego nauczyciela odeszła w niepamięć.
— Mówisz więc — rzekł, kiedy Peter skończył — że z powodu mojej skromnej książeczki o amerykańskich bombach necesarianie zdobyli wpływy w rządzie i wysłali Flotę Lusitańską? Na mnie składasz winę?
— Tu nie chodzi o winę czy zasługę — odparł Peter. — Nie planowałeś tego i nie projektowałeś. O ile wiem, nawet tego nie aprobujesz.
— I nawet nie myślę o polityce Gwiezdnego Kongresu. Jestem człowiekiem yamato.
— I tego właśnie chcielibyśmy się nauczyć — wtrąciła Wang-mu. — Widzę, że jesteś człowiekiem pogranicza, nie centrum. Dlatego nie dopuścisz, by cywilizacja centrum wchłonęła yamato. Japończycy zachowają raczej dystans do własnej hegemonii, aż w końcu wymknie im się z rąk i wpadnie w inne.
Hikari pokręcił głową.
— Nie pozwolę obwiniać Japonii o Flotę Lusitańską. To my jesteśmy ludem ukaranym przez bogów. Nie wysyłamy flot, by zniszczyły innych.
— Necesarianie wysyłają — stwierdził Peter.
— Necesarianie mówią — oświadczył Hikari. — Nikt ich nie słucha.
— Ty ich nie słuchasz. Ale Kongres tak.
— A necesarianie słuchają ciebie — dodała Wang-mu.
— Jestem człowiekiem doskonałej prostoty! — wykrzyknął Hikari i poderwał się na nogi. — Przyszliście, by dręczyć mnie oskarżeniami, które nie mogą być prawdziwe.
— Nikogo nie oskarżamy — zapewniła cichym głosem Wang-mu. Nie wstała.
— Przedstawiliśmy tylko nasze wnioski. Jeśli się mylimy, proszę, wskaż nam nasz błąd.
Hikari drżał cały. Zacisnął dłoń na medalionie z prochami przodków.
— Nie — rzekł. — Nie pozwolę wam udawać skromnych poszukiwaczy prawdy. Jesteście skrytobójcami. Mordercami serca, którzy chcą mnie zniszczyć, którzy wmawiają mi, że poszukując drogi yamato sprawiłem, że mój lud włada światami człowieczymi i używa siły, by zniszczyć bezbronną i słabą rasę świadomych istot. To straszliwe kłamstwo tłumaczyć mi, że praca mojego życia poszła na marne. Wolałbym raczej, Wang-mu, żebyś wsypała mi truciznę do herbaty. Wolałbym raczej, Peterze Wiggin, żebyś przystawił mi pistolet do głowy i wystrzelił. Wasi rodzice znaleźli wam dobre imiona: dumne i straszne. Królewska Matka Zachodu. Bogini. I Peter Wiggin, pierwszy hegemon. Kto może dać takie imię swemu dziecku?
Peter wstał także i podał rękę Wang-mu.
— Sprawiliśmy ci przykrość, choć nie chcieliśmy tego — rzekł. — Jestem zawstydzony. Musimy natychmiast odejść.
Wang-mu zdziwiła się, że przemówił w tak orientalnym stylu. Styl amerykański kazałby mu raczej przeprosić, zostać i przekonywać…
Pozwoliła pociągnąć się do drzwi. Hikari ich nie odprowadził; zostawił to biednej Kenji, która ze zdumieniem spoglądała na wzburzenie swego zwykle spokojnego pracodawcy. Wang-mu nie chciała, by ta wizyta skończyła się całkowitą klęską. W ostatniej chwili zawróciła i rzuciła się na podłogę. Leżała przed Hikarim w pozycji pokory, pozycji, jakiej miała już nigdy nie przyjmować. Obiecała to sobie niedawno. Wiedziała jednak, że człowiek taki jak Hikari musi jej wtedy wysłuchać.
— Aimaino Hikari — powiedziała — mówiłeś o naszych imionach, ale zapomniałeś o własnym. Jak człowiek zwący siebie Dwuznacznym Blaskiem mógł uwierzyć, że jego nauki wywrą jedynie zamierzony rezultat?
Usłyszawszy to, Hikari odwrócił się i wyszedł z pokoju. Czy poprawiła, czy pogorszyła sytuację? Wang-mu nie miała pojęcia. Wstała i smętnie ruszyła do wyjścia. Peter będzie na nią wściekły. Jej zuchwałość mogła doprowadzić do klęski… I nie tylko ich samych, ale też wszystkich żywiących rozpaczliwą nadzieję, że Peter i Wang-mu powstrzymają Flotę Lusitańską.
Jednak, ku jej zdumieniu, gdy tylko znaleźli się za furtką ogrodu Hikariego, Peter wyraźnie poweselał.
— Dobra robota — powiedział. — Chociaż wykonana dość dziwacznymi metodami.
— O czym ty mówisz? Przecież to była katastrofa — odparła, lecz pragnęła uwierzyć, że jednak Peter ma rację i rzeczywiście dobrze sobie poradziła.
— Owszem, jest wściekły i pewnie nigdy już się do nas nie odezwie, ale kogo to obchodzi? Nie próbowaliśmy przecież zmienić jego poglądów. Chcieliśmy odkryć, kto ma na niego wpływ. I to się udało.
— Naprawdę?
— Jane zauważyła od razu. Kiedy powiedział, że jest człowiekiem „doskonałej prostoty”.